wiesława wiesława
6159
BLOG

Wybrane przykłady z historii wolności słowa w III RP

wiesława wiesława Socjologia Obserwuj temat Obserwuj notkę 90


Każdemu zapewnia się wolność wyrażania swoich poglądów

oraz pozyskiwania i rozpowszechniania informacji.

(Art. 54.1 Konstytucji RP z dnia 2 kwietnia 1997 r.)

W styczniu 2009 roku elitarne, niszowe wydawnictwo (ARCANA) opublikowało biografią jednej z najważniejszych postaci historycznych w Polsce, niepełniącej w tym czasie żadnej z funkcji państwowych (pt. „Lech Wałęsa. Idea i historia"). Nazwisko autora tej książki, Pawła Zyzaka, absolwenta Wydziału Historii Uniwersytetu Jagiellońskiego, przez kilka miesięcy nie schodziło z pierwszych stron gazet. Premier, marszałek Sejmu, politycy partii rządzącej, największe media prowadzili kampanię przeciw autorowi i jego naukowemu promotorowi, prof. Andrzejowi Nowakowi, oraz wydawnictwu ARCANA, a wreszcie najważniejszej instytucji badającej najnowszą historię kraju (IPN).

• Premier groził najbardziej renomowanemu uniwersytetowi w kraju, który przyznał tytuł magisterski młodemu autorowi.

• Minister szkolnictwa wyższego publicznie ogłosił specjalną kontrolę przyznawania tytułów naukowych na tymże uniwersytecie.

• Pojawiły się groźby sankcji finansowych (granty, dotacje).

• Autorowi książki uniemożliwiono studia doktoranckie, został wyrzucony z pracy, był publicznie lżony, obrażany oraz pomawiany przez sławy i „autorytety” publiczne. Nie miał żadnej możliwości obrony.

• Jednocześnie nikt nie potrafił przedstawić merytorycznych zarzutów, a wielu wypowiadają-cych się o książce deklarowało wprost, że ani jej nie czytało, ani czytać nie zamierza.

Atak rozpoczął żurnalista Andrzej Stankiewicz w tygodniku Newsweek, który zredukował całą książkę Pawła Zyzaka do jednego epizodu z młodości Wałęsy i określił ją jako „kontrowersyjną” ze względu na ujawnienie faktu, że lider „Solidarności” w młodości miał nieślubne dziecko. Sprowadzenie solidnej i wyczerpująco udokumentowanej biografii do jej jednego, niewielkiego epizodu i do jednej wypowiedzi świadka było świadomą metodą dezawuowania autora książki. Czytelnicy „Newsweeka” mieli okazje tez dowiedzieć się, że „Zyzak jest związany z PiS-em”.

Artykuł z „Newsweeka” doprowadził  do odstąpienia przez prywatną szkołę od zatrudnienia Zyzaka na stanowisku nauczyciela historii i do odmowy przyjęcia go na studia doktoranckie UJ.

Historia Pawla Zyzaka może służyć za klasyczny przykład zniszczenia niewygodnej osoby. Nie wystarczy potępić lub ośmieszyć wyniki jego badań, poglądy i dzieło. Trzeba jeszcze zdezawuować tę osobę, wyeliminować z życia publicznego, pozbawić lepszej pracy i szansy na karierę zawodową. Nie wystarczyła opinia, że Zyzak jest złym historykiem, ale zarzucono mu, że jest „pisowcem”. A taki człowiek nie może przecież być doktorantem na tak szacownej uczelni jak UJ. Tymczasem Zyzak nie był złym historykiem, i nie był też „pisowcem”.

Przy okazji posłużono się manipulacją usiłując powiązać książkę Zyzaka z IPN. Promotor Zyzaka, prof. Andrzej Nowak nie miał nic wspólnego z IPN. IPN nie miał nic wspólnego z biografią Wałęsy, tak jak żadnego z nią związku nie miał PiS ani Jarosław Kaczyński personalnie. Zyzak zatrudniony został w krakowskim IPN jako pracownik fizyczny i zwolniony, gdy wybuchła afera związana z jego książką. A jednak w ośrodkach opiniotwórczych III RP związek ten traktowano jako dogmat.

