nickto nickto
161
BLOG

Lęk, Wiara, Nadzieja, Miłość

nickto nickto Religia Obserwuj temat Obserwuj notkę 2

wtedy to Pan Bóg ulepił człowieka z prochu ziemi (Rdz 2,7)

 

Wielcy świadkowie Cnót najczęściej przedstawiani są jako herosi. Czy rzeczywiście ci Mocni to urodzeni olbrzymi, rodzeni bracia Heraklesa?

Abraham – megaloman i marzyciel, a na dodatek asekurant

Pierwotne imię Abrahama to Abram, drugie imię otrzymał od Boga - według egzegetów imię Abraham oznaczało Ojca narodów. Został by więc Abram obdarzony mianem Ojca narodów, mimo że w prawie całym swoim długim życiu ogromnie cierpiał z powodu braku potomstwa! Jak to możliwe aby Bóg nadał niepłodnemu człowiekowi takie „nieadekwatne” imię? Bóg zwykle działa nie „z grzmotu i błyskawicy”, ale poprzez innych ludzi. Jeżeli tak było i tym razem, to swoje nowe imię Abraham mógł otrzymać jako wynik typowego procesu lingwistycznego. Można by wtedy uznać, że pojawienie się tego imienia podlegało tym samym prawom co pojawienie się naszych nazwisk, które jak wiadomo, często pierwotnie funkcjonowały jako przezwiska. Można by się tu nawet dopatrzeć pewnej harmonii: człowiek niedoskonały, zasługujący w ludzkich oczach na przezwisko, otrzymuje nowe imię poprzez ludzi jeszcze od niego słabszych, a przez to bardzo pomysłowych w wymyślaniu złośliwych przydomków. Domniemana złośliwość członków pasterskiego szczepu Abrahama jest zrozumiała i dziś, przecież bezdzietny Abraham całe długie lata przechwalał się, „że już niedługo” doczeka się licznego potomstwa. Nikt mu przecież nie uwierzył na słowo, że jest to Boża Obietnica. Zresztą Bogu który nigdy nie skłamał, nikt nie wierzy, tak jest do dziś. Jest coraz bardziej! Abraham był, jak do tej pory, największym wyjątkiem od reguły.

Początkowo to „nawracanie” Abrama na Abrahama mogło być dla niego bolesne, tak jak tylko nawrócenie potrafi być bolesne. Jego przezwisko mogło być znane wszystkim bliskowschodnim koczownikom poza samym zainteresowanym. Gdyby przykładowo któryś z juhasów zwrócił się nieopatrznie do swojego szefa per Abraham, to pewnie do zbilansowania uzębienia nieszczęsnego żartownisia trzeba by było zaangażować najlepszego profesora ze słynnej chaldejskiej szkoły matematycznej. Abraham był bowiem nie tylko kimś podobnym do bacy. Był on wodzem rodu o bardzo dużym i przez nikogo nie kontestowanym autorytecie, autorytecie będącym niezbędnym czynnikiem umożliwiającym przetrwanie całego szczepu. Ochrona autorytetu wymagała utrzymywania jakiejś formy pasterskiej etykiety, „ceremonie” w niej przewidziane zapewne nie dopuszczały możliwości żartowania sobie z wodza. Z czasem Abraham przyzwyczaił się do nowego imienia, ale zanim to nastąpiło, humor sytuacyjny w nim zawarty był raczej dla niego niezrozumiały. Mimo tego nawet, że był niewątpliwie Abraham człowiekiem wesołego usposobienia, i nawet za żonę miał „śmieszkę”. Ten jego nowy nick, widziany z ludzkiej perspektywy, był na tyle złośliwy, czy wręcz perfidny, że trudno by było i w dzisiejszych czasach znaleźć jakiegoś szefa wystarczająco do siebie zdystansowanego, aby wiadomość o takim przezwisku go nie ubodła. Na dodatek, za tym starcem ciągnęła się wstydliwa afera z młodości, afera która doczekała się dwóch wersji zapisanych i zapewne dziesiątków opowiadanych z ust do ust. Była to wyjątkowo niewygodna w CV sprawa z Saraj w roli głównej, dowód jego „chwiejnej odwagi” i dowód na to, że gdzieś w głębi duszy czyhał na niego demon lęku. Na niego też! Nie przestraszył się ów demon jego Wiary, liczył że się ona kiedyś zachwieje, że ugną się z lęku Abrahamowi kolana, chociażby w drodze na górę Moria!

