nickto nickto
177
BLOG

Za Zbyszkiem na przyczepkę

nickto nickto Polityka Obserwuj notkę 5
Chciałem napisać komentarz do któregoś z ostatnich tekstów Zbyszka, nie napisałem – zanim nacisnąłem jakikolwiek klawisz mój tekst okazywał się zbyt długi, jak na komentarz.

Chciałem napisać komentarz do któregoś z ostatnich tekstów Zbyszka, nie napisałem – zanim nacisnąłem jakikolwiek klawisz mój tekst okazywał się zbyt długi, jak na komentarz. Spróbuję więc samodzielnie, teksty Zbyszka domagają się jednak komentarzy, choć niekoniecznie polemiki. Nie wiem jeszcze co z tego wyjdzie, może nawet nie komentarz, może tylko jakieś „wylanie się” myśli wybudzonej z letniego marazmu tekstami Zbyszka, wybudzonej na chwilę:).

A o czym są te teksty? O fałszywych prorokach przede wszystkim? O wolności? Zapewne, i o niej chciałem najpierw pisać.

Tutaj jednak pojawiają się natychmiast problemy definicji, wolności w tym przypadku. A jeżeli tak, to nie da się, o wolności przykładowo, pisać bez punktu podparcia. Można napisać wiele i im więcej się na dany temat pisze, tym bardziej okazuje się, że nie wiadomo o czym się pisze, czy mówi. Całe to mówienie jest jak dźwignia Archimedesa, która sama będąc niezwykle imponującą, jest jednocześnie niczym bez punktu podparcia, jest całkowicie nieskuteczna. Nie warto zatem wdawać się w dyskusje z takim przykładowo Sartrem – nawet teoretycznie tylko, nie jesteśmy w stanie dojść, dojść gdziekolwiek – jest to niemożliwe dopóki dla naszej wspaniałej dźwigni słów nie jesteśmy w stanie znaleźć pewnego i bezwzględnie uznanego, czyli niewzruszalnego punktu podparcia. Sposób Eliasza na fałszywych proroków nie jest nam dostępny z powodu małej naszej wiary, gdyby nawet, to jego skuteczność zamyka się w chwili, a po chwili znika, bo nie stoi u jej początku słowo, pod ręka zawsze jest ucieczka.

Kim zatem są postaci przywoływane przez Zbyszka? Na pewno nie można powiedzieć, że są to postaci nieznaczące, można nawet przypisać im dużą wagę poprzez wpływ jaki wywierają na życie wielu ludzi, którym wręcz kreują nową rzeczywistość, czy raczej nicość będącą namiastką rzeczywistości. Nie dysponują owym punktem podparcia, o który mogliby oprzeć szpadel, którym jednak tak skutecznie wywracają nową porcję rzeczywistości, odsłaniając jakieś jej tajemnice, znane do tej pory tylko kretom. Kim są owi kopacze?

Można, jak się zdaje prawomocnie, nazwać ich prorokami. Określenie prorok pasuje jak najbardziej do wielu współczesnych „myślicieli”. Prorok to ten który zmienia świat za pomocą słowa, o czyny nie dba, „stać go”, biedakiem się nie urodził – Elizeusz został prorokiem dopiero wówczas gdy porzucił swoje woły, a ich jarzmo spalił, wtedy gdy przestał wykonywać jakiekolwiek pozytywne zajęcie (pozytywne w sensie bezpośrednich, niekoniecznie jednak dobrych, skutków materialnych). Prorok może dużo, może najwięcej, słowo może więcej niż para najtęższych wołów. Elizeusz kierował ostatnią w szeregu parą wołów, skiba zostawiana przez poprzednika była jego drogowskazem. Nie cierpiał wówczas na brak punktu podparcia – razem z towarzyszami zamieniali ziemię w chleb, który na niej wyrastał.

A co może prorok? Co robi prorok? Prorok Prawdy niesie Słowo Tego który go powołał i posłał. Słowo daje większy plon niż praca 12 par wołów, ponieważ prorok jest „materializacją” owego punktu podparcia, na którym musi się wszystko opierać, aby miało sens. Sens, czyli prawdę, która jedynie istnieje. Tak jest z prawdziwym prorokiem, takim który został posłany, a będąc posłanym został wyposażony w ów punkt podparcia, pług za pomocą którego orze naszą rzeczywistość, aby mogła w niej wzrastać prawda.

A co nam przynoszą współcześni prorocy? Co oni robią? Otóż robią „spuściznę” i tyle tylko. Nie oglądają się wcale na to co niej wyrasta – nie muszą się oglądać za siebie, ani patrzeć przed siebie – za sobą nie mogą mieć żadnego punktu orientacyjnego i przed sobą nie mogą dążyć do jakiegoś stałego punktu. Są to wielcy kompozytorzy, którzy piszą wspaniałe, ich, i niestety nie tylko ich, zdaniem, utwory, zupełnie nie potrzebując do tego pięciolinii. Nie oglądając się za siebie, ani nie patrząc w przyszłość są rzeczywiście wolni w wypowiadaniu słów. Wolni wolnością nieskrępowaną prawdą, ni nawet tylko sensem. Wielu, o wiele zbyt wielu, ulega urokowi tych słownych konstrukcji, które nie są przecież konstrukcjami, bo nie mają fundamentu innego niż głupota tych, którzy ich słuchają. A że głupich nie sieją, to niektórzy fałszywi prorocy dochodzą do mistrzostwa w tym prorokowaniu, mistrzostwa tak wielkiego, że sami się w wypowiedzianych przez siebie słowach zatracają. Wśród nich należałoby wyróżnić niektórych, prawdziwych guru słów przychodzących znikąd i donikąd zmierzających. Miano mistrza bełkotu wszech czasów należy się, jak sądzę, „naszemu rodakowi”, Fryderykowi Nietzschemu.