Dziesięć lat później, w styczniu 2019 roku, prof. Jacek Bartyzel, politolog i historyk idei, wykładowca Wydziału Politologii i Studiów Międzynarodowych Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu, komentując konflikt Polska – Izrael, napisał na Facebooku:

„To, że nas Żydzi nienawidzą i opluwają, jestem w stanie przyjąć ze spokojem – w końcu czegóż można spodziewać się od tego plemienia żmijowego pełnego pychy, jadu i złości? Trzeba po prostu trzymać ich na dystans, tak wielki, jak tylko możliwe. W ogóle nawet inne próbować dyskutować czy przekonywać, bo to daremne; oni nie są zdolni do okazywania wdzięczności, uważają natomiast, że wszystko im się należy. I w nosie mam też, ile polskich drzewek «sprawiedliwych» będzie w Yad Vashem, może nie być nawet żadnego.

Nie mogę mieć innego poczucia, jak bezbrzeżnej pogardy dla tych Polaków (z metryki), którzy kalają własne gniazdo, gorliwie przyłączając się do polakożerczej kampanii pomówień. Dla tych renegatów nie może być żadnego wybaczenia ani litości. Gdyby to ode mnie zależało, karałbym ich – nie więzieniem, bo po co obciążać podatników kosztami ich utrzymania w tych wygodnych pensjonatach, jakimi są dzisiaj zakłady penitencjarne – ale dożywotnią infamią narodową oraz cieleśnie: publiczną chłostą w sempiternę."

Przytoczona wypowiedź została usunięta z Fb; prof. Bartyzel wyjaśnił dziennikarzom, ze stało się to wbrew jego woli.

Wypowiedź wywołała od razu falę krytyki, a prof. Adam Leszczyński ze Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej w Warszawie oskarżył profesora Jacka Bartyzela o propagowanie antysemickich treści i wzywania do nienawiści na tle rasowym. W piśmie skierowanym do rektora UMK domagał się ukarania prof. Bartyzela. W następstwie tego donosu rektor UMK 8 marca 2019 r. skierował do Prokuratury Rejonowej w Toruniu zawiadomienie o podejrzeniu popełnienia przestępstwa określonego w artykułach 256 i 257 kodeksu karnego.

Artykuł 256 mówi, że kto publicznie propaguje faszystowski lub inny totalitarny ustrój państwa lub nawołuje do nienawiści na tle różnic narodowościowych, etnicznych, rasowych, wyznaniowych albo ze względu na bezwyznaniowość, podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do 2 lat. Artykuł 257 z kolei mówi o publicznym znieważaniu z powodu przynależności narodowej, etnicznej, rasowej, wyznaniowej albo z powodu jej bezwyznaniowości i przewiduje za to do 3 lat pozbawienia wolności.

Jednocześnie z polecenia rektora, rzecznik dyscyplinarny uczelni rozpoczął postępowanie wyjaśniające w sprawie wypowiedzi prof. Jacka Bartyzela, które może skończyć się upomnieniem, naganą lub zwolnieniem z pracy na uczelni.

Wg Ewy Walusiak-Bednarek z zespołu prasowego UMK: Jeśli sprawa trafi do komisji dyscyplinarnej, to jej członkowie ponownie ocenią czy ją umorzyć czy nałożyć na naukowca karę. Może być to nagana, ale także zakończenie współpracy.

Czyli w wyniku donosu prof. Jackowi Bartyzelowi groziło relegowanie z uczelni. Na szczęście toruńska prokuratura umorzyła postępowanie ws. wpisu prof. Jacka Bartyzela.

W naszej ocenie publikacja na prywatnym profilu stanowiła dozwoloną prawem krytykę, była komentarzem do aktualnych wydarzeń - uznał prokurator Krzysztof Lipiński, pełniący obowiązki zastępcy Prokuratora Rejonowego Toruń Centrum-Zachód.

  W obronie prof. Jacka Bartyzela wystąpił publicznie jego syn Jacek Władysław Bartyzel, publicysta i działacz polityczny (PO, Nowoczesna), specjalista od bankowości i systemów płatniczych (absolwent Cass Business School w Londynie). Jego zdaniem, określenie o „plemieniu żmijowym” nie jest antysemicką obelgą, a cytatem z Biblii na określenie postaw faryzejskich.  

Gdy wystąpiłem w obronie ojca, to uderzono także we mnie i uczyniły to pisma, z którymi współpracowałem, „Nasze Czasopismo” oraz „Liberté!”. Redaktor naczelny „Naszego Czasopisma” pan Przemysław Wiszniewski napisał, że „broniłem antysemityzmu ojca”. Oczywiście postanowiłem zakończyć współpracę z obydwoma tytułami. Taka obraźliwa wobec mnie wypowiedź jest nie do zaakceptowania.

