Miałem onegdaj pewien spór z panem X - tak go określmy. Groził mi a były to groźby karalne. Zgłosiłem sprawę na Policji, co więcej, przedstawiając dowody tych gróźb - smsy! (był nader bezczelny, że nawet początkowo pisał spod własnego nru tel.)! Zresztą, sprawa tych smsów i gróźb, była tylko ułamkiem zgłoszonych przeze mnie przestępstw tego Pana, których był się dopuścił przeciwko mnie, ale i Skarbowi Państwa.
Zgadnijcie, jak ciekawie postąpiła prokuratura w tej sprawie? ;) Otóż pan asesor jednej ze stołecznych prokuratur rejonowych odmówił wszczęcia śledztwa - ot, na dzień dobry, nie dokunując żadnych czynności przepisanych prawem a określanych mianem "przygotowawczych", odmówił wszczęcia śledztwa. Na postanowienie to przysługiwało mi zażalenie. Złożyłem takowe. Sędzia jednego ze stołecznych Sądów Rejonowych rozpatrywała sprawę. Na rozprawie stawiłem się ja. Pana asesora nie było...
Pani Sędzia podzieliła in plena moje stanowisko, że pan asesor dopuścił się był zaniedbań. Że w ogóle nie dokonał żadnych czynności w sprawie i że przedstawiony przeze mnie materiał dowodowy w pełni uprawdopadabnia popełnienie przestępstwa. W zw. z tym Sąd uchylił postanowienie pana asesora i przekazał sprawę do prokuratury, wraz z wytycznymi, co ma wykonać prokuratura w mojej sprawie.
Mijał czas, a ja nie mogłem doczekać się reakcji prokuratury. Zadzwoniłem wreszcie do pana asesora i w rozmowie z nim, dość oschłej i dość... powiedziałbym "nadętej" z jego strony, zakomunikował mi był pan asesor, że on wcale nie musi dokonywać tych czynności opisanych przez Sąd. Że jeszcze się zastanowi jak postąpi et cetera. Tak sie skończyła ta rozmowa. W tym momencie zacząłem pisać skargę do działu nadzoru prokuratury okręgowej, że pan asesor, referent sprawy takiej a takiej, nie dokonuje żadnych czynności w sprawie.
Kiedy ją skonczyłem i byłem gotów ją złożyć, z prokuratury rejonowej przyszła odpowiedź. Postanowienie pana asesora, który raz jeszcze odmówił wszczęcią śledztwa. Tym razem w pouczeniu było, że postanowienie jest prawomocne i do Sądu odwołać się nie mogę;) Złożyłem skargę. Prokuratura Okręgowa musiała zareagować. Napisał do mnie zastępca Prokuratora Rejonowego i zwierzchnik tego pana asesora. Informował, że asesor nie miał prawa tak postąpić. Sprawę wznowiono. Ale tylko pro forma - bo nic się przez wiele miesiecy nie działo.
To znaczy się działo - zarządałem odsunięcia asesora od ww. sprawy, na co zastępca prokuratora rejonowego odmawiał. Ale ostatecznie odsunął go od tej sprawy, ale w innym trybie, niźli tego zarządałem. Do sprawy został wyznaczony inny referent, potem jeszcze inny - a w sprawie nic się nie działo. Tymczasem Pan X sobie poczynał. Do tego stopnia, że zacząłem się zastanawiać, co to za gagatek? WIecie co odkryłem?
Ustaliłem w zasadzie pełną genealogię pana X na 3 pokolenia wstecz. Zacznijmy może od dziadziusia... Świętej pamieci Dziadzio X (zmarł w 2010r), był działaczem powiatowym PSLu (wcześniej ZSL). W IPNie jednakże są zeznania Pani Amelii D. z domu D., opublikowane w jednym z biuletynów IPN (ach, to były piekne czasy Prezesa Kurtyki - dziś w IPNie takich kwiatuszków już nie odnajdziecie), gdzie Pani Amelia zeznała, że Dziadziuś X był "donosicielem do NKWD" wraz z dwoma innymi kolegami...