Jak zatem należy się odnosić do proroków naszych czasów? Sądzę, że tak jak oni głoszą – trzeba być z nimi w zgodzie, czyli odnosić się nijak. Z pewnością nie należy z nimi polemizować: czy powinno się dyskutować z niczym? Nie warto też podejmować „pojedynków na ogniska” wzorem Eliasza, zwycięstwo o ile przyjdzie, nie jest trwalsze niż dym wydobywający się z niedopalonych bierwion, potem trzeba uciekać.

W jednym z pierwszych w tej „serii” tekstów Zbyszka poruszony był temat wiary i wolnej ludzkiej woli. Ten tekst akurat jakoś skomentowałem, używając perspektywy dziecka, czyli kogoś kto przyjmuje z radością to co nam Kościół do wierzenia podaje, zbytnio tego nie roztrząsając. Sądzę zresztą, że rozważania teologiczne, nawet dla jakoś wykształconych teologów są zajęciem bardzo niebezpiecznym – liczne tego przykłady odnotowała historia, chociażby cała historia protestantyzmu jest opisem zmagań niedouczonych i zbyt pewnych siebie teologów, oraz teologów amatorów - zgodnie z protestancką doktryną każdy powinien starać się zostać teologicznym ekspertem, dla samego siebie przynajmniej. I udało się, co widać, słychać i czuć – protestancka myśl zatruła myśl wszelaką.

Czym zatem jest ta wolność wyboru w oczach dziecka Kościoła, które będąc dzieckiem ludzkim stara się jednak „wszystko zrozumieć”? Ja sam, gdy rzecz jest dla mnie zbyt skomplikowana, staram się ją uprościć, czyli sprowadzić do modelu, który będąc uproszczeniem, pozwala się „wmyśleć” w siebie i daje nadzieję na wyciągnięcie prawidłowych wniosków. Globus jest drastycznym uproszczeniem kuli ziemskiej, pozwala jednak na prawidłowe wyobrażenie o dalekich podróżach.

Zatem czym jest wolna wola człowieka wobec Bożej Wszechmocy? Można ją porównać do lotu modeli samolotów na uwięzi. Człowiek stworzony na obraz i podobieństwo Boga jest człowiekiem, nie kimś innym, tylko i aż człowiekiem stworzonym na obraz i podobieństwo Boga nie kimś innym, model ten zaś to taki samolot, który ma własny silnik, dzięki któremu leci, ma autonomię do wykonywania ewolucji według trajektorii określonej przez linę sterującą i ostatecznie i najważniejsze ma możliwość „wykonania awarii”, na którą nie ma wpływu naziemny pilot. To ostatnie najłatwiej wytłumaczyć na przykładzie rzeczywistego zdarzenia lotniczego, którego głównym bohaterem był już nie model, ale prawdziwy samolot wojskowy MIG-23. Można przyjąć, że w normalnej sytuacji taki samolot ma wolną wolę ograniczoną ściśle poleceniami pilota, czyli tak jakby jej nie miał wcale. Zdarzyło się w 1989 roku, że radziecki Mig wykonujący lot ćwiczebny nad polskim wybrzeżem uzyskał pełną autonomię, w ten sposób, że „udawał” awarię i skłonił w ten sposób pilota do katapultowania się. Gdy pozbył się pilota wykonał całkowicie autonomiczny lot aż do terytorium Belgii gdzie z braku paliwa rozbił się, zabijając przy okazji młodego człowieka przebywające akurat w swoim własnym domu. Był ów Mig wolny? Był, jak najbardziej, ale wolny wolnością „zatrutą”. Mig skorzystał ze swojej wolności, „rozwinął wreszcie skrzydła” – pilot utrzymywał go na wysokości kilkuset metrów zaledwie, sam osiągnął pułap 12 000 metrów, cóż za wspaniałe osiągnięcie „wolnego samolotu”. Człowiek w sposób naturalny rozumie swoją wolność jako wolność do tego „na co naprawdę zasługuję” (cytując Wojciecha Młynarskiego), nie wolność „do byle czego”. Czy jednak ów Mig zrealizował swoje powołanie, do tego na co „naprawdę zasługiwał”? Zdecydowanie nie, nie został przecież wyprodukowany po to by zabijać niewinnych ludzi, a jedynie wrogów „ludu pracującego miast i wsi” i wrogów Kraju Rad w ogólności. Tak więc prawdziwa wolność to też wolność DO, realizacji swojego powołania, ale też DO jego odrzucenia. Pierwszy przypadek związany jest z trajektorią, którą Wszechmoc Boża nieomylnie nam wytycza, a drugi prowadzi do nieuchronnej katastrofy, do której jednak „mamy prawo”.

