Dot. wywiadu z cyklu Janke i Kozak z 20 lutego 2012 r. jaki przeprowadzili ww. z dr hab. Sławomirem Cenckiewiczem oraz dr hab Zbigniewem Siemiątkowskim: http://www.popler.tv/salon24#40251
Uwaga wstępna:
Dr hab. Siemiątkowski, co najmniej od czasu afery gen. Czempińskiego, ewidentnie gra na PiS. Już jakiś czas temu pisałem, że jest "informatorem" Gazety Polskiej. Później wystąpił u Pospieszalskiego jako expert. Ciekawe, co się z tego urodzi...?
Uwaga pierwsza:
Dot. powątpiewań dr hab. Cenckiewicza na temat patriotyzmu przynajmniej części oficerów WSW.
Nie wiem, czy powinienem. W sumie, to wiem, że nie powinienem, tym bardziej, że historia nie jest anonimowa i jej opowiedzenie wskaże konkretne osoby (dla postronnych nie do ustalenia, ale dla zainteresowanych i tych z możliwością weryfikacji źródeł nie będzie stanowić to problemu), ale... taką historię trzeba opowiedzieć. Zresztą, jeśli jej opowiedzenie komukolwiek może zaszkodzić, to tylko mnie. Niejako na własne ryzyko więc opowiadam...
Opowiem Panstwu pewne zdarzenie, które miało miejsce w PRL w latach 80, - już po wybuchu Stanu Wojennego... a które uważam za znamienne i za obrazujące nastroje polityczne w kadrze WSW - tej, z późnego pboru do LWP (lata 70). Mianowicie doszło wtedy (lata 80, Stan Wojenny) do takiego zdarzenia. Pewien chorąży LWP, stacjonujący w Kołobrzegu, zbiegł z posterunku z AK 74 i pełnymi magazynkami ostrej amunicji. Na alarm postawiono całe WSW. Kiedy go złapano, nie stawiał oporu. Nie wystrzelił ani jednej kuli - nigdy. Przesłuchującym go WSWiakom udzielił wyczerpujących wyjaśnień: zbiegł bo nie chciał, jak to ujął, strzelać do Polaków. Że w ten sposób zaprotestował przeciwko Stanowi Wojennemu i że nie uznaje i nigdy nie uznawał tej części przysięgi żołnierskiej, która mówiła o byciu wiernym sojuszniczym sowietom i przyjaźni polsko-radzieckiej. Do sądzenia jego sprawy wysłano 3 sędziów...
W tym miejscu na chwilę przerwę - jak sądzicie Państwo, kogo, jaki "rodzaj" sędziów mógł sądzić tak wrażliwą sprawę w sądzie wojskowym w dobie Stanu Wojennego? Jest to pytanie retoryczne dla ludzi inteligentnych, dla tych mniej zaś odpowiem - sędziowie do specjalnych poruczeń WSW. Pisząc wprost, funkcjonariusze WSW w mundurach i z godnością sędziego. Czego oczywiście możemy się jedynie domyślać - i więcej już sza na ten temat. Wracając do wątku;
Rozpoczął się proces oskarżonego. Taki "wybryk" to była wówczas ciężka zbrodnia. Zbiec z posterunku, podczas wojny (prawo wojenne), z karabinkiem maszynowym i amunicją? Teoretycznie nawet kula w łeb mogła czekać tego żołnierza a praktycznie ciężkie więzienia i złamane nie tylkokariera, ale i życie. Cały Kołobrzeg szumiał. Odbył się szybki proces. Sędziowie wysłuchali słów oskarzonego, który z rozbrajającą szczerością opowiedział raz jeszcze swoją historię - że nienawidzi sowietów, etc. A na pyt. jednego z sędziów, że w słowach roty miał przecież część o przysiędze na wierność sojuszniczym sowietom, odparował, że nigdy nie czuł się nią (tą jej częścią) zobowiazany, etc. Sędziowie wysłuchali tłumaczeń chorążego po czym przewodniczący składu orzekającego ogłosił przerwę i sędziowie udali się na naradę.
