nickto nickto
48
BLOG

Wybory święta demokracji (4/?)

nickto nickto Polityka Obserwuj notkę 3
Daj nam króla, aby nami rządził (1 Sm 8,6)

Przypominam: trwają wybory terminu święta demokracji. Sondaże są „nieubłagane”: zupełnie demokratycznie wygra ten Termin, który dziś popiera 100% elektoratu, czyli ja sam, sam jak palec, taki kciuk od ostatecznego wyrokowania. Rozważania moje o nowoczesnej demokracji trzymają się chronologii. Z poprzedniego odcinka ( https://www.salon24.pl/u/nickto/1398097,wybory-swieta-demokracji-3 ) wynika, że zbliżamy się właśnie do czasów, w których, jak się zdaje, możemy spodziewać się faworyta wyborów. Zbliżamy się mianowicie do czasu totalitaryzmów i ich wielkich wojen, wycenianych na wiele milionów istnień ludzkich przedwcześnie „znikniętych” – przypominam, „znikanie” ludzi to podstawowy miernik wysiłku demokracji w budowaniu szczęścia ludzkości, analogicznie jak tony betonu wylewane na budowach socjalizmu. Nawet jest w tym jakaś „logika”: zmniejszając ilość ludzi, ułatwiamy sobie zadanie uszczęśliwienia pozostałych. Ekstrapolując te istnienia do średniej, w tamtej epoce, długości naturalnie zakończonego życia, otrzymamy zapewne miliardy osobolat wydartych Bogu Stwórcy z Jego planów wobec człowieka (człowieka - nie jest to syndekdocha, Wszechwiedzący Bóg zapewne nawet nie zna tego pojęcia, za to zna osobiście każdego człowieka). 

Funkcjonuje dość powszechnie przekonanie, że demokracja jest prostym zaprzeczeniem totalitaryzmu. Gdyby, ktoś, zupełnie przypadkowo, zabrał głos w tej sprawie, tutaj na Salonie, to prawdopodobnie wyraził by przekonanie, że totalitaryzm nie ma z demokracją nic wspólnego, że totalitaryzm to brak demokracji, a nie jej nadmiar. Podobnie było z socjalizmem i komunizmem: ich piewcy głosili pogląd, że wszelkie obserwowane ich niedostatki nie wiążą się z nadmiarem socjalizmu przykładowo, ale z jego brakiem, czytaj: „Więcej socjalizmu/ Więcej demokracji”. „My chcemy więcej demokracji – Platon nie miał racji, ponieważ był głupi, kiedyś wszyscy ludzie byli głupi, teraz to co innego.”

Tymczasem to demokracja „włączająca” (zawsze pozornie!) większość społeczeństwa w sprawowanie władzy jest warunkiem(!) uformowania się ustroju totalitarnego – owszem, istnieją historyczne przykłady realnych totalitaryzmów nie poprzedzonych demokratycznym preludium, ale szukać ich trzeba w obszarach odległych czasowo bądź geograficznie, np. w Ameryce prekolumbijskiej. Totalitaryzm „chce ludziom zrobić dobrze” i powstaje „na bazie”, żaden nowoczesny totalitaryzm nie ukształtował się inaczej niż na bazie demokracji, przynajmniej na bazie wątłych jej podrygów jak to było w Rosji. Bywało, że w ustroju totalitarnym zawieszano „na jakiś czas” demokratyczne przedstawienia, zawsze „za wolą większości”, która na pewnym etapie dochodziła do trwałego konsensusu w sprawie delegowania owej woli w ręce ludzi (wódz, partia), którzy zajmowali się tym zawodowo. Czyż nie było to słuszne? Czy nie lepiej aby moją wolę, wolę zwykłego amatora łatwego życia, wyraził za mnie fachowiec, który na wyrażaniu woli zna się doskonale? Idąc dalej, każda władza używa narzędzi przymusu, ale żadna władza totalitarna NIE używa posiadanego aparatu przemocy jako podstawowego narzędzia panowania nad społeczeństwem. Skuteczność aparatu policyjnego jest ograniczona, a barierą tej skuteczności jest zawsze bezwstydnie widoczny podział MY-ONI, owa widoczność sprawia, że możliwy do uzyskania poziom policyjnej kontroli nad społeczeństwem jest zbyt niski aby nazwać go totalnym.