Powołanie. Powołanie oznacza „w równe nogi skoczyć w studnię”, zabić i zjeść woły, niedawnych swoich żywicieli, czasem zmierzyć się się ze swoją na nie (powołanie) niezgodę poprzez wyprawą do wnętrza ryby w towarzystwie Jonasza. Wolność woli zatrutej nie jest wolnością, wyrażenie „wolność woli poza kres swojego powołania” w ogóle nie ma sensu, nawet w ogóle nie istnieje. Integralną częścią wolnej ludzkiej woli jest zatem posłuszeństwo. Bez posłuszeństwa nie ma wolności, bez wolności nie ma zwycięstwa. Jezus Chrystus Bóg Wszechmogący, a zarazem człowiek taki jak my, zwyciężył dzięki posłuszeństwu. Odniósł pełne zwycięstwo, czyli przeprowadził w sposób doskonały Swoją Wolną Wolę.

Urok fałszywego prorokowania jest jak syreni śpiew – gdy już te nuty bez pięciolinii dopuścimy do swojego ucha, oparcie się mu ludzkimi siłami jest niemożliwe. Może najogólniej, można by poszukiwać przyczyn takiego stanu rzeczy, w zniesieniu obowiązku życia w prawdzie. Uzyskujemy w ten sposób „wolność” do mówienia byle czego, słuchania byle czego, bez dbania o harmonię , uwolnieni wreszcie od opresji pięciolinii, otrzymujemy na wyciągnięcie własnej ręki cały świat nieogarniony, dostępny bo istniejący w nicości bez żadnego punktu odniesienia, świat, którego pełnej prawdy strzegł do tej pory zazdrośnie Bóg.

Kakofonia syreniego śpiewu, której ekstremum, jak się zdaje, zostało nam dziś dane i zadane, ma swoją historię – to co mamy teraz było kiedyś tylko jakimś, zdawało się nieznaczącym dysonansem, niezauważalnym i nie kaleczącym ludzkiego rozumu. Można tu wymienić chociażby Williama Ockhama, o którym mało się dziś mówi, który swoimi poglądami głoszonym za pomocą gęsiego pióra zaledwie, znacząco się jednak przyczynił do zatrucia myśli chrześcijańskiej, aż do luteranizmu i dalej. Dziś powszechnie znana jest już tylko brzytwa Ockhama, sam niejednokrotnie jej używałem. Jednak głosem dominującym w tym syrenim śpiewie dysponuje dziś ktoś znany i uznany, ktoś dysponujący tak szeroką skalą głosu, że już prawie nikt dziś nie odważa się na jakiekolwiek próby polemiki. Ten ktoś to prorok nad prorokami, śpiewak nad śpiewakami, trudny do namierzenia nawet, bo pozornie nadal „używający pięciolinii” czyli zwykłej logicznej argumentacji, to sam Karol Darwin – jego hipoteza jest moim zdaniem fundamentem nasze współczesnej głupoty. Nie wiem czy Zbyszek zaliczy go do galerii swoich „ulubieńców”??

To tyle, upał się wzmaga. Zbyszkowi życzę dużo tekstów, z dużą ilością inspiracji dla wielu czytelników. Wszystkim dużo pożytków z myślenia, wszak homo sapiens to brzmi dumnie. A nam wszystkim życzenia abyśmy zawsze mieli takie miejsca, w których moglibyśmy na dobre i złe naszą myśl ochłodzić: płyń Salonie24 pomyślnie po morzach rozumu i oceanach bezmyślności!

---

Ceterum censeo Carthaginem delendam esse

vel

Naród, który zabija własne dzieci skazany jest na zagładę

Wyjaśnienie do stopki.

Od początku mojej pisaniny używam tego łacińskiego cytatu z zamierzchłych dziejów naszej cywilizacji, później dodałem adekwatne tłumaczenie (czyj oryginał i tłumaczenie łatwo sprawdzić). Teraz dodam jeszcze swoje wyjaśnienie.

Skąd tutaj Kartagina? Otóż Kartagina była ostatnim dużym organizmem państwowym z tej strony Atlantyku, który duchowych podstaw swojego istnienia upatrywał w publicznym składaniu ofiar z dzieci (aborcji jeszcze nie wynaleziono). Rzym, zanim stał się na długi czas niepokonany, widział swoje "być albo nie być" w całkowitym zniszczeniu Kartaginy, aż do gołej ziemi posypanej solą. Tak też się stało - 90% Kartagińczyków zabito, reszta "uratowała się" jako towar na targu niewolników.

Jak Ci się zdaje drogi czytelniku: jesteś Rzymianinem, czy Kartagińczykiem? A może Twoje istnienie nie potrzebuje duchowych podstaw?

nickto
O mnie nickto

Jestem pszczelarzem (coraz bardziej).

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (5)

Inne tematy w dziale Polityka