Dziadziuś X miał dwóch synów (możliwe, że miał jeszcze córkę, ale tego nie ustaliłem). W każdym razie nazwijmy ich Adam i Albert. Obaj poszli na prawo - studiowali dzielnie. Albert został adwokatem palestry pewnego miasta w Polsce. Albert jest stryjem pana X. Przez lata prowadził praktykę. Ma kancelarię przy jednej z głównych ulic/deptaków pewnego miasta w Polsce. Niedawno skunfundował był środowisko prawnicze, wywieszając szyld Albert i Adam X - kancelaria adwokacka.
Wszyscy myśleli, że Adam, to syn Alberta - jakaż więc była konfuzja, kiedy się okazało, że Adam to w zasadzie "emeryt". Niemalże równolatek Alberta. Jego rodzony brat. Nota bene syn Alberta, nazwijmy go MIchał, też jest prawnikiem - ale nie prowadzi kancelarii z ojcem. Ale wróćmy do Adama... Skąd on się wziął?
Adam ma dziurę w życiorysie. Skonczył prawo na Uniwersytecie Warszawskim w połowie lat 70 (co jeszcze ustaliłem swoimi metodami), a potem "wsiąknął". Przepadł. Pojawia się dopiero w połowie lat 2000ych jako adwokat palestry jednego z miast. Dziwne - nieprawdaż? I mnie to zadziwiło. Ale co tam ja! Nie tylko mnie! W środowisku tym pojawiło się w ostatnim czasie - powiedzmy dekady, bardzo wielu uzdolnionych, nowych adwokatów - tyle że żaden z nich nie jest młody.
Tajemnicę rozwiał pewien pułkownik a później nadinspektor w rozmowie z moim informatorem, który powiedział wprost - to byli SBecy/UOPiści?ABWiacy, którzy poszli sobie na emeryturkę. Otóż Adam, jak sie okazało, służył dzielnie swej Ludowej Ojczyźnie. On, Potomek Dzidzi X - donosiciela do NKWD, wstąpił w szeregii Rycerzy Dzierżyńskiego - naszego ich lokalnego odłamu. I odszedł ze służby dopiero za czasów Nowej, Wolnej, PRL bis. I wszystko stało się już dla mnie jasne;) Do tego stopnia, że pojechałem po bandzie!
Widząc, jak ta sprawa jest niechętnie i po macoszemu traktowana przez Pana, nazwijmy go, Gepardowskiego - zastępcę Prokuratora Rejonowego, podzieliłem się (prawie) całą swoją wiedzą na temat Pana X i jego familii z Prokuraturą - w pismach do prokuratury rozpisałem im jego genealogię i niedyskretnie zapytałem, czy może przedstawione fakty mają wpływ na tempo i formę załatwienia sprawy? Wiecie co? Sprawa drgnęła!
Dostałem wreszcie wezwanie do prokuratury celem, jak informowało mnie to wezwanie, złożenia zeznań. Przyszedłem. Na miejscu, z naruszeniem KPK, nowa pani asesor (ach, asesorów jak mrówków - zawsze można jakiegoś poświęcić, a jak "przeżyje" swe proceduralne błędy, można nawet go za nie nagrodzić), wręczyła mi zarządzenie o poddaniu mnie badaniu przez biegłego psychologa, czy nie jestem patologicznym kłamcą i czy nie konfabuluję - takie zwroty były w zarządzeniu!
Zamiast dokonać oględzin telefonu, spisać smsy, etc. a od biedy nawet pofatygować się do IPNu (podałem numer biuletynu), i sprawdzic, czy to, co napisałem o panu X i jego korzonkach jest prawdą, prokuratura postanowiła poddać mnie badaniu przez biegłego psychologa panią o nazwisku (to pewnie dla rozjuszenia) takim samym, jak odsunięty od sprawy pierwszy asesor postępowania (ten, co to seryjnie odmawiał wszczęcia śledztwa)! ;) Ofiara przestępstwa w Polsce jest badana na okoliczność, czy nie kłamie;)))
No cóż. Gdybym wiedział, przyszedłbym co najmniej z dyktafonem na to badanie. Dlatego "zręcznie" Pani asesor wręczyła mi to zarządzenie do rąk włąsnych w swoim gabinecie ;) "Czułem co kombinują" - odmówiłbym, to by coś już "skroili". Poddałem się więc "badaniu". ;) NIe chcę się chwalić, ale w moim indeksie z każdego przedmiotu psychologicznego, jaki miałem, mam od góry do dołu tylko piątki;). Zatem z nie małą przyjemnoscią obserwowałem ten spektakl.;) Był przeuroczy. ;) Oczywiście pani asesor nie dokonała oględzin telefonu - powiedziała, że tym zajmie się Policja.