To przykład używania pojęcia antysemityzmu na poziomie mikro. Na poziomie makro, czyli relacji międzynarodowych, słowo „antysemityzm” jest pałką do realizacji interesów. Przykładowo, antysemitami nazywani są ludzie, którzy sprzeciwiają się wspomnianej amerykańskiej ustawie o mieniu bezspadkowym. Celem jest osłabienie ich argumentów i doprowadzenie nie tylko do stworzenia raportu na temat tego mienia (o czym mówi ustawa), ale do uzyskania za to mienie przez nieokreśloną „społeczność żydowską” odszkodowań, które jej się nie należą.

Tymczasem jakakolwiek społeczność nie jest uprawniona do tego, żeby po kimś dziedziczyć wyłącznie z racji wspólnego pochodzenia etnicznego. Takie roszczenia opierają się właśnie na argumencie rasowym. I są przykładem na to, jak pojęcie antysemityzmu staje się narzędziem do realizacji nieuprawnionych interesów polityczno-ekonomicznych. 

Jestem zwolennikiem reprywatyzacji, ale dotyczącej wyłącznie rzeczywistych spadkobierców. Jestem także za tym, żeby prowadzić z Żydami – jak z każdą inną nacją – interesy, które byłyby korzystne dla obu stron.  

[…]

Od pierwszej części wpisu mojego ojca nieco się dystansowałem. Jak powiedziałem, nie widzę w nim antysemityzmu, ale napisałbym to zupełnie inaczej. Natomiast tę drugą część rozumiem świetnie i w pełni się z nią utożsamiam. Te słowa nie dotyczą jakiejś nieokreślonej społeczności, ale bardzo konkretnych ludzi, którzy popełniają niewybaczalny czyn: szkalują nas Polaków.

Tutaj ja jako liberał i mój ojciec jako konserwatysta mówimy to samo. Ojciec pisze, a ja się z nim zgadzam, że na absolutne potępienie zasługują ci, którzy będąc Polakami, prowadzą nagonkę na Polskę i Polaków. Ci, którzy mają swój własny kraj w pogardzie.  

Nie chcę z polskości czynić kryterium dzielenia ludzi na lepszych i gorszych, i mówić, że Polak jest lepszy niż Niemiec, Żyd czy Francuz. Natomiast ten, kto jest Polakiem i pluje na Polskę, próbując bronić tez, że Polacy wyssali antysemityzm z mlekiem matki, nie pozwala na obronę polskiego interesu państwowego – i nie bójmy się tego słowa – narodowego.  

Ktoś, kto chce zwalczać Polskę, będąc samemu Polakiem, zasługuje na bardzo surowe potępienie. 

W sierpniu 2019 roku prof. Andrzej Nalaskowski opublikował w tygodniku „Sieci” artykuł pt. „Wędrowni gwałciciele”. Napisał m.in.:

„Wypełzają na główne ulice polskich miast. Odurzeni złą ideologią, zwykli nieszczęśnicy, których dopadła tęczowa zaraza. Podrygują tanecznie niosąc tęczowe orły, tęczową Matkę Boską i tęczą upstrzone cytaty z Ewangelii. My w tym czasie jesteśmy zepchnięci na chodniki i trawniki. Ich policja pilnuje, a nas filmuje. Mają wszystkie prawa przysługujące obywatelom Rzeczpospolitej, prawa, które przysługują kobietom (np. zamążpójście) i mężczyznom (ożenek). Mają prawa wyborcze, nikt im nie zagląda do alkowy, nie zmusza do spowiedzi, nie zakazuje seks-wyjazdów do Tajlandii. Tak jak nam nie zakazuje. Ale mają coś więcej – mają przywileje, których nikt z nas nie ma.

Mogą lżyć nasz Kościół, drwić z nas bezkarnie zza muru policyjnych tarcz, oczekiwać darmowej ochrony policyjnych legionów, która wszak nie jest za darmo. Ich kulawa tęcza jest traktowana jako jakaś druga strona, inny światopogląd. Milcząco akceptujemy, że tyfus, dżuma, ospa to odmiana normalności. Tam panuje narracja „nie walcz z zarazą, pokochaj ją”. A jeśli tego nie akceptujemy to znaczy, że mówimy nienawistnie. Równość mają w nadpodaży. Ale to za mało, domagają się więcej. Już nie tylko tolerancji, ale i akceptacji, pewnie potem miłości, a ostatecznie hołdów. Dlatego gwałcą kolejne miasta – „zobaczcie nasze wrzody, czyż nie są piękne”.

A my możemy sobie tylko pokrzyczeć gdzieś w zaułkach, bo centra zajmują oni. Centra są tylko dla nich. Dla zniewieściałych gogusiów, wesołków na utrzymaniu mamusi, facecików chcących się wiecznie bawić i dla obleśnych i grubych, wytatuowanych bab, które ostentacyjnie się całują jak na wyuzdanych filmach, i dla osobników, którym trudno przypisać jakąś płeć. Grzesznicy, którzy nie wiedzą komu służą. Oszukani, zmanipulowanie uwierzyli, że gwałt to znakomita i uprawniona rozrywka. Jest gwałt, jest fun. Na pohybel heterykom!

Już dawno zgwałcili Warszawę, Poznań, Wrocław i Gdańsk. Niedawno brutalnie zdeflorowali Biały-stok. Obca kulturowo i historycznie brudno-tęczowa zaraza, objazdowa tyrania chronionych przez policję gwałcicieli okupujących nasze ulice teraz sięga po kolejne, już mniejsze miejscowości. Wzmacniani przez zaciężną armię policyjną pojawią się zapewne znów pod Jasną Górą. […]

Ich znak pokoju to nasz niepokój. To obleśna vagina niesiona na patyku, a udająca monstrancję, to dręczenie hasłami tolerancji w tym najbardziej tolerancyjnym (bo katolickim!) kraju, to hasła „miło-ści” i „wolności”. Jakby trzeba było nas o nich pouczać. My jesteśmy wyłącznie łysymi karkami, rozwydrzonymi kibolami, chuliganami, bandytami, antysemitami, chamami, moherami. Jesteśmy obiektami szyderstw w TVN i w GW. Oni to elita. Chcą być wszędzie i nie miejmy złudzeń – pewnie będą. […]

Nikogo nie dzielę - tylko nazywam istniejący i faktyczny podział. Bo jesteśmy zdumieni, bezradni „my” i gwałcący Polskę „oni” laufry tęczowej zarazy. Nie możemy się dłużej godzić na własną bezradność. Wrzeszczmy, tam gdzie jesteśmy, że się na to nie godzimy. Krytykujmy, dawajmy słowami i argumentami upust swojej wściekłości. Nie nadstawiajmy kolejnego policzka. Mamy tylko dwa i oba już dobrze obite. Jeden przez komunistów i współczesnych lewaków, a drugi przez sodomitów. Nie bójmy się już dłużej, bo za chwilę będzie jak z Holokaustem, za który to nam a nie Niemcom każą się wstydzić. Nie powtarzajmy tego błędu. […]

Prof. Nalaskowski uznał w swoim artykule, że wobec postępów tych środowisk nie można zachowywać bierności. „Niech znajdzie się włodarz miasta, który powie »nie« tęczowej ideologii. Potem drugi, trzeci, kilkunastu. Abp Jędraszewski też był pierwszy, a dziś wielu biskupów mówi już tym samym głosem.”

Tym razem donos do rektora Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu skierowała poseł Joanna Scheuring-Wielgus. Bowiem Andrzej Nalaskowski wykłada na UMK, gdzie jest kierownikiem Katedry Edukacji Dziecka. Oburzeniem zapłonęli również niektórzy pracownicy UMK. Zdaniem prof. Marii Lewickiej z Katedry Psychologii UMK:

Gdyby prof. Nalaskowski pracował na zachodnim uniwersytecie to zostałby zwolniony, a jeśli nie, to na pewno zostałby zawieszony.

Po lekturze donosu poseł Scheuring-Wielgus , rektor UMK prof. Andrzej Tretyn uznał za niezbędne wydać decyzję o zawieszeniu prof. Nalaskowskiego, a rzecznik dyscyplinarny ds. nauczycieli akademickich, prof. Bogusław Sygit, decyzją z 10 września 2019 r. rozpoczął postępowanie wyjaśniające „w sprawie podejrzenia popełnienia przewinienia dyscyplinarnego” przez prof. Nalaskowskiego „związanego z opublikowanym w tygodniku „Sieci” w dniu 26 sierpnia 2019 r. artykułem pod tytułem „Wędrowni gwałciciele”, to jest o czyn uchybiający godności zawodu nauczyciela akademickiego”.

Pan rzecznik prof. Bogusław Sygit zaprezentował doskonały przykład neomarksistowskiej nowomowy:

Do wszczęcia powyższego postępowania doszło w związku z opisanym artykułem, w którym zawarł Pan swoje przemyślenia związane z osobami nieheteronormatywnymi.

Implikacją decyzji Jego Magnificencji prof. Andrzeja Tretyna jest zakaz uczestniczenia przez prof. Nalaskowskiego w pracach organizacyjnych uczelni oraz kształcenia kadry naukowej, tj. nadzorowania opracowywanych przez studentów prac pod kątem merytorycznym i metodycznym. Nie może też prowadzić badań naukowych i prac rozwojowych.

Podstawą prawną działań Jego Magnificencji wobec prof. Nalaskowskiego jest przepis art. 302 ust. 1 ustawy z dnia 20 lipca 2018 r. „Prawo o szkolnictwie wyższym i nauce”:

Rektor może zawiesić w pełnieniu obowiązków nauczyciela akademickiego, przeciwko któremu wszczęto postępowanie karne lub dyscyplinarne, a także wtoku postępowania wyjaśniającego, jeżeli ze względu na wagę i wiarygodność przedstawionych zarzutów celowe jest odsunięcie go od wykonywania obowiązków.

Prof. Andrzej Nalaskowski jest profesorem zwyczajnym pedagogiki na UMK w Toruniu. Przez dwie kadencje był dziekanem Wydziału Nauk Pedagogicznych na tej uczelni. Jest twórcą toruńskiej Szkoły Laboratorium oraz autorem ponad 20 książek o edukacji. Wypromował 16 doktorów. Jest członkiem Narodowej Rady Rozwoju przy Prezydencie RP Andrzeju Dudzie oraz Rady Programowej Narodowego Kongresu Nauki. Odnosząc się do decyzji rektora UMK powiedział:

Niedawno zrozumiałem, że żeby walczyć z ideologią LGBT trzeba użyć broni, której używa przeciwnik. Każdy ma prawo być zwolennikiem tej ideologii i głosić na jej cześć peany i piać z zachwytu, ale również każdy ma prawo do krytyki. Można też nie zgadzać się z moim felietonem, w którym świadomie użyłem języka, którego używa przeciwnik. Jeśli nie będzie głośnego sprzeciwu, to rzeczywiście Jasna Góra zostanie kiedyś zdobyta

W obronie prof. Andrzeja Nalaskowskiego można składać podpisy pod listem otwartym opublikowanym na stronie muremzaprofesorem.pl, którą przygotowało Centrum Życia i Rodziny. Autorzy tego listu piszą:

Niestety, sytuacja zaczyna przypominać tę znaną z Zachodu, gdzie ranga i prestiż uczelni coraz częściej utożsamiane są z bezkrytycznym przyjmowaniem postulatów ruchu LGBTQ jako „pewników” naukowych. I tak zachodni naukowcy nie mogą już dzisiaj publikować badań, z których wynikałoby, że homoseksualizm jest zaburzeniem lub że dzieci najlepiej rozwijają się w rodzinie złożonej z mamy i taty .

Wskazują jednocześnie, że wyższe uczelnie powinny być forum „swobodnej debaty, wolności prowadzenia badań naukowych oraz stosowania jednakowych standardów i wymogów etycznych wobec wszystkich członków środowiska akademickiego”. Nie możemy pozwolić, by zamieniły się w inkubatory neomarksistowskiej ideologii i ochronki dla jej akuszerów”.

***

Przy pisaniu notki autorka korzystała z następujących publikacji:

1. https://www.rp.pl/artykul/285344-Histeria-zamiast-lektury-.html

2. https://wiadomosci.wp.pl/procedura-dyscyplinarna-ws-antysemickiego-wpisu-prof-jacka-bartyzela-6353340267771521a

3. https://wrealu24.pl/profesor-jacek-baryzel-po-lupa-liberalnej-prokuratury/

4. https://wiadomosci.wp.pl/prof-umk-o-zydach-plemie-zmijowate-prokuratura-podjela-decyzje-6393566155008129a

5. https://tygodnik.tvp.pl/41529479/polak-zwalczajacy-polske-zasluguje-na-surowe-potepienie

6. Aleksander Nalaskowski, Wędrowni gwałciciele, http://dakowski.pl/index.php?option=com_content&task=view&id=26005&Itemid=119

7. https://www.tvp.info/44343481/wykladowca-krytykowal-marsze-lgbt-wladze-umk-zawiesily-go

8. https://wpolityce.pl/polityka/463718-murem-za-prof-aleksandrem-nalaskowskim







wiesława
O mnie wiesława

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (90)

Inne tematy w dziale Społeczeństwo