wiesława wiesława
481
BLOG

Nihilistyczny jazgot "wypędzonego"

wiesława wiesława Polityka Obserwuj notkę 6

Wprawdzie Niemcy na razie wciąż są daleko w tyle za Rosją, jeśli chodzi o manipulowanie historią II wojny światowej, ale ciężko nie odnieść wrażenia, że starają się, jak mogą, by skrócić dzielący ich dystans. 

Niemcy są przekonani, że rozliczyli się ze zbrodniczą przeszłością z czasów WW II. Implikacją tego przekonania, jest poczucie moralnej wyższości, na przykład wobec takich krajów jak Polska. Od wielu lat to poczucie moralnej wyższości nad Polakami demonstruje bloger, nazywający się „wypędzonym”. W swoich notkach i komentarzach prezentuje on fałszywe uogólnienie: Polacy = antysemici, Polacy w II wojnie światowej = współpracownicy Holocaustu

Kilka dni temu, pod jedna z notek  zamieścił on komentarze po prostu nikczemne w swej pogardzie dla polskiej historii:

Slyszales o Jedwabnem? Palenie ludzi w budynkach to polska specjalnosc.

https://www.salon24.pl/newsroom/1258912,oto-prawdziwy-plan-gen-surowikina-rosja-szykuje-wielka-katastrofe#comment-23418261

Wbilem w wyszukiwarke i wyszukalo mi pogrom w Radziłowie. Polacy zapedzili Zydow do stodoly i podpalili.

https://www.salon24.pl/newsroom/1258912,oto-prawdziwy-plan-gen-surowikina-rosja-szykuje-wielka-katastrofe#comment-23418261

Owszem, warto pamiętać polskie zbrodnie, bo w każdym narodzie one się zdarzają. Czym innym jednak są próby zasłaniania pamięcią o tych zbrodniach całej polskiej historii, zaburzania jej prawdziwego sensu i zawartych w niej proporcji.

Jedyna replika na ten nihilistyczny jazgot „wypędzonego” jest przypomnienie podstawowych faktów historycznych. Podczas WW II było sporo przypadków „palenia ludzi w budynkach”, ale ograniczę się tylko do zdarzeń z pierwszego dnia i jednego z ostatnich dni wojny.


W pierwszym dniu agresji Rzeszy Niemieckiej na Polskę, 1 września 1939 roku, o godzinie 4.45, oddziały Heimwehr Danzig zaatakowały gmach Polskiego Urzędu Pocztowego nr 1 przy placu Heweliusza. W gmachu znajdowało się 53 pracowników poczty, oraz dozorca z żoną i ich wychowanka, jedenastoletnia Erwina Barzychowska.

Zmarły później od ran i poparzeń starszy asystent Bernard Binnebesel wczesnym świtem, odkrył, iż zostały przerwane wszelkie połączenia z krajem. Zgasło światło. Za oknami pojawiły się niemieckie mundury. Niemcy zaatakowali, detonując ścianę pobliskiego Krajowego Urzędu Pracy, stanowiącego jedno ze skrzydeł gmachu Poczty. Pocztowcy zdołali odeprzeć ich atak, jednak ich dowódca por. Konrad Guderski, oficer rezerwy, zginął raniony odłamkiem granatu. Była to pierwsza śmiertelna ofiara walki.

Atak został odparty przez polską załogę ogniem karabinów maszynowych i granatami, ale budynek został poważnie uszkodzony. Po 14 godzinach walki nastała ostatnia faza tego dramatu. Niemcy wpompowali do piwnic budynku benzynę i wrzucili tam granat. Los pocztowców został przesądzony. W rozgrzanym do czerwoności gmachu spłonęło żywcem pięć osób, a sześciu obrońców zostało ciężko rannych.

Zabarykadowani w piwnicy obrońcy poczty, wśród których było kilkunastu rannych, postanowili się poddać. Byli odcięci od świata, z kończącymi się zapasami amunicji, bez prądu i wody. Gęsty dym i ogień utrudniały widoczność i oddychanie. Jan Michoń, dyrektor Okręgu Poczt i Telegrafów RP w Gdańsku szukał jakiejś białej płachty, znalazł ręcznik – uniósł go przed sobą i wyszedł z gmachu. Przywitały go okrzyki: „Polnische Schweine”. Zginął ścięty serią pocisków w brzuch.

Kolejną próbę wyprowadzenia załogi podjął naczelnik poczty, również oficer rezerwy Wojska Polskiego Józef Wąsik, lecz padł na schodach rażony miotaczem płomieni. W tym samym czasie na dziedzińcu Poczty rozlegał się przerażający krzyk dziecka. Płonęła 11-letnia Erwina Barzychowska, wyprowadzona z piwnicy przez żonę dozorcy.