Cóż, badanie... nie było przesadnie krzywdzące w swych wnioskach. Pani biegła - psycholog nie mogła za bardzo nabruździć, bo miałem wcześniej przeprowadzane badania psychologiczne i okazałem je do akt sprawy. Zakończyło się na wniosku, że nie moze stwierdzić, czy kłamię, czy nie - to muszą potwierdzić czynności śledcze;)
Aby nie przedłużać, skrócę może te me perypetie i przejdę do umorzenia sprawy. Otóż prokuratura, czego można się było spodziewać, sprawę uwaliła. Tym razem miała podkładkę - wykonała postanowienie sądu, tzn. "przerowadziła czynności śledcze". Dała też wiarę Panu X co do jego interpretacji nadesłanych do mnie smsów. Uznała je za "niestosowne", ale w jej ocenie nie były one groźbą karalną (co przeczyło nota benene ocenie sądu, kiedy uchylał postanowienie pana asesora o odmowie wszczęcia sledztwa - sąd wtedy uznał, że wyzwiska oraz insynuacje, wiem gdzie mieszkasz, gdzie mieszkają twoi rodzice etc. kwalifikują się na groźby karalne). Oczywiście zaskarzyłem to absurdalne postanowienie prokuratury.
Stawiłems ię na rozprawie. Z pewnym opóźnieniem dotarła na nie Sędzina. Przysięgam, nie wiedziałem, że to idzie sędzina, kiedy mnie mijała na korytarzu Sadu i kiedy pomyślałem o tej dzierladce lat ok. 30 "rasowa bitch". No ale to na marginesie. Zaproszono mnie na rozprawę. Na sali Pani Sędzia mnie wysłuchała - nie kryjąc niechęci i kończąc posiedzenie powiedziała, że postanowienie wyda za 1,5h, jeśli chcę czekać a jeśli nie, to przyślą mi je pocztą (wyraźnie nie chcąc, abym czekał).
Postanowienie było oczywiście po myśli prokuratury;) Było też prawomocne - w Polsce zkończyć postępowanie karne można w najniższym sądzie, - pierwszej instancji, co przeczy wręcz Konstytucji (że postępowanie w Polsce jest co najmniej dwuinstancyjne). ;) Próbowałem jeszcze tę sprawę wzruszyć, składajac zawiadomienie o podejrzeniu popełnienia przestępstwa przez pokuratorów referentów postępowania, iż dopuśclisi się oni byli dwóch przestępstw - z art. 231 KK (niedopełnienie obowiązków służbowych), oraz z art. 239 KK (poplecznictwo). Perypetie w tej sprawie były dla mnie równie zabawne;)
Suma sumarum, Pan X się wywinął. Żaden z moich udokumentowanych zarzutów pod jego adresem w ocenie prokuratury a i Sądów Najjaśniejszej Rzeczypospolitej nie spotkał się z ich zrozumieniem i uznaniem. Ale też mogę powiedzieć, że mnie prokuratura nie zrobiła kuku. Ani za nzwanie prokuratorów i sędziów poplecznikami pana x i kunktatorami jego ojca, Adasia X, nic mnie, w sensie prawnym, nie spotkało. ;)
Dlaczego o tym piszę? Dla przypomnienia. Bo i mnie ktoś się ostatnio "przypomina";)
Pozdrawiam najserdeczniej w świecie prokuratorów i referentów sprawy 7Ds 146/09/II w PR W-wa M. w Stolycy (mam nadzieję, ze jakaś rura ze sciekami nie wybije i tych akt nie zmyje) oraz wszystkich zwiazanych z tą sprawą!
Salut!
Radosław Herka
Inne tematy w dziale Rozmaitości