[...]Dziwne, jak punkt widzenia
Automatycznie zmienia
Skalę naszych kryteriów
Uznania czy potępienia.
Gdy my konfiskujemy --
Zasługa to narodowa.
Kiedy nas konfiskują --
Gwałcą swobodę słowa.
Kiedy nas zamykają --
Tyrani! Despoci! Kaci!
Kiedy my zamykamy --
Tośmy furt demokraci. [...]
(Marian Hemar, Teoria względności )
Wg informacji Radia Poznań, doktor Maciej Borkowski, wykładowca z Instytutu Filologii Germańskiej UAM jest właścicielem konta na Twitterze @Macbor. Dr Borkowski na Tt daje wyraz swoim poglądom, typowym dla mieszkających na terytorium polskiego państwa młodych, wykształconych i bezpruderyjnych obywateli UE. Dwa lata temu w mediach społecznościowych pisał o „pisowskiej zarazie”, dzieci nazywał „rozwrzeszczanymi pińcsetplusami”, a prezesa PiS „dziadygą z Żoliborza”. Ponieważ w tym samym czasie rektor UAM prof. Andrzej Lesicki, wydał oświadczenie, w którym potępiał „język nienawiści” i zapewniał, że „zdecydowanie zwalczać będę przejawy agresji słownej i fizycznej, niezależnie od sztandarów, pod jakimi miałyby mieć one miejsce”, z doktorem Borkowskim władze UAM przeprowadziły „rozmowę dyscyplinującą” . Podczas tej rozmowy dr Borkowski wyraził ubolewanie, że „został źle odebrany” i obiecał, że zakończy chamskie występy w mediach społecznościowych. Jednak długo nie wytrwał w tym postanowieniu i kilka dni temu nazwał szefa Kukiz‘15 „gnidą” i „gnojem”, a innych posłów tego ugrupowania - „kundlami Kaczyńskiego”.
Oburzony takim zachowaniem wykładowcy akademickiego, do którego zadań należy również wychowywanie młodzieży, szef Ministerstwa Edukacji i Nauki, prof. Przemysław Czarnek zapowiedział, że dr Borkowski straci pracę na uczelni.
Pod notką
https://www.salon24.pl/newsroom/1157994,przemyslaw-czarnek-obiecal-dymisje-wykladowcy-ktory-zwyzywal-kukiza-to-jakis-koszmar
czytamy komentarze pełne oburzenia. Na kogo oburzają się komentujący? Jeżeli ktoś przypuszcza, ze na osobnika przynoszącego wstyd uczelni, to jest w błędzie. Gromy oburzenia są skierowane na ministra Czarnka, który „ingeruje w autonomię uczelni” i zamierza „wedle swojego widzi mi się wyrzucać ludzi z uczelni”.
Pewien uczony astrofizyk (z licencją na awionetkę) przedstawił wysoce merytoryczną opinię:
„społeczeństwo polskie od zawsze miało znaczą część burackiej, zaściankowej ciemnoty, obecnie nazywa się to pis.”
Bo przecież tylko "zaściankowa ciemnota" może mieć za zle wykładowcom akademickim posługiwanie się rynsztokowym słownictwem w celu obrażania i poniżania przeciwników politycznych.
Kontynuując swoją krytykę ministra Czarnka, ów astrofizyk (z licencją na awionetkę) uznał, że zapowiedź ministra to „pełne bezprawie i bolszewizm” i pyta „nie wiem co powstrzymuje EU i USA od nałożenia na RP sankcji”.
A pewna uczona dama napisała do swego kolegi:
„piszesz, że się nasłuchałeś "za Tuska" analogicznych wystąpień?proszę, przytocz - coś z Kudryckiej (oj, dałam nam popalić) - o tym, że zwolni pracownika uczelni?"
Apel był nie był do mnie skierowany, ale do innego komentatora, jednak zainspirował mnie do przypomnienia faktów z czasów rządów ludzi oświeconych czyli Donalda Tuska & Co.
Na początku 2009 roku w elitarnym, niszowym wydawnictwie (ARCANA) została opublikowana (po trzech recenzjach) książka Pawła Zyzaka „Lech Wałęsa: idea i historia. Biografia polityczna legendarnego przywódcy ‘Solidarności’ do 1988 roku” – 624 strony, ok. 1900 przypisów. Napisana przez 25-letniego absolwenta Wydziału Historii Uniwersytetu Jagiellońskiego, oparta na obronionej w 2008 roku pracy magisterskiej, której promotorem był prof. Andrzej Nowak, książka budziła szacunek ilością źródeł, przez jakie przebił się autor, i ilością relacji zebranych od ludzi, którzy zetknęli się z Wałęsą.