TOTALITARNA władza, jeżeli „chce” aby ją tak nazywano, MUSI posługiwać się samymi obywatelami jako narzędziem przymusu wobec nich samych, to zupełnie elementarna zasada totalitarnego „panowania”, coś co władzę upodabnia do perfekcyjnego perpetum mobile, działającego doskonale, do czasu, czasem tylko do połowy czasu. Paradoksalnie w warunkach panującego totalitaryzmu to właśnie suweren panuje na suwerenem, nad każdym aspektem jego funkcjonowania, nie wyłączając procesów myślowych – słowem: siła uformowanego totalitaryzmu nie leży w nagantach funkcjonariuszy władzy, ale w głowach obywateli. Zabawny na szczęście, ale i symptomatyczny, przykład takiego samoprzymusu miał miejsce we Francji podczas tzw. „confinement” z okazji sławnej pandemii. Otóż obywatele sami sobie wystawiali PISEMNE upoważnienie do opuszczenia miejsca zamieszkania, a renegaci takiego demokratycznego procederu byli srogo karani już za pomocą tradycyjnych mandatów, przy czym, co dziwne, nie zanotowano interwencji lekarskich spowodowanych bólami brzucha od śmiechu suwerena.

W praktyce totalitarnej ów bat na obywateli miał, jak do tej pory, dwa rodowody: jeden to strach, raczej lęk, utrwalony za pomocą terroru, drugi to zwyrodnienie umysłów osiągnięte za pomocą manipulacji, będącej w istocie też terrorem, ale głównie terrorem myśli. Obydwa sposoby wdrożenia totalitarnego systemu wymagają, na początku przynajmniej, pewnego poziomu POWSZECHNEJ ZGODY i temu właśnie służy wykreowane za pomocą instrumentów demokratycznych złudzenie posiadania wpływu na bieg zdarzeń. Gdy człowiek się zorientuje w sytuacji, to jest już za późno, może przetrwać tylko w jakieś mysiej norze, ale w praktyce rzadko kto się zorientuje, nawet za późno – chyba że jest już dwa pokolenia dalej. Żadna władza nie jest w stanie nawet tylko zainicjować budowy systemu totalitarnego, jeżeli nie posłuży się na początku procesu DEMOKRATYCZNYM ZŁUDZENIEM – non Hercules contra plures. Taki proces wymaga dość dużego zakłamania od samego początku, a jasny podział na społeczeństwo i elitę sprawującą władzę nigdy nie jest dobrym środowiskiem do rozwoju tej choroby.

Zatem gdy już wiemy, że TOTALITARYZM JEST WYŻSZYM STOPNIEM ROZWOJU DEMOKRACJI, to pozostaje nam wybrać datę jakiegoś historycznego wydarzenia tryumfu demokracji rozwiniętej aż do totalitarnych rozmiarów, pamiętając jednak, że hasło „więcej demokracji” nadal obowiązuje i odpowiedź na pytanie o to co przyniesie przyszłość, leży gdzieś w przyszłości. Totalitarnie rozwiniętą demokrację można spotkać w historii wielu krajów, ale jak na razie tylko w dwóch przypadkach miała ona okazję sprawdzić się w większej skali: w Rosji i w Niemczech. Oczywiście, nie należy zapominać o wielkich demokracjach, które wciąż są „przy nadziei”, zwłaszcza o demokracji chińskiej, ale odłóżmy przyszłość do przyszłości i zajmijmy się tym co już było, lub jest. Według aktualnej mainstremowej narracji, totalitaryzm w sowieckim wydaniu był „słuszny”, a w niemieckim całkowicie niesłuszny. Jednak, mierząc skutecznością, to demokracja radziecka posyła niemiecką na deski i leży tam ona do tej pory: marne kilkadziesiąt milionów ofiar Niemców, wobec szacowanych ponad 100 w przypadku bolszewików to wynik dość jednoznaczny. O innym kryterium porównania wspomnę w następnym akapicie, ale na razie skupmy się na wyborze jakieś symbolicznej daty, która łączyłaby te dwa wydania totalitaryzmu i nadawała się na międzynarodowe święto demokracji. Wybór jest dość oczywisty: 17 września, czyli data gdy obydwa te świetlane ustroje zgodnie współdziałały. Niestety jest to data mało w świecie znana i ponadto jest kraj, w którym istnieje jeszcze pamięć o tej dacie, o którym wiadomo jednak, że kraj ten, z racji swojej wielkości i położenia, zgrzytał by bardzo w trybach demokratycznego świętowania. Innej dogodnej daty, z racji późniejszego wzięcia się za łby tych dwóch rozwiniętych demokracji, nie ma. Wniosek: demokratycznie proponujemy obchodzić Międzynarodowe Święto Demokracji co roku 17 września. Koniec dyskusji, ciszej tam mówcy. Na razie. To nie jest to jednak nasze ostatnie słowo.

Jeszcze parę słów, uznania, dla demokracji niemieckiej. Co by nie mówić o totalitaryzmie w ogólności, to jest w nim jednak siła. Dlaczego? Bo siła jest w jedności, a totalitaryzm to jedność w definicji. Tutaj właśnie Niemcy ustanowili rekord świata nie do pobicia, stuprocentowej praktycznie jedności nie da się przecież pobić. Niemcy podczas drugiej wojny osiągnęli przede wszystkim bezprzykładną jedność, jedność w nienawiści do nieniemców, ale także jedność w zaufaniu obywateli do władzy. Mawia się „wszystkie ręce na pokład”, niemiecka wersja to „każda para rąk z karabinem” (para bo niektóre ręce były już wcześniej zdekompletowane). Wyjątek stanowiły kobiety, które w powszechnym wysiłku wojennym były staromodnie przewidziane do rodzenia i wychowywania nowych Niemców, nie do zabijania wrogów – ich rola była więc raczej pasywna. Nawet jednak kobiety mogły aktywnie demonstrować swoje poparcie do idei wielkich Niemiec – nie mając broni do strzelania, przynajmniej pluły na podludzi konwojowanych od pociągów do więzień lub obozów koncentracyjnych.

W odniesieniu do poprzedniego akapitu, warto sobie zadać pytanie czy „niemieckie dzieło odbudowy” słusznie nazywa się jednym słowem „hitleryzm”. Dzieła narodu zjednoczonego wobec jednego celu lepiej nie utożsamiać z jedną tylko osobą. Jeżeli już, to w przypadku Niemiec byłoby bardziej sprawiedliwie zamiast Hitlera posłużyć się nazwiskiem Goebbelsa. To Goebbels, zręczny propagandysta, był architektem niemieckiej jedności, to on napompował do maksimum jedną niemiecką bańkę, a rozdeptał pozostałe – idealnie zrozumiał tzw. proces demokratyczny, który polega przecież na pompowaniu własnych baniek i przekłuwaniu innych. Totalitaryzm, najwyższe stadium demokracji, to jeden naród bezpieczny w jednej informacyjnej bańce od wpływów obcych idei, oraz jeden wódz idealny wyraziciel powszechnej woli – czy nie lepiej i taniej jest wyłaniać powszechną wolę za pomocą poglądów jednego człowieka, niż za pomocą wprowadzających rozgardiasz wyborów? Faktem jest, że obydwa omawiane totalitaryzmy oficjalnie przyznawały sobie miano wzorcowych demokracji.


Na koniec jeszcze jedno "niestety": nie jest to nasze ostatnie słowo.

--------

Ceterum censeo Carthaginem delendam esse

vel

Naród, który zabija własne dzieci skazany jest na zagładę

--------

Wyjaśnienie do stopki.

Od początku mojej pisaniny używam tego łacińskiego cytatu z zamierzchłych dziejów naszej cywilizacji, później dodałem adekwatne tłumaczenie (czyj oryginał i tłumaczenie łatwo sprawdzić). Teraz dodam jeszcze swoje wyjaśnienie.

Skąd tutaj Kartagina? Otóż Kartagina była ostatnim dużym organizmem państwowym z tej strony Atlantyku, który duchowych podstaw swojego istnienia upatrywał w publicznym składaniu ofiar z dzieci (aborcji jeszcze nie wynaleziono). Rzym, zanim stał się na długi czas niepokonany, widział swoje "być albo nie być" w całkowitym zniszczeniu Kartaginy, aż do gołej ziemi posypanej solą. Tak też się stało - 90% Kartagińczyków zabito, reszta "uratowała się" jako towar na targu niewolników.

Jak Ci się zdaje drogi czytelniku: jesteś Rzymianinem, czy Kartagińczykiem? A może Twoje istnienie nie potrzebuje duchowych podstaw, zaś ofiara z dzieci w aborcji jest konieczna, aby się dobrze bawić?

nickto
O mnie nickto

Jestem pszczelarzem (coraz bardziej).

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (3)

Inne tematy w dziale Polityka