— Tedy słuchajże mnie, panie Budka — (tu Kaczyński nachylił się i spojrzał, w same oczy sprzedawczyka) — jesteś szelma, zdrajca, łotr, rakarz i arcypies! Masz dosyć, czyli mam ci jeszcze w oczy plunąć?
Budka zdumiał się do tego stopnia, że przez chwilę trwało milczenie.
— Coto?… Jakto?… Słyszęż ja dobrze?
— Masz psie dosyć, czyli chcesz, bym ci w oczy plunął?
Budka błysnął łysiną, lecz Kaczyński schwycił go swą żelazną ręką za garść, wykręcił ramię, wyrwał plik kopert, następnie pstryknął w ucho, aż się rozległo w ciemności, poprawił z drugiej strony, obrócił w ręku jak frygę i kopnąwszy z całej siły, wykrzyknął:
— Prywatnemu, nie posłowi!…
Budka potoczył się na dół jak kamień, wyrzucony z balisty, pan Jarosław zaś spokojnie poszedł ku swej ławie.
Inne tematy w dziale Kultura