Książka wywołała polityczną burzę. Autor oraz wydawnictwo stali się obiektem histerycznego wręcz ataku.
Medialny atak rozpoczął żurnalista Andrzej Stankiewicz w tygodniku Newsweek, który całą książkę Pawła Zyzaka zredukował do jednego epizodu z młodości Wałęsy i określił ją jako „kontrowersyjną” ze względu na ujawnienie faktu że lider „S” miał nieślubne dziecko. Sprowadzenie solidnej i wyczerpująco udokumentowanej biografii do jej jednego, niewielkiego epizodu i do jednej wypowiedzi świadka było świadomą metodą dezawuowania autora książki. Czytelnicy „Newsweeka” mieli okazje tez dowiedzieć się, że „Zyzak jest związany z PiS-em”.
Ten artykuł z „Newsweeka” doprowadził do odstąpienia przez prywatną szkołę od zatrudnienia Zyzaka na stanowisku nauczyciela historii i do odmowy przyjęcia go na studia doktoranckie UJ.
Lech Wałęsa na swoim blogu napisał, że książka Zyzaka to "od początku do końca zmyślone, obrzydliwe i barbarzyńskie pomówienia. On (Paweł Zyzak) śmierdzi z kilometra, śmierdzi fałszem, śmierdzi bezczelnością, chamstwem. Ja mówię, faszyzm to mało. Bezpieka to mała sprawa."
Oburzony Lech Wałęsa zapowiedział swoje retorsje - rezygnację z uczestniczenia w państwowych uroczystościach, jeżeli władze nie zapobiegną atakom na osobę zasłużoną dla obalenia komunizmu, czyli na niego. Drugim krokiem miało być zwrócenie wszystkich nagród i zaszczytów. W ostateczności - wyjazd z Polski.
Z odsieczą Wałęsie pośpieszyli politycy PO:
"Oczywiście krytyka, badania naukowe są dozwolone. Ale nie potwarz. A tak traktuję książkę magi-stra Pawła Zyzaka, który opisał go jako łobuza" - Bogdan Borusewicz.
"Ja nie czytałem tej ostatniej produkcji, ale jest to coś poniżej poziomu, znaczy godności naszego kraju" - Grzegorz Schetyna.
"Za pieniądze publiczne w Polsce nikt nie ma prawa kłamać, nikt nie ma prawa oczerniać Lecha Wałęsy, nikt nie ma prawa zatruwać życie publiczne" - Donald Tusk
Minister szkolnictwa wyższego Barbara Kudrycka skierowała wniosek do Państwowej Komisji Akredytacyjnej "o wysłanie komisji w celu przeprowadzenia kontroli akredytacyjnej w trybie nadzwyczajnym". Kontrola miała być przeprowadzona "w związku z nieprawidłowościami metodologicznymi w procedurze przygotowania, zrecenzowania i obrony pracy magisterskiej pana Pawła Zyzaka na Wydziale Historii Uniwersytetu Jagiellońskiego ujawnionymi w artykułach prasowych i szerokiej debacie publicznej".
Ten wniosek zaskoczył Marka Rockiego, przewodniczącego Państwowej Komisji Akredytacyjnej: "Nigdy czegoś takiego nie robiliśmy. W prośbie pani minister jest wskazanie, by punktowo zbadać sprawę magisterium Pawła Zyzaka. Nie mamy doświadczeń w takim zakresie."
Reasumując:
Premier, marszałek Sejmu, politycy partii rządzącej, największe media rozpoczęli kampanię przeciw autorowi i jego naukowemu promotorowi, oraz wydawnictwu, a wreszcie najważniejszej instytucji badającej najnowszą historię kraju.
• Premier Donald Tusk groził najbardziej renomowanemu uniwersytetowi w kraju, który przyznał młodemu autorowi dyplom magisterski,
• Minister szkolnictwa wyższego Barbara Kudrycka publicznie ogłosiła specjalną kontrolę przyznawania stopni naukowych na tymże uniwersytecie,
• Pojawiły się groźby sankcji finansowych (granty, dotacje),
• Autorowi książki uniemożliwiono studia doktoranckie, został wyrzucony z pracy, był publicznie lżony, obrażany oraz pomawiany przez sławy i „autorytety” publiczne. Nie miał żadnej możliwości obrony,
• Jednocześnie nikt nie potrafił przedstawić merytorycznych zarzutów, a wielu wypowiadających się o książce deklarowało wprost, że ani jej nie czytało, ani czytać nie zamierza.