Za zamkniętymi drzwiami przewodniczący składu pyta pierwszego kolegę, jaki wyrok sugeruje. Pada odpowiedź - "nie wiem. K...a nie wiem". Drugi mówi, "ja to bym mu medal dał." 3jka sędziów do zadań specjalnych WSW po pół godzinie namysłu, (jak uzasadnić wyrok bo nie jaki wydać), wydała wyrok, który brzmiał - niewinny! Chorąży nawet wrócił do służby i wypłacono mu, to już zupełne LOL, zaległy żołd. Co udało się załatwić dzięki temu, że chorąży nie użył broni isędziowie mogli nagiąć ówczesne przepisy kodeksu karnego pod brak szkodliwości społecznej czynu, czy jakoś tak. Sędziowie wyjeżdżali z Kołobrzegu niczym bohaterowie a sprawę wygłuszono.
Ktoś powie, że takie było zlecenie polityczne, aby tak postąpić. Otóż znam jednego z tych sędziów, który wydawał wyrok. Nie mam powodów, aby nie wierzyć jego słowom. Jestem przekonany, że sędziowie mieli swobodę orzekania (niezwisłość) i mogli ww. chorążego co najmniej wpakowac na kilka ciężkich lat za kratki - i sprawa też by wycichła. A jednak orzekli - w zgodzie z własnym sumieniem i przekonaniem, - niewinny. Czym ja to tłumaczę?
Mówi się i powszechnie uważa, że to Solidarność nienawidziła Sowietów a ja Wam powiem, że osobiście nie znam nikogo, kto bardziej by ich nienawidził, od tych, którzy musieli trzymać swój nos w ich dupach. A musieli, bo taka była obiektywnie realpolitik. Wierzcie mi, że z tej perspektywy tj. nosa w cudzej dupie, kochać się nikogo nie da... Takie relacje zawsze wzbudzają nienawiść a nie miłość wobec swego "pana" i jeśli tylko jest okazja, aby swobodnie okazać mu swe "uczucia", "Lach Sabaka" nie omieszka skorzystać z tej chwili wolności. Sędziwie mogli, to pokazali "wała" - ku swej uciesze ale i powszechnej radości (na odchodne urządzono im w jednostce bal na ich cześć). I choćby Wam się wydawało, że to bardziej Toudi swemy Księciuniu się rewanżuje (Gumisie), niźli niezależny i wolny człowiek postępujący w zgodzie ze swym sumieniem, fakty są takie jak pow. napisałem.
Uwaga druga:
Druga uwaga dot. Solidarnosci i tezy, że Solidarność to była operacja specsłużb obliczona na odsunięcie od władzy Edzia Gierka i jego ekipy, co do której to tezy zarazem ww. naukowcy, Cenckiewicz i Siemiątkowski są zgodni. Chciałem na wstępie nadmienić, że to co powiedzieli ww., opisałem mniej więcej, tak, jak ja to widzę, w "Polskiej Rzeczpospolitej Specjalnej" - do której lektury Państwa zachęcam. Ponadto i tyt. uzupełnienia opowiem jeszcze jedną historię, której dot. nie upubliczniałem...
Mój ojciec był w Solidarności - jej szeregowym, wierzącym członkiem. Z czasem, już w latach 90, przyszła gorzka refleksja na temat jego ówczesnych fascynacji. Co do mnie... Cóż. Ja jestem dzieckiem Stanu Wojennego - urodziłem się 21 grudnia 1982 r. więc możecie sobie policzyć, w jakich okolicznościach i kiedy doszło do mego poczęcia. Mimo tak romantycznej historii, oceniając na trzeźwo (ww. PRS), niestety nie mam o Solidarnosci dobrego zdania, - przynajmniej od czasu, kiedy poznałem historię pewnego rozkazu...