Bezsensowną rzeczą jest liczyć na potknięcie kogoś komu w drodze towarzyszy Pan. To zupełnie beznadziejna nadzieja, nawet wtedy gdy drogą człapie jakiś przybłęda przybyły nie wiadomo skąd, prostak zupełnie nieznany cywilizowanym społeczeństwom Sodomy i Gomory. W tych dwóch, łeb w łeb kulturalnych stolicach świata, pastuch śmierdzący owcami mógł wzbudzić tylko obrzydzenie, a jego prymitywne maniery z pewnością powodowały niesmak wyrafinowanych elit wiodących ówczesne społeczeństwa ku świetlanej przyszłości. I ta właśnie świetlana przyszłość, wyczekiwana a jednak nieoczekiwana, pokazuje jak niebezpieczną rzeczą jest naśmiewać się z wiary, jak idiotyczną rzeczą jest kpić z wielkiej Wiary. Jak się jednak nie naśmiewać? Przecież to głupie, nienaturalne, wręcz idiotyczne aby góry mogły nie słuchać wykształconych kartografów. Kto to słyszał aby alpejskie pastwiska wylądowały nagle na Podlasiu bo tak zechciał tamtejszy hodowca krów? Nawet nie hodowca: zwykły niepiśmienny pastuch, „robiący” w wolnych chwilach za wiejskiego głupka. Takim wielkim skandalem dla ludzi światłych naszych czasów jest fakt, że Wiara która zaczęła się zakorzeniać na świecie poprzez takiego prostaka jak Abraham, jest nadal fundamentem, na którym ludzkość opiera swoje istnienie. Mimo wielu już lat wytężonej pracy najtęższych i jakże światłych umysłów.

Paweł – fanatyk i karierowicz

Pierwsze imię Szaweł. Drugie greckie otrzymał, jak się zdaje, „na wszelki wypadek”. Można spekulować, że jego rodzice pragnęli dla syna kariery naszych współczesnych, „wszechstronnie” wykształconych i „znających języki”. To drugie imię posłużyło jednak Pawłowi jako znak nawrócenia i odwrócenia się zarazem. Paweł to człowiek, który wychodząc od ciasnego faryzejskiego fanatyzmu, doprowadził do największego przewrotu w historii ludzkich dokonań, a na dodatek dopilnował aby przewrót był nieodwracalny. Jak wielkie to dzieło można ocenić, gdy się popatrzy na inne dzieło, dzieło autorstwa jego „ziomali” faryzeuszy. Ci wychodząc z tego samego punktu, wspólnym wysiłkiem doprowadzili wiarę w Boga Jedynego do współczesnego judaizmu, dającego się porównać do nieledwie plemiennego totemu.

Sam Święty też stał się nowym człowiekiem, chyba nikt przed nim i nikt po nim nie zdołał dokonać tak wielkiego przewrotu w sobie samym. Nawrócenie to najtrudniejsze zadanie na tym świecie, tak trudne że czasem trzeba aż wielkiego lęku aby człowiek zdołał tego dokonać. Zdołał dokonać? Raczej tylko zdołał zgodzić się na nie. Nawrócenie przekracza ludzkie możliwości, nawet zgoda na nie jest niezwykle trudna. W praktyce dokonuje się ono jak skok początkującego spadochroniarza – silny kopniak instruktora i delikwent leci, lęk jest już bezprzedmiotowy. Wcześniej, wielka gorliwość faryzeusza Szawła w wypełnianiu przepisów Prawa była tego lęku stale bijącym źródłem. Starał się to źródło zaczopować poprzez „ucieczkę do przodu”, wysforowanie się przed innych faryzeuszy w wyścigu ku ciągle umykającej nagrodzie za nieskazitelność, oraz w nieustannym współzawodnictwie o ilość lajków swojej społeczności. W naszych czasach byłby więc Paweł ambitnym karierowiczem, starozakonnym „lemingiem”, bezrefleksyjnie tropiącym wszelkich wrogów korporacji.