Przypadek Pawła Zyzaka jest klasycznym przykładem niszczenia niewygodnej osoby. Nie wystarczy potępić lub ośmieszyć wyniki jego badań, poglądy i dzieło. Trzeba jeszcze zdezawuować tę osobę, wyeliminować z życia publicznego, pozbawić lepszej pracy i szansy na karierę zawodową. Nie wystarczyła opinia, że Zyzak jest złym historykiem, ale zarzucono mu, że jest „pisowcem”. A taki człowiek nie może przecież być doktorantem na tak szacownej uczelni jak UJ. Tymczasem Zyzak nie był złym historykiem, i nie był też „pisowcem”, a jego książka z pewnością jest niepełna, pod wieloma względami słaba, ale zarazem jest to interesująca próba pierwszej biografii Lecha Wałęsy opartej na szerokiej kwerendzie.
Przy okazji posłużono się manipulacją usiłując powiązać książkę Zyzaka z Instytutem Pamięci Narodowej. Promotor Zyzaka nie miał nic wspólnego z IPN. IPN nie miał nic wspólnego z biografią Wałęsy, tak jak żadnego z nią związku nie miał PiS, ani Jarosław Kaczyński personalnie. Zyzak zatrudniony został w krakowskim IPN jako pracownik fizyczny w archiwum i zwolniony, gdy wybuchła afera związana z jego książką. A jednak w ośrodkach opiniotwórczych III RP związek ten funkcjonuje jako dogmat.
Dziesięć miesięcy przed opublikowaniem w wydawnictwie ARCANA książki Pawła Zyzaka, Instytut Pamięci Narodowej wydał książkę "SB a Lech Wałęsa". Autorów Sławomira Cenckiewicza i Piotra Gontarczyka publicznie porównywano do esbeków, wzywano do rozprawy na pięści, wykluczano z "cechu historyków", nazywano paranoikami. Czołowi krytycy publikacji IPN przyznawali, że książki nie czytali lub ją jedynie przeglądali, jeszcze inni składali deklaracje, że w ogóle nie zamierzają jej przeczytać. Krytycy IPN-owskiej książki o Wałęsie zarzucali autorom wykorzystanie "wyłącznie" źródeł pisanych, wytworzonych w dodatku przez "niewiarygodne" SB.
Wszyscy jednak uważali się za specjalistów od historii, warsztatu naukowego i metodologii badawczej. Szef klubu parlamentarnego PO, Zbigniew Chlebowski, w kilka dni po ukazaniu się książki "SB a Lech Wałęsa" oznajmił, że nie zamierza jej brać do ręki i czytać, gdyż wie, że jest ona jednym wielkim kłamstwem. Następnie zapowiedział większą kontrolę IPN i zmianę ustawy o instytucie w taki sposób, by nie pracowali w nim "pseudohistorycy, którzy obrażają największe polskie autorytety" i "doprowadzają do wielu tragedii Polaków". A ówczesny premier Donald Tusk na wieść o przygotowywanej w IPN książce o Wałęsie wyznał: "ludzie, którzy usiłują niszczyć autorytet Polski i życia publicznego w Polsce wewnątrz i za granicą, zostaną z tego bezlitośnie rozliczeni".
Politycy PO (m.in. Bogdan Borusewicz) wywierali nacisk na władze IPN w celu zwolnienia z pracy doktora Sławomira Cenckiewicza, łącząc tę kwestię z groźbą uszczuplenia budżetu IPN. W rezultacie Sławomir Cenckiewicz podjął decyzję, aby zakończyć pracę w IPN. Nie zapobiegło to obcięciu przez Sejm budżetu IPN na następny rok.
„Takie były zabawy, spory w one lata”, o których zapomniały różne uczone persony, deklamujące teraz z wielkim przejęciem o „niszczeniu swobody badań naukowych”, „ingerowaniu w autonomię uczelni” przez autorytarny rząd PiS-u.
Na zakończenie, anegdota opowiadana w 1968 roku przez Jerzego Dobrowolskiego w kabarecie „Owca”.
Otóż po przeprowadzce do nowego mieszkania złożył mu wizytę jeden z młodszych kolegów. Widząc w łazience okno kolega ów wykrzyknął; „Ale idioci. Okno Ci w łazience zrobili”.
Komentując tę wypowiedź Jerzy Dobrowolski zauważył, że pojęcie normalności ulega w naszych czasach ewolucji. Człowiek urodzony przez wojną uważał okno w łazience za coś normalnego. Dla człowieka