Równolegle z atakiem na pocztę, na rozkaz Josepha Goebbelsa prowadzona była wojna propagandowa. Według jego koncepcji, widzowie niemieckich kin mogli w czasie niemal równoczesnym oglądać błyskawiczne działania wojenne. Stąd tak wielka liczba niemieckich reporterów na placu Heweliusza.

Opuszczających gmach poczty, słaniających się na nogach Polaków obfotografowano. Ocalało zdjęcie, na którym widać, jak Niemcy prowadzą pocztowców pod mur. Kamera filmowa pracowała cały czas, ale wrażliwi widzowie niemieckich kin nie zobaczyli na filmie, jak ich żołnierze palą żywcem ludzi.

Kilka lat temu, w albumie należącym do Niemca, który prawdopodobnie atakował 1 września 1939 r. Pocztę Polską przy Heveliusplatz w Gdańsku, znaleziono niezwykłe zdjęcie ukazujące ciała zabitych w momencie kapitulacji Polaków. Relacja kmdr por. Sebastiana Dragi:

Śmierć Michonia i Wąsika znana była tylko z relacji. Jak dotąd nieznane było zdjęcie ukazujące ciała szefów placówki. Z tego powodu niektórzy poddawali w wątpliwość wersję zabicia Wąsika miotaczem ognia. Zupełnie przypadkiem, w portalu Ebay, trafiłem na album Niemca, który we wrześniu 1939 roku walczył w Gdańsku i Gdyni. Wśród sporej liczby zdjęć było też zdjęcie zwłok. Znajdujący się za nimi mur wydawał się znajomy. Pojechałem na pocztę i sprawdziłem ścianę przy bocznym wejściu. Zgadzały się nawet pozostałe do dziś ślady po kulach. Na zdjęciu widzimy ciało zastrzelonego Michonia i spalonego Wąsika. 

Album kupiony przez Sebastiana Dragę na niemieckim portalu aukcyjnym należał do niejakiego Willy'ego, dawnego mieszkańca Prus Wschodnich, który od września 1939 roku mieszkał w Gdańsku, a po wojnie osiedlił się we wschodnioniemieckim Halle.  

Autor zdjęć urodził się w 1916 albo 1917 roku. Do Gdańska został oddelegowany z Wehrmachtu, by służyć w Landespolizei, czyli faktycznie w miejscowych pułkach piechoty. Niewykluczone, że podczas szturmu na pocztę obsługiwał miotacz ognia, był na pierwszej linii. Do ciał Michonia i Wąsika pod-szedł przecież naprawdę blisko. Trudno dziś wytłumaczyć, dlaczego postanowił je sfotografować - zastanawia się Sylwester Draga.

***

W kwietniu 1945 r. po otrzymaniu wiadomości, że oddziały US Army forsują Ren i wkraczają do Niemiec, komendant obozu koncentracyjnego Mittelbau-Dora wydał rozkaz ewakuacji więźniów obozu głównego i licznych podobozów transportem kolejowym lub pieszo do bardziej oddalonych obozów: Bergen-Belsen, Sachsenhausen, Neuengamme.

Około trzech tysięcy osób transportowanych koleją, z powodu zniszczenia torów, utknęło w okolicach miejscowości Gardelegen na północ od Magdeburga (Saksonia-Anhalt). Po dotarciu do centrum Gardelegen kacetowcy zostali zakwaterowani w tamtejszych koszarach. Niemcy dali im jedzenie i wodę, uspokajając, że wkrótce przejmą ich zbliżający się do miasta Amerykanie.  

13 kwietnia 1945 r. Szef powiatowy NSADP – Gerhard Thiele zarządził przemieszczenie więźniów, , których uznano za niezdolnych do dalszego marszu, do położonej ok. 1-1,5 km na północny wschód od miasta, ogromnej wolno stojącej stodoły, na terenie pobliskiego majątku Isenschnibbe.

W nocy z 13 na 14 kwietnia wspomagani przez żołnierzy Wehrmachtu, Volkssturm i Hitlerjugend esesmani zagnali ponad tysiąc więźniów do tej stodoły. Budynek miał 45 m długości, 18 m szerokości i 7 m wysokości, był murowany, z czterema wielkim drzwiami (z których 3 zaryglowano).

Więźniów (ostatnich) doprowadzono z miasta do stodoły ok. godz. 19-tej. Najpierw umieszczono w niej chorych, następnie nakazano zajmowanie miejsc przez niczego nie podejrzewających pozostałych więźniów.

 Po zabarykadowaniu drzwi od zewnątrz, Niemcy podpalili budynek i obrzucili go granatami. Ratujących się z pożaru ucieczką zabijano z broni palnej.

