Rejwach w katolskim piekiełku się podniósł, bo jedna z katoliczek wyraziła inny pogląd niż oni. Mniejsza z tym, dawanie świadectwa, czyli inaczej poza na pokaz, to przecież ich główne zajęcie i tego odebrać im nie sposób. Siłą rzeczy fundamentalizm jest tam więc cnotą. Problemy paradoksalnie przysparza im ich własna wiara. Zdają się nie dopuszczać do siebie, że z niewolnika nigdy nie będzie pracownika. Zdają się kompletnie nie rozumieć czym jest ta ich wiara.
Poszło o religię w szkołach. Chodzi im o to, żeby było tak jak było. Żeby tresować do wiary. Nie ma wypływać z potrzeby, z przekonania, tylko tak przekonywać, aż młody umysł przyjmie. Aż przestanie pytać, analizować, myśleć krytycznie.
Gdy więc Joanna Racewicz powiedziała to po swojemu, ruszyli. Powiedziała oczywistą oczywistość. Aż banalną w swej bezsporności. Powiedziała z grubsza, że tresura wręcz urąga idei wiary. A dokładnie: lekcje religii są "obraźliwe dla samego aktu wiary". I co? Ano argumenty są, że ma krzywe nogi. Nie żartuję:
https://www.salon24.pl/newsroom/notka-komentarze/1398441,religia-w-szkolach-budzi-coraz-wieksze-emocje-znana-dziennikarka-to-wrecz-obrazliwe#comment-26677751
Dali tym samym jakże mocne świadectwo, że zindoktrynowanie nigdy nie będzie fundamentem wiary, tylko zindoktrynowania. A oni sami jej nieszczęsnymi ofiarami.
Religia musi zniknąć ze szkół nie dlatego, że jakoby jest religią, tylko dlatego, że nie jest religią. Jest światopoglądowym przymusem. Jest zwyczajną indoktrynacją. I kropka.
I dlatego ze szkół musi wyjść. Nie po dobroci, to siłą.
Inne tematy w dziale Społeczeństwo