Z perspektywy otwartych drzwi samolotu, łatwiej zrozumieć późniejsze przylgnięcie Pawła do karmionej Wiarą Nadziei. Dla Pawła, który wyskoczył „na kopach” z ciasnego, ale za to dobrze znanego wnętrza, Nadzieja to spadochron gwarantujący łagodne lądowanie. Spadochron bezużyteczny i uciążliwy dla uczonych głupców i tłumów ich wielbicieli, uciążliwy przez to że krępuje wolność spadania. Paweł wyzbywszy się pewności siebie, zaufał czaszy Spadochronu, która jak się już rozłoży to zawieść nie może. Paweł zapewne chętnie rozejrzałby się za czymś „pewniejszym” niż Nadzieja, przecież każdy grzesznik szuka „pewności”. Jednak Paweł, gdy tylko doszedł do siebie po ozdrowieńczym kopniaku, szybko przekonał się, że dla obrony przed tą „pewnością” otrzymał poręczny oręż, niezwykle skuteczny przeciw pokusie zaniechania czy ucieczki. Tkwiący w jego ciele oścień, gwarantował mu na resztę życia utrzymanie znakomitej sylwetki biegacza i doskonałe przylgnięcie do jarzma, nawet oparcie się na nim. Niezachwiana Nadzieja dała mu śmiałe spojrzenie w przyszłość i pogardę dla szatańskiej pokusy oglądania się za siebie.

Piotr – wcześniej znany jako tchórz.

Pierwotne imię Szymon, drugie imię otrzymał od Jezusa, w Ewangeliach jest to wyraźnie zapisane. Wcześniej jednak Jezus odwołał Szymona od „mokrego” i frustrującego przez swą nieprzewidywalność zajęcia, i powołał go na Rybaka ludzi. Pierwsze słowa tego powołania to „Nie bój się…”. Gdy zestawi się te słowa z pozostałymi informacjami z Pisma i Tradycji to jasnym jest, że Jezus wybrał człowieka co prawda grzesznego, ale nie grzeszącego odwagą - był Szymon „wiatrem podszyty” i z tą swoją podszewką musiał się borykać przez całe życie, aż do chwili gdy się znalazł na przedmieściach Rzymu. Zapewne jego wyróżnienie było trudno „zrozumiałe” dla innych apostołów. Oprócz zwykłej w takich okolicznościach zazdrości, mogło ono też powodować żarty i kpiny - chwiejna osobowość Szymona tworzyła z tym Wybraniem komiczną kombinację. Można bez dużego ryzyka pomyłki pospekulować, że Piotr nie był przesadnie odważny także w sytuacjach życia codziennego i tym właśnie „zasłużył” sobie w ludzkich oczach na to nowe imię. Zatem kto wie, może początkowo uważano je właśnie za żart - Jezus w swojej ludzkiej naturze jest podobny do nas we wszystkim oprócz grzechu, pewnie więc czasami żartował i przekomarzał się ze swoimi uczniami. Jednak ten Kamień, po ludzku sądząc ulepiony z piasku mokrego od potu, stał się kamieniem węgielnym Kościoła. To On, ten Kamień staje od dwóch tysięcy lat w poprzek bram piekielnych bo w rzeczywistości jego spoiwem jest Słowo, które nie przeminie. Nie daje się skruszyć. Zupełnie zaklinował bramę, i ani w lewo, ani w prawo! Gdybyż to udało się ją odblokować! Jakiż piękny byłby przeciąg! Jakże wielkie ssanie, jak wielki szum, szum „odwrotny” do Szumu założycielskiego! Udałoby się wreszcie w naszych pięknych, nowoczesnych czasach, wyssać chyba wszystko i nie pozostał by w praktyce żaden ślad. Taką już wielką próżnię udało się nam wytworzyć wokół siebie! Ale kto przemoże Miłość? Potrójną miłość!

