Słowa te padają w pierwszym odcinku serialu "Zeus", a wyczytuje je z półkolistego muru mającego służyć za scenografię jakiejś cyklicznej uroczystości adoracyjnej Zeusa Jeff Goldblum, który właśnie tegoż to boga w serialu odgrywa. Są uniwersalnie wymierzone w sprawującego swój urząd boga, Zeus nie ma więc specjalnie wyjścia i bierze wszystko do siebie. Pod wysprejowanym murem dodatkowo zalega duża wywrotka łajna.
Uroczystość jest szeroko transmitowana, dobitny przekaz niezadowolonych z działalności bogów jest więc dla Zeusa tym bardziej bolesny. Jego reakcja jest oczywiście taka sama, jak w prawie każdym podobnym micie, nie wyłączając Biblii. Krwawa okrutna zemsta. "Zetrę tych skurwy**nów z powierzchni ziemi", odgraża się Zeus, a Hera przytomnie przypomina mu, że musi to zrobić rękami podwładnych.
Serial dopiero przede mną, ale już wiem, że będę się wybornie bawił, Goldblum swoim aktorskim kunsztem uwodzi już od pierwszych scen. Entuzjastyczne recenzje wprost już mówią o arcydziele. Nieprzychylne posuwają się co najwyżej do lekceważenia, na szybko przyklejając łatkę nudziarstwa. Czyli, że niby rzecz gustu - takie kibicowskie: wyznawcy (bogów) nic się nie stało.
Serial jest rekomendowany jako prztyczek wymierzony w nos bogatych i uprzywilejowanych. Nie mam nic przeciwko takiemu odczytywaniu greckich mitów o bogach. I nie tylko greckich, bo przecież cała reszta w naszej wyobraźni. I w poważaniu.
W pewien sposób serial ten to uśmiechnięta twarz laicyzacji, którą różni wyznaniowi ideolodzy wciąż jeszcze demonizują. Całkiem już zresztą niepotrzebnie.
Inne tematy w dziale Kultura