nickto nickto
210
BLOG

Pociecha dla Filipa

nickto nickto Społeczeństwo Obserwuj notkę 1

 

Nie bój się robaczku (Iz 41,14)
 
Pan Filip Memches napisał dość ponury a jednocześnie, można powiedzieć, eschatologiczny tekst na temat, tak można sądzić, swoich pociech. Otrzymał on już wsparcie w tekście Pana Tomasza Terlikowskiego, a jego pociecha polega na tym, że pisze on o … swoich pociechach. Burzy prasowej to nie wywołało, jakoś nikt, mały czy duży, nie pociągnął tematu. Czyżby rzeczywiście w naszym kraju ludzie nie mieli już wcale dzieci? Wiadomo przecież, że w pewnym wieku, zanim temat dzieci zostanie wyparty przez opowieści o chorobach, właśnie dzieci są ulubionym tematem towarzyskich dyskusji. Przynajmniej tak niegdyś bywało. Mimo biadania o niskiej dzietności, w drogę ciągle jednak nieśmiało wyruszają rzesze nowych Filipów i wkrótce jako ojcowie pociech będą też potrzebowali pociechy – „małe dzieci mały kłopot, duże dzieci duży kłopot”, oraz „małe dzieci spać nie dają, duże dzieci żyć nie dają”. Przysłowia są mądrością narodów i basta! Co prawda: „chłop (czytaj: ojciec) jest też potęgą i też basta” ale pociecha mu nie zaszkodzi, tak naprawdę w obydwu znaczeniach! Chodzi o to aby „potęga” nie uciekła od problemów do jakiejś kapsuły i aby kiedyś, wbrew swojej woli, nie została rozhibernowana w krainie „Seksmisji”. Ten tekst, wyłaniający się właśnie z kałamarza, chce więc być małym dodatkiem do rad dla rodziców, które to rady, w ilości prawie niepoliczalnej, można znaleźć w Internecie. Ma to być taka rada przekrojowa, lek „od siedmiu boleści” a nie odpowiedź na pytanie typu „co zrobić gdy dziecko zjadło Sudocrem”. Poniżej podaję sprawdzony przepis użycia tego leku. Przepis ma tę zaletę, że jest uniwersalny. Może być stosowany do właściwie wszystkich rad, i to nie tylko tych udzielanych przez internetowych mędrców ale, może nawet szczególnie przez mędrców, którym ktoś, czy nawet my sami, płaci za pomoc w wychowywaniu naszych dzieci.
Należy więc zaczerpnąć płaską łyżeczkę tych rad i zmieszać je starannie w pełnej szklance zdrowego rozsądku. Zażywać łyżkę stołową mikstury przed udaniem się na spoczynek przez siedem kolejnych dni. Po zakończeniu kuracji resztę rozlać na cztery wiatry aby nie skazić środowiska – niestety dosyć często bywa tak, że zdrowy rozsądek zmieszany z małą nawet dawką rad „osób bardziej doświadczonych” a zwłaszcza rad ekspertów jest niezmiernie szkodliwy, szczególnie przy zbyt długotrwałym i konsekwentnym stosowaniu. Bezpieczniej będzie w szczególności, gdy wszystkie „sprawdzone metody wychowawcze” potraktujemy jak ciekawą szarlatanerię, taką społeczną homeopatię, o której można owszem poczytać, najlepiej przed zaśnięciem, gdy nam się oczy same kleją po dniu w którym dzieci były wyjątkowo nieznośne. Kluczowe natomiast dla nas samych i dla naszych pociech jest dbanie o to aby naczynie ze zdrowym rozsądkiem było stale napełnione wybornym napojem czerpanym bezpośrednio(!) ze Źródła Mądrości. Osiąga się to przez częste przebywanie w postawie klęczącej – naczynie uzupełniane jest wówczas samoczynnie i nie musimy podejmować, bezowocnych zwykle prób, znalezienia napoju na wolnym rynku czy nawet gdzieś w sobie samym. Dobrze jest też gdy czasami naczynie zostanie przez coś lub przez kogoś mocno wstrząśnięte, nie powinniśmy z tego powodu wpadać w panikę – taki wstrząs powoduje zmieszanie, zawsze obecnego, osadu naszych własnych wad z otrzymanym Darem. Takie okresowe wstrząsy są istotne z tego powodu, że dzieci, ukradkiem, gdy nikt nie widzi, pociągają po łyku z tego naczynia - istnieje zatem niebezpieczeństwo, że mogą niechcący trafić na któryś z nierozpuszczonych złogów a ten może im stanąć w gardle na całe życie. Bezpieczniej będzie dla nich gdy wypiją nasze błędy i wady rozpuszczone w Bożej Łasce. A wypić niestety muszą.
 
Można sobie wyobrazić, że pierwszy z przywołanych powyżej tekstów mógłby powstać pod wpływem jakiegoś „numeru” wykręconego przez wchodzące w dorosłe życie dziecko. Przy takich okazjach, zanim opadną emocje, myśli bywają rzeczywiście niewesołe. Zwykle jednak okazuje się, że kryzys daje się wspólnym wysiłkiem szybko zażegnać, z jednej strony pomaga opieka doświadczonych rodziców a z drugiej instynkt samozachowawczy młodego człowieka. Często, z biegiem czasu okazuje się nawet, że i tym razem „nie ma tego złego, czy nawet bardzo złego, co by na dobre nie wyszło”. Jednak na gorąco może łatwo przyjść do głowy refleksja mniej więcej taka: „masz dzieci, nie licz na nagrodę na ziemi, otrzymasz ją dopiero w niebie”. Tak to prawda, prawda ostateczna, ale dotyczy ona absolutnie wszystkich działań wypływających z dobrej ludzkiej woli. Oczekiwanie nagrody na ziemi, a bardziej precyzyjnie, oczekiwanie nagrody od ludzi którym wyświadczymy jakieś dobro, jest niebezpieczną pułapką, która dotyczy nie tylko rodziców. Na innych polach porażka przez nią wywołana jest  nawet bardziej spektakularna. Wystarczy popatrzeć na polityków, księży i inni, którzy zaczynali publiczną działalność pełni dobrej woli służenia ludziom a którzy niedostatecznie walczyli z samym sobą o jak największą bezinteresowność tych swoich działań. Widok ten jest doprawdy żałosny: z jednej strony widzimy skomlenie o jakiekolwiek ochłapy ludzkiego uznania, a z drugiej agresję wobec tych którzy jej nam odmawiają.
Trzeba zatem postawić pytanie: skoro nie ma nagrody na ziemi, to dlaczego dziecko bywa nazywane pociechą? Czy nie szwankuje tutaj ta sławna mądrość narodów? Oczywiście, jak to jest opisane w drugim tekście, rodzice na bieżąco otrzymują naprawdę dużo radości z obcowania z własnymi dziećmi, otrzymywaliby nawet więcej ale zwykle nie potrafią ich docenić. Tych radości jest dużo ale z wiekiem jakby coraz mniej, stopniowo radości zaczynają być przesłaniane przez „duży kłopot”. Człowiek oczekiwałby natomiast czegoś bardziej trwałego, pewnego, jakiegoś „potwierdzenia odbioru”, które by go utwierdziło w mniemaniu, że to co zrobił, nadal robi, ma sens. Czy taki plon nieprzespanych nocy i codziennego dzielenia się „przestrzenią” ze swoimi dziećmi nie jest zupełnie przewidziany tutaj na ziemi?
Różne są koleje ludzkiego życia, bywają ludzkie losy przepełnione tajemnicą tragedii przy której można tylko zamilknąć. Jednak na podstawie obserwacji świata, doświadczenia własnego oraz, jak się to niegdyś mówiło, ”przeczytanych lektur” trzeba generalnie stwierdzić, że rodzicielstwo, oby jak najbardziej wielkoduszne, jest nagrodzone już tutaj na ziemi! Co więcej: rodzicielstwo, oby jak najbardziej wielkoduszne, jest najłatwiejszym sposobem osiągnięcia takiej, również ziemskiej nagrody. Co więcej: rodzicielstwo, oby jak najbardziej wielkoduszne, jest najpewniejszą, najbardziej demokratyczną i „ekologiczną” drogą do tego aby swojego, jedynego życia nie zmarnować. Jest drogą najłatwiejszą, najpewniejszą i najbardziej „demokratyczną”, co nie znaczy że na innych drogach nie można osiągnąć nagrody, nawet większej niż ta która jest przewidziana dla rodziców. Niestety, te inne drogi wymagają zwykle większej „heroiczności cnót”.
Do czego można porównać zatem tę drogę rodziców i jaka jest za nią nagroda na ziemi? Aby daleko nie szukać porównajmy tę drogę do … drogi właśnie. Rodzicielstwo, oby jak najbardziej wielkoduszne, jest jak spokojna, zgodna z przepisami jazda samochodem. Ze wszystkich sposobów podróżowania jest najbardziej dostępna, każdy kto ma prawo jazdy i samochód może ją odbyć jeżeli tylko zaufa Budowniczemu drogi, uwierzy, że droga prowadzi do celu a znaki przy niej rozstawione mają służyć jego dobru. Tak podróżujący ma największe szanse, że dotrze bezpiecznie do celu, osiągnie coś konkretnego już tu, na tej ziemi. Będzie musiał, co prawda, powstrzymać swoje emocje na widok pirata drogowego, któremu się wydaje, że wie lepiej jak się jeździ, ale który nie potrafi obliczyć prawdopodobieństwa znalezienia się w rowie. Będzie musiał powstrzymać pokusę jazdy na skróty, będzie musiał powstrzymać pokusę dołączenia do tych którzy nigdzie nie wyruszają i cierpliwie znosić tych którzy wychodzą na drogę aby tym którzy jadą nie było zbyt łatwo. Będzie musiał w końcu powstrzymać pokusę dołączenia do spotykanych po drodze wyścigów szczurów! Takie wyścigi w ogóle do celu nie prowadzą, prowadzą, i to tylko nielicznych do mety z nadmuchiwaną atrapą celu, atrapą krzyczącą emblematem cudzego sukcesu i nie mającej nic wspólnego z celem naszych własnych wysiłków.
Podróżując zgodnie z zasadą „pomału dalej zajedziesz” ma się prawie pewność, że dotrze się do celu w swoim czasie. Właśnie: w swoim czasie, na tę oczekiwaną nagrodę trzeba cierpliwie poczekać. Prawdziwe żniwa z rodzicielstwa przychodzę dopiero wtedy, gdy dzieło jest skończone. Najpełniejszą satysfakcję, wręcz dumę można poczuć gdy dzieci się usamodzielniają, odlatują ostatecznie z gniazda. Bywa tak przykładowo przy okazji wesel i nie chodzi wcale o zwyczajowe fetowanie rodziców. Właśnie sama świadomość tego, że dzieło jest skończone, że dotarliśmy bezpiecznie do celu jest tym „potwierdzeniem odbioru” i to naprawdę wielką nagrodą! Taki jest w końcu sens podróży aby dotrzeć bezpiecznie do celu. Tylko taki! Jeżeli od podróży oczekujesz czegoś więcej to spotka cię mniejszy lub większy zawód.
A co potem? Potem już jest bajka, szczęście rodziców mnoży się przez dzielenie! Okazuje się wówczas, że wychowywanie dzieci jest w istocie aktem egoizmu a „poświęcanie się dla dzieci” to pojęcie wymyślone przez inżynierię społeczną wrogą ziemskiemu szczęściu człowieka. Po pierwsze: jako gratis otrzymujemy zwykle synowe lub zięciów. Po drugie: bez własnego wysiłku możemy „podpiąć się” pod sukcesy syna/synowej (lub odwrotnie). Po trzecie: dorosłe dzieci czasem odwiedzają rodziców i jest to szczęście podwójne: jak przyjeżdżają i jak wyjeżdżająJ. I wreszcie otrzymujemy niezapowiedziany i zupełnie nieoczekiwany bonus: pojawiają się wnuki! Wydaje się wówczas, że dzieci wychowuje się po to aby mieć wnuki. Bycie dziadkiem jest wspaniałym uzupełnieniem ojcostwa, taką nagrodą mocy continuum. Gdyby dało się jakoś odwrócić naturalną kolej rzeczy i ludzie mogli najpierw posmakować jak to jest być dziadkiem to nie byłoby żadnych dyskusji o niskiej dzietności. Dzieci, wszystkie w rodzinie, byłby przyjmowane jako oznaka Błogosławieństwa Bożego, tak jak kiedyś bywało. Chociaż, dziadkowie to dobrze wiedzą, że wszelkie kłopoty z dziećmi skończą się dopiero wtedy gdy się już ożenią … wnuki. Prawdopodobnie.
Pełna sielanka, „full wypas” na tym łez padole jest możliwy tylko w projektach zawodowych uszczęśliwiaczy świata. Na każdego kiedyś przyjdzie dzień gdy „dziad i baba, bardzo starzy oboje…” będą coraz bardziej nasłuchiwać pukania… Gdy okaże się, że zapomnieliśmy jednak zamknąć na głucho komin, gdy ostatecznie okaże się, że wszystkie nasze pomysły i zabezpieczenia są niewiele warte… Gdy zamknie się kardioida naszego życia a my sami okażemy się powtórnie małymi dziećmi, znajdziemy się w ich położeniu a jedynym naszym argumentem będzie zaufanie.
Co zrobiłeś z zaufaniem Tego, który tobie zaufał?
 
 
Ceterum censeo Carthaginem delendam esse
nickto
O mnie nickto

Jestem pszczelarzem (coraz bardziej).

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (1)

Inne tematy w dziale Społeczeństwo