Kto by się stał powodem grzechu dla jednego z tych małych, którzy wierzą, temu byłoby lepiej uwiązać kamień młyński u szyi i wrzucić go w morze (Mk 9,42)[1]
Pewna siebie pewna pani filozof wyraziła niedawno opinię, że zasady etyczne ustalone niegdyś przez wywodzących się z Mezopotamii pasterzy nie mogą być dla nas aktualne bo ona sama jest w stanie wymyśleć lepsze – taki był mniej więcej sens tej wypowiedzi. Czy rzeczywiście nasi przodkowie byli od nas głupsi?
We „Wspomnieniach z tułactwa” uczestnika Powstania Listopadowego Feliksa Zielińskiego[2] jest m.in. opis jego krótkiego pobytu na ziemiach polskich po długich latach spędzonych na obczyźnie, głównie w Europie Zachodniej. Przyzwyczajony do „zachodnich standardów” autor wyraża swoje zdziwienie stosunkiem Polaków zaboru pruskiego do kwestii intymnych, a konkretnie do stanu błogosławionego kobiety. Dziwi go mianowicie to, że nie mówi się o ciąży otwarcie, a jedynie „daje się do zrozumienia”. Sam zaś wywołuje szok i zniesmaczenie towarzystwa wyrażeniem się o pewnej kobiecie „że nie wiadomo czy już zległa” tzn. urodziła. Nas tym bardziej może dziwić, że jeszcze nie tak dawno w Polsce panowała taka, na pierwszy rzut oka, niedorzeczna obyczajowość. Na ten że sam pierwszy rzut oka można by na tej tylko podstawie zapałać entuzjazmem do propozycji pewnej siebie pani filozof, aby wszystko co dawne zaorać i na świeżej roli zbudować nowy lepszy świat, skonstruowany według jej światłych pomysłów. Jednak ludzie tylko odrobinę bardziej światli, a może nawet i mniej światli ale za to mądrzejsi twierdzą, że chociaż świat się zmienia to człowiek nie zmienia się wcale, w każdych czasach żyją obok siebie głupcy oraz ci którym Mądrość Boża użyczyła iskry ze swojego nieogarnionego skarbca. Historia jest też ciągłym zmaganiem głupoty z mądrością, zmaganiem prowadzącym do małych zwycięstw i lokalnym, w czasie i przestrzeni, królowaniem raz jednej, raz drugiej strony. Nie ma żadnych podstaw aby twierdzić, że w naszych czasach zapanowała mądrość a przytoczony powyżej przykład świadczy o głupocie i obskurantyzmie naszych przodków. Wręcz przeciwnie; restrykcyjne reguły zachowania się w towarzystwie miały w warunkach panujących pod koniec XIX wieku mocne, racjonalne i nawet niekoniecznie religijne uzasadnienie. W ówczesnych warunkach, braku mediów elektronicznych oraz ograniczonego oddziaływania na młode pokolenie słowa pisanego, było to zachowanie rozumne – chodziło o to aby nawet przypadkowo nie gorszyć młodego pokolenia i nie prowokować przedwczesnego rozbudzania seksualności, z którą tak wtedy jak i teraz, młody człowiek a zwłaszcza dziecko nie umie sobie poradzić. Natomiast my ludzie, już nie wieku pary i żelaza ale wieku smartfona i politycznej poprawności, jesteśmy przyzwyczajeni i dalej przyzwyczajani do otwartego dyskutowania na tematy najbardziej intymne i nawet do otwartego omawiania kwestii wulgarnych, wręcz rynsztokowych. Czy jesteśmy przez to mądrzejsi niż owi Polacy z XIX wieku? Czy to oni powinni się wstydzić przed nami swojego „obskurantyzmu” czy raczej my przed nimi swojego bezwstydu maglowego dyskutowania o wszelkich plugastwach tego świata? Czy komukolwiek szkodziła ich powściągliwość w mowie? Czy to nie powinniśmy wreszcie dostrzec całego zła jakie wyrządzamy „maluczkim” przez publiczne omawianie, często niestety w bezrefleksyjnej „dobrej wierze”, całego plugastwa które tak obficie do nas napływa? A napływa z tego to głównie powodu, że te brudy leżą zwykle obok ścierwa sensacji która to stanowi główny składnik diety tzw. czwartej władzy, w wieku „informacji” władzy niemalże jedynej. Jak monotonna jest to dieta można łatwo dostrzec gdy się wejdzie po latach niebytności na portal gazety mieniącej samą siebie opiniotwórczą i uzurpującą sobie prawo do bycia sumieniem narodu. Czytając nawet same tylko leady z głównej strony można doświadczyć niemałego szoku. Nie chodzi nawet o „skrajnie postępowe” poglądy gazety na politykę, kwestie społeczne czy moralne ale o to, że treści „poważne” są dosłownie oblane sosem powstałym ze zmiksowania nadziewanych silikonem biustów celebrytek, dwugłowych cieląt, nowoodkrytych dewiacji i temu podobnych „sensacji”. Jak widać ta smakowita papka, zwykle zakupiona od kolegów z krajów dużo bardziej „rozwiniętych” i dla nadania jej bardziej swojskiego smaku przeżuta przez nasze własne, usłużne i sprzedajne dziennikarzyńskie kadry, jest konieczna dla skutecznego głoszenia jedynie słusznych, awangardowo postępowych i oślepiająco światłych poglądów.
Dewiacjom przyznaje się generalnie zbyt wiele miejsca w życiu publicznym. Jest to dla nich znakomita i darmowa reklama i jest to jednocześnie ogromny koszt społeczny i wielki grzech przeciwko maluczkim. Nieustanne dyskutowanie, nawet w prywatnym gronie, sprawia, że zupełnie marginalne kwestie stają się ważne w społecznym odbiorze i z marginesu awansują na świecznik który ma nam oświetlić drogę i wskazać kierunek postępu. Czy szlak może wskazywać coś co strukturalnie jest skazane na śmierć? Czy te funeralia mają być sztandarem pod którym ludzkość będzie zmierzać do nowego raju na ziemi?
Pewien człowiek wychowywany bez dostępu do telewizji (co niegdyś było normą) nie był przez nikogo poinformowany o fizycznej stronie homoseksualizmu. Długo już żył na tym świecie zanim ta informacja jakoś do niego dotarła. Owszem, wiedział z encyklopedii (dorośli o tym nie mówili, przynajmniej w obecności dzieci i młodzieży), że jest takie zboczenie i nawet spotykał mężczyzn dziwnie się zachowujących, ale nie miał pojęcia do czego to dziwne zachowanie ostatecznie prowadzi. Czy było on przez to uboższy? Albo czy komukolwiek tym zaszkodził? Wręcz przeciwnie! Dzięki takiej niewiedzy mógł bez obrzydzenia kupować kwiaty od ogrodnika o którym powszechnie było wiadomo, że wykazuje niepospolite zainteresowanie mężczyznami.
Osoba publiczna, przykładowo polityk, artysta czy kardynał powinien przede wszystkim unikać publicznego zabierania głosu na bezpruderyjne tematy, nie dawać się wciągnąć do rynsztokowych dyskusji – to najwięcej co może zrobić dla zdrowia społeczeństwa i dla siebie samego. Jeżeli już musi taki ktoś zabierać głos w sprawach intymnych, to powinien to zawsze(!) robić z zachowaniem zasad pruderii, czyli zamiast mówić otwarcie, nawet mądre i słuszne rzeczy, powinien właśnie „dawać do zrozumienia”. Ci którzy zawzięcie dyskutują czy też dają się niefrasobliwie wciągać w bezpruderyjne dyskusje, powinni zafundować sobie wycieczkę do muzeum z kolekcją młyńskich kamieni. Taka wycieczka przyda się zresztą każdemu!
Czy pruderia to kłamstwo? Na przykład takie opowiadanie o kapuście i bocianie? Wręcz przeciwnie, to szczera prawda! Z prawdą mamy do czynienia wówczas gdy uwzględnimy nie tylko komunikat który ma ją zawierać, ale również weźmiemy pod uwagę stan oraz intencje, zarówno tego kto komunikat formułuje, jak i tego do kogo jest on kierowany. Można to wytłumaczyć na podstawie prostego modelu, dla lepszej recepcji modelu usytuowanego w bieżącym, rozdyskutowanym kontekście. Przypuśćmy, że w Niemczech znalazł się młody uchodźca wychowany w oazie na pustyni, taki który nie miał do tej pory do czynienia z prądem elektrycznym. Przypuśćmy też, że jest mu zimno i szuka schronienia a widząc otwarte drzwi do stacji transformatorowej postanawia do niego wejść i ogrzać się. (Brr! Był niegdyś podobny wypadek we Francji). Przypuśćmy również, że widzi to młody Niemiec. Ów będąc znakomicie poinstruowany przez wszechkanałowe telewizje, uśmiecha się przyjaźnie „jak należy” i mówi po niemiecku całą, można rzec nagą i bezwstydną, prawdę o skutkach wejścia do stacji trafo. Niczego nie owija „w bawełnę”, ale też nie zastanawia się nad tym jak jego słodką wypowiedź w języku Goethego zrozumie ten nieszczęśnik. Czy taka prawda nie będzie zabójcza dla naszego uchodźcy, cywilizacyjnego dzidziusia który nie nabył jeszcze ogłady elektryka? Chyba nie ma wątpliwości, że mówienie prawdy nie polega na tym aby dbać tylko o to aby była ona zawsze goła? Stosując taki mniej więcej wykręt o „prawdzie” można by spalić na stosie wszystkie bajki dla dzieci. Pruderia to w istocie dbałość o to aby być zawsze dobrze zrozumianym i aby komuś gadulstwem nie zaszkodzić.
Chociaż natura ludzka, w tym i seksualność nie zmienia się wcale, raniąc tym boleśnie teoretyków postępu, to obecnie przyszło nam się zmierzyć z innymi priorytetami niż te które wydawały się kluczowe jeszcze 100 lat temu. Trudno jest dziś walczyć z przedwczesnym rozbudzeniem seksualności poprzez całkowitą izolację dzieci od tych zagadnień, priorytetem stało się raczej przygotowanie dziecka do życia w środowisku wrogim jego niewinności. Innym, być może jeszcze większym wyzwaniem, jest „zaszczepienie” dziecka przeciw wpajanej różnymi sposobami wrogości wobec przekazywania życia – kultura śmierci zdaje się wypierać kulturę życia. Trzeba więc od najmłodszych lat uświadamiać dziecku wartość rodzicielstwa, a zwłaszcza ukazywać piękno macierzyństwa. Przyszłość będzie mniej ponura gdy małe dziewczynki będą udawać „ciężarne” za pomocą piłki czy misia pod sweterkiem niż gdyby były karmione wyłącznie bajkami o bocianie. W niczym nie umniejsza to obowiązku otoczenia, rodziców w szczególności, do posługiwania się bajką i alegorią dostosowaną do wieku dziecięcego dla wprowadzania ich w świat dorosłych.
Ostrze „bezpruderii” kierowane jest głównie w kierunku młodego pokolenia oraz gorzej wykształconych i słabiej sytuowanych warstw społeczeństwa, które dążąc do skompensowania sobie niskiego statusu są bardziej skłonne do bezkrytycznego przyswajania sobie „nowości”. Te nowości są przez te grupy społeczne traktowane jako swego rodzaju zdobycz, która w ich oczach „ubogaca” je i upodabnia do elit. Profesjonalnej propagandzie ulega jednak w pewnym stopniu każdy człowiek, wystarczy że włączy telewizor. Bezpruderia staje się ważnym narzędziem ogłupiania, pompowane nieustannie drastyczne, pobudzające wyobraźnię tematy, stają się w oczach wielu ważnym problemem, godnym dyskusji w gronie rodzinnym, nawet przy świątecznym stole, a przez to kwestie zupełnie marginalne awansują do roli centralnego wyzwania dla społeczeństwa, godnego przykładowo roli wiodącego zagadnienia w procesie wyborczym. To co jest naprawdę istotne spychane jest na margines, w tym to zaciszu zbierają się nieliczni „wtajemniczeni” i do woli manipulują rzeczywistością, wolni od tłumu gapiów patrzącym im na ręce. Bezpruderia nie jest jedynym tematem zastępczym debaty społecznej, jest jednak instrumentem inżynierii społecznej na tyle groźnym aby wreszcie zacząć przeciwstawiać jej pruderię. Czas ją przywrócić, czas ją docenić, nawet jeżeli od zawsze miała przez „elity” doszywaną łatę czegoś, o ironio, wstydliwego! To niemożliwe? Możliwe i konieczne! Zwątpienie to wynalazek opatentowany przez szatana.
Ceterum censeo Carthaginem delendam esse
[1] Podobno największą kolekcję kamieni młyńskich możemy obejrzeć tutaj [dostęp 1-12-2015]. Niestety nic nie wiadomo o tym aby możliwe było wypożyczenie któregoś w celu jednorazowego krótkiego użycia.
[2] Józef Feliks Zieliński „Wspomnienia z Tułactwa”, IW Pax, Warszawa 1989, s.291
Inne tematy w dziale Społeczeństwo