Mój wuj cioteczny (mąż cioci, czyli siostry matki mojej mamy), był za czasów PRLu partyjny. Tzn. nie był komunista - był prospołeczny. Przeżył wojnę i chciał odbudowywać Polskę, a że była ludowa? Cóż... z tym fantem, podobnie jak wielu mu podobnych, nie mógł nic zrobić. W każdym razie, aby oddać hołd prawdzie i być szczerym z faktami, zapisał się do PZPR, jednocześnie, wierzcie lub nie, korzyści osobistych z tego tyt. jednak serio nie czerpał. Niczego, nawet rodzinie, nigdy nie załatwił po znajomości - nigdy. A sam po domu, będąc dyrektorem spółdzielni mieszkaniowej, chodził w dziurawych spodniach (to opowieści mojej mamy, którajeszcze dzieckiem będąc doznawała dysonansu z tego tyt.). Ale wracając do hiostorii z Solidarnością.
Otóż w roku 1980 ww. wuj cioteczny mej mamy, został wezwany do komitetu wojewódzkiego PZPR w Radomiu, gdzie otrzymał rozkaz - dosłownie rozkaz, wydany mu w wojewódzkiej centrali partii PZRR, aby w imieniu i z upoważnienia najwyzszych czynników państwowcyh i partyjnych, w ścisłej tajemnicy i wykorzystując fakt powszechnego szacunku, jakim się cieszył Wuj, aby zakładał z polecenia partii struktury Solidarności w Spółdzielni Mieszkaniowej, której był prezesem. Wuj był wręcz "ogłupiony" tym rozkazem a to, jak bardzo był tym wszystkim zdezorientowany, opowiedział mi mój wuj a jego syn, (czyli kuzyn mej mamy) kiedy już byłem studentem INP UW podczas jednego z wieczorów sam na sam z tą również arcyciekawą osobą (będącą skarbnicą wielu intrygujących i prawdziwych historii), okraszonych odrobiną alkoholu.
Historia ta jest prawdziwa. Czego dowodzi? Że moi Rodacy, mają często zbyt gorącą głowę i nie patrzą na intencje - co się może kryć za postępowaniem różnych ludzi. I nie piszę tu bynajmniej o mym nieszczęsnym i skonfundowanym Wuju ciotecznym mojej mamy (człowieku, którego sam jeszcze pamiętam i którego bardzo lubiłem będąc dzieckiem - niestety odszedł bodajże w roku 1990.). Chodzi mi o co innego - o coś, co przedstawiłem w PRS (Polskiej Rzeczypospolitej Specjalnej).
Uwaga trzecia:
At last but not at least. Prywatnie cieszy mnie powrót dr hab. Siemiątkowskiegodo życia, albowiem darzę go sympatią a nawet na swój sposób cenię. Kiedyś nawet go poznałem osobiście, - choć był to tylko epizod a ja raczej z oddali wolałem go podziwiać. Zresztą, w czasie, kiedy studiowałem aktywnie w INP UW, dr Siemiątkowski aktywnie kierował pracami UOP a następnie AW i w Instytucie nie miał zajęć. Vis a vis zetknąłem się z nim dopiero, kiedy utracił swą pozycję. Nie miałem jakoś serca go za bardzo wtedy ciągnąć za język, zresztą, spotkanie się jakoś nie skleiło... No nie ważne. Pewnie nawet mnie nie pamięta i tego spotkania;) W każdym razie, to bardzo ciekawe, że koło siebie a nawet ze sobą, przebywają dwaj, tak bardzo interesujący ludzie. Że być może nawet w pewnym sensie współpracują. Obaj, przez niektórych uważani za oficerów specsłużb - bo pomijając już dr Siemiątkowskiego, o którym w PRS napisałem, że był i jest in pectore, o dr Cenckiewiczu też słyszałem pewne plotki (zresztą kiedyś przez kogoś na antenie w TV wypowiedziane - sic!), że jest "oficerem" ;) To bardzo ciekawe, co z tego ich mezaliansu wyniknie...?:>
Radosław Herka
Inne tematy w dziale Polityka