Wśród tych więźniów był Romuald Bąk, mieszkaniec Saskiej Kepy, który po Powstaniu Warszawskim został przez Niemców wywieziony do KL Buchenwald, skąd po miesiącu trafił do KL Rothleberode. Jego relację zarejestrował Melchior Wańkowicz i opublikował w reportażu „Stodoła w Gardelegen”:

„[…] Niemcy nam tłumaczyli: „Chcieliśmy zakwaterować was w koszarach, ale tylu was napływa, że przygotowaliśmy nocleg gdzie indziej. To kilkaset metrów stąd, na miejscu dostaniecie kolację.” 

Ruszyliśmy , w grupach po sto osób. Pierwszy biegł z rozradowaną twarzą Żyd, który już trzy razy uniknął śmierci. „Przeżyłem!” wykrzykiwał raz po raz w upojeniu. [….]

Przyprowadzili nas do olbrzymiej stodoły stojącej w polu za miastem. Tysiąc ludzi stało stłoczonych , spoglądając na ogromne ilości konwojentów. Wszyscy tam byli: esesmani, żołnierze, spadochroniarze, chłopaczki z Hitlerjugend, a przede wszystkim cywilni starcy wymachujący karabinami. […]

Wszedłem jako jeden z pierwszych z grupą Polaków. Rozejrzałem się: stodoła była wysłana grubą warstwą słomy. Słoma była świeża, miękka, coś od dołu jakby ciągnęło zapaszkiem benzyny. Znaleźliśmy kąt blisko drzwi, roztasowaliśmy się. Postanowiliśmy czekać na kolację, ale dwóch natychmiast zasnęło. […]

Już za ostatnimi pozamykano olbrzymie drzwi. […] Naraz w drugim końcu stodoły wybuchł ogień. Sądziłem, ze go zaprószyli, kiedy ujrzałem Niemca-podpalacza, wyskakującego przez drzwi. Za nim usiłował wyskoczyć jakiś kacetowiec, rozległy się strzały, kacetowiec padł na progu.

Tłum zrozumiał. Rzucono się do gaszenia, stłumiono. Znów uchylono drzwi, wpadli Niemcy, w trzech miejscach podpalili. Czarny kłąb dymu. Krzyki. „Mordują”… Natychmiast trzy linie obrony wyciągnęły się ku trzem pożarom. Ludzie nad głowami podawali sobie koce, ubrania. Stłumili. Wówczas szeroko otwierają się jedne z drzwi, przez które idzie ogień karabinowy. Ponad zwałem trupów i rannych lecą w stodołę granaty zapalające. Czarno od dymu. Krzyki, jęki. Krew, błoto, miazga trupów opóźniają pożar. Cisną się do pozostałych drzwi zamkniętych – ciężkich, okutych.

Romuald Bąk uciekł przez dziurę, która powstała pod zaryglowanymi drzwiami po wybuchu granatu, jednak jego koledze ucieczka się nie udała – został zastrzelony.

Następnego dnia SS-mani i ich pomocnicy wrócili z zamiarem zatarcia śladów zbrodni. Planowali zabicie ewentualnie ocalonych, spalenie resztek ciał i stodoły. Kilku kacetowców dawało znaki życia. Zastrzelono ich na miejscu. Wykopano głębokie doły, do których wrzucono część zwłok.

Wieczorem 14 kwietnia, kiedy w stodole znajdowało się nadal ponad 300 zwłok, do Gardelegen wkroczyli żołnierze 102 Dywizji Piechoty IX Armii USA. Amerykańscy dnia odkryli ślady zbrodni następnego dnia.

Na miejscu pojawili się korespondenci wojenni, oddział fotografów z korpusu łączności i specjaliści medycyny sądowej. Wyznaczono też patrole, które miały zająć się poszukiwaniem świadków.

Odnaleziono jedenastu żywych więźniów żywych. Oprócz Bąka uciekło sześciu Polaków, z których trzech zabili Niemcy. W stodole pod zwłokami znaleziono dających oznaki życia siedmiu Polaków, trzech Rosjan i straszliwie poparzonego Francuza; wszyscy trafili do szpitala.

19 kwietnia nowojorskie dzienniki New York Times i The Washington Post opublikowały artykuły o masakrze w Gardelegen, w których przytoczono słowa jednego z amerykańskich żolnierzy:

I never was so sure before of exactly what I was fighting for. Before this you would have said those stories were propaganda, but now you know they weren't. There are the bodies and all those guys are dead.

(Nigdy dotąd nie byłem pewien o co właściwie walczę. Zawsze mogłem powiedzieć, że takie historie to propaganda, ale teraz wiem że to nieprawda. Tu leżą ciała; wszyscy ci ludzie są martwi.)

21 kwietnia amerykański komendant miasta nakazał 200-300 mężczyznom z Gardelegen wykopanie grobów i godne pochowanie zamordowanych. W ciągu następnych pięciu dni niemieccy cywile wydobyli 586 zwłok z rowów i 430 ze stodoły.

