Choć sam akurat nie jestem konsumentem golonki, to doskonale jednak wiem, że jest z nią tak, że w żadnym wypadku nie może ona być pierwszej świeżości, i to - tutaj posłużę się dewizą głośnego inżyniera smoleńskiego - bez względu na badaną grubość dźwigarów.
W naszym badanym przypadku mówimy o grubości kilkukrotnie przesadzonej, chociaż wszyscy przecież wiemy, że grubasy potrafią być również i drobnokościste, a także w swej tłustości nie obleśne. Ale nie w naszym badanym przypadku. Nasza jest nieświeża, tłusta, toczona z grubego budulca i w degustacji nadzwyczaj padlinowata. Taka bardziej znaleziona na śmietniku w Sosnowcu, który starzy i pamiętliwi prawdziwi Ślązacy dodatkowo kojarzą z pewnego koloru zagłębiem. Wbijamy więc nasz śląsko polski widelec w coś co na pierwszy rzut oka i przyłożenie ucha jest golonką, ale przy najmniejszym przypadkowym kontakcie nieubłaganie powoduje pawia.
Jeżeli przyjmiemy, że golonkę w wersji tradycyjnej przyjmuje połowa katowickich Ślązaków, to wychodzi nam, że jest to kilkaset tysięcy. Czy wszyscy są żulami? Katowice przypadkowo doskonale znamy, więc wiemy, że żulerii tu od cholery, ale na pewno nie jest to tubylcza połowa ani nawet połowa połowy. Ktoś, kto by twierdził, że spotkanie z katowickim żulem wystawia laurkę wszystkim Ślązakom, musiałby mieć zwyczajnie nasrane we łbie, jak prosto z mostu walą szczerzy Ślązacy. Richtig.
Wracając więc w związku z tym do golonki 'pierwszej świeżości' (czyli 'wybitnie parszywej'), a chcąc bronić honoru Silesii i prawdziwej golonki, zreasumować stanowczo na koniec musimy, że im golonka bardziej krzyczy żeby się sprzedać, tym niestety parszywsza i zwyczajnie niejadalna. I że takich golonek na Śląsku tyle co żuli. I że taka golonka to w zasadzie pospolity żul jest. A to, to już bezwzględnie powinna być sprawa policji, która niestety też potrafi być tak podobna do swojego szefa Błaszczaka, jak golonka do żula.
Chowcie się
Inne tematy w dziale Rozmaitości