Abraham, Paweł i Piotr są dla nas jakby personifikacjami trzech Cnót: Wiary, Nadziei i Miłości. Cnót które można „zdobyć” wyłącznie jako dar Boga, „własnym przemysłem” nie da się tu niczego osiągnąć. Dar to dar, płacić za niego nie trzeba, trzeba natomiast mieć w sobie wolne miejsce aby ten wielki dar zdołał się w nas pomieścić. Paradoksalnie, trzeba być wolnym od własnych „osiągnięć” bo te, jako nasze własne ukochane dzieci mają swoje prawa i nie pozwolą nam niczego przyjąć. Jeżeli mam swoje „osiągnięcia”, jeżeli powtarzam sobie: „sam do tego doszedłem”, to jestem zbyt pewny siebie aby oczekiwać jakichkolwiek darów, otrzymawszy je nawet ich nie zauważę. Muszę być zatem bezdomnym pasterzem, rybakiem bojącym się wody lub nawet niezrealizowanym karierowiczem, aby móc przyjąć Dar i aby to co się we mnie nie zmieści móc bezkarnie trwonić dla innych. Nie muszę być nawet nadmiernie odważny, wcale mi nie zaszkodzi, wcale nie odrobina, codziennego lęku. O ile nie będę poszukiwał na niego antidotum w sobie samym, nie będę starał się własnymi rękami zabić tego dzika. Przyjęcie Daru, zgoda na prezent bez możliwości odwdzięczenia się za niego, to nic innego jak nawrócenie. Właśnie ono jest wspólną częścią oddzielnych historii życia tych Trzech. Nawrócenie to powtórne narodzenie, to nowe imię. Imię ze zbioru synonimów Trzech Cnót.

Nawrócenie nie czyni człowieka herosem, wręcz przeciwnie, poprzez nawrócenie człowiek oczyszcza się ze wszystkiego co twarde. Nawrócenie to powrót, powrót do Stwórcy. Taki powrót który sprawia, że na powrót człowiek staje się miękką gliną. Znika twardość ceramiki wypalonej własną zapobiegliwością i przebiegłością, kruszeje skorupa, która mając chronić człowieka przed lękiem w rzeczywistości bezmyślnie kaleczy wszystko co znajdzie się w pobliżu. Człowiek stając się miękką gliną pozwala się ponownie wziąć w ręce swojemu Bogu, poddaje się Jego nieomylnej Woli1. Stwórca najlepiej wie co z tej ufnej gliny można zrobić, zna się On na swojej robocie doskonale i daje gwarancję, że nie zepsuje powierzonego materiału . Zawsze i bez żadnego ryzyka powstaje wielkie dzieło! Ale tylko niekiedy jest to błyszczący i podziwiany obraz Cnoty, ktoś kto niczym słup obłoku wytycza drogi ludzkiej historii. Częściej Bóg biorąc tego który pozwolił wziąć się na ręce, bierze go jako niby bezużyteczną kulkę, taki kawałek gliny który niczego wielkiego za życia nie dokona. Mały Plastuś, który będąc doskonale bezużyteczny tak jak tylko glina być potrafi, otrzymuje jednak przywilej nieogarniony, przywilej będący przedmiotem niemal zawiści aniołów: może ów człowiek już za życia odczuć ciepło palców swojego Stwórcy. Dla nas, biednych grzeszników, jest ten Nawrócony zaledwie milczącym protestem przeciwko nowoczesnemu dogmatowi samorealizacji, jeszcze jednym skandalem, kolejnym klejnotem tworzącym, wespół z innymi, aureolę wokół Skandalu Doskonałego.

Ceterum censeo Carthaginem delendam esse

1Brawurowy hymn do Bożej Woli zostawił nam Hans Christian Andersen w „Opowieści o matce”.

nickto
O mnie nickto

Jestem pszczelarzem (coraz bardziej).

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (2)

Inne tematy w dziale Społeczeństwo