Podczas ekshumacji okazało się, że stan w jakim znajdują się zwłoki, uniemożliwia zidentyfikowanie większości zamordowanych. Ustalono nazwiska zaledwie czterech osób. a w przypadku 301 osób ich numery obozowe. 711 więźniów nie można było zidentyfikować. W przypadku 184 ofiar ustalono narodowość. Najwięcej, bo 60 ofiar  stanowili Polacy; 52 osoby pochodziły z Rosji, 27 z Francji, 17 z Węgier, po 5 z Niemiec i Włoch. Pozostałe narodowości, spośród tych 184, były już mniej liczne.

25 kwietnia odbył się uroczysty pogrzeb ofiar zbrodni. Każde zwłoki złożono w osobnym grobie. Żołnierze 102 DP oddali honory ofiarom i ustawili tablicę z napisem: 


Cmentarz Wojenny

Gardelegen

Tu spoczywa 1016 alianckich więźniów

zamordowanych przez ich strażników.

Zostali pochowani przez mieszkańców

Gardelegen, na których spoczywa

odpowiedzialność za utrzymanie

grobów tych nieszczęsnych tak długo,

jak długo pamięć przetrwa w sercach

ludzi miłujących pokój

na całym świecie.

Ustanowiony pod nadzorem

102 DP, United States Army.

Akty wandalizmu będą surowo karane

zgodnie z prawem administracji wojskowej.

Generał major Frank A. Keating

US Army. Dowódca


Płk George Lynch wygłosił do mieszkańców Gardelegen następujące oświadczenie:

The German people have been told that stories of German atrocities were Allied propaganda. Here, you can see for yourself. Some will say that the Nazis were responsible for this crime. Others will point to the Gestapo. The responsibility rests with neither—it is the responsibility of the German people....Your so-called Master Race has demonstrated that it is master only of crime, cruelty and sadism. You have lost the respect of the civilized world.

(Wmawiano wam, że niemieckie zbrodnie wojenne to wymysł alianckiej propagandy. Teraz sami widzicie. Niektórzy będą mówić, że to dzieło nazistów, inni wskazywać będą na Gestapo. Nieprawda. Odpowiedzialność ponoszą wszyscy Niemcy... Wasza tak zwana rasa panów pokazała, że panować może tylko w zbrodniach, okrucieństwach i sadyzmie. Sami pozbawiliście się szacunku cywilizowanego świata.)

Śledztwo mające wykrycie sprawców masakry prowadził podpułkownik Edward E. Cruise z wydziału zbrodni wojennych prokuratury 9 Armii. Jego raport, jak również inne dokumenty dotyczące tej sprawy, znajdują się w archiwach US Army, teczka nr 000-12-242.

SS-Untersturmführer Erhard Brauny, dowódca transportu więźniów ewakuowanych z KL Mittelbau-Dora, który był obecny w Gardelegen, w roku 1947 został postawiony przed amerykańskim trybunałem wojskowym i skazany na dożywocie. Zmarł w więzieniu w 1950 roku.

Nigdy nie udało się jednak ująć pomysłodawcy zbrodni, którym - według zeznań Niemców - miał być naczelnik powiatu Gardelegen i lider miejscowej komórki NSDAP Gerhard Thiele.

Miejsce masakry jest obecnie cmentarzem i miejscem pamięci narodowej (Gedenkstätte Feldscheune Isenschnibbe Gardelegen)



***

Przy pisaniu notki autorka korzystała z nastepujących publikacji:

1. D. Schenk, Die Post von Danzig. Geschichte eines deutschen Justizmordes,”Reinbek 1995, (wyd. polskie: Polska Poczta w Gdańsku – historia pewnego niemieckiego morderstwa sądowego, Wydawnictwo Oskar, Gdańsk 1999).

2. http://www.polska-zbrojna.pl/home/articleshow/17245?t=Tajemnica-fotografii-ze-szturmu-Poczty-Gdanskiej#

3. Melchior Wańkowicz, Stodoła w Gardelegen [w] Od Stołpców po Kair, PIW, Warszawa 1979, s. 599-611

4. https://encyclopedia.ushmm.org/content/en/article/gardelegen

5. https://tygodnik.tvp.pl/42142248/spaleni-zywcem-w-stodole-odpowiedzialnosc-ponosza-wszyscy-niemcy

6. http://www.scrapbookpages.com/Gardelegen/Massacre06.html

7. https://www.tripadvisor.com/Attraction_Review-g198641-d12859888-Reviews-Gedenkstaette_Feldscheune_Isenschnibbe_Gardelegen-Gardelegen_Saxony_Anhalt.html


wiesława
O mnie wiesława

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (6)

Inne tematy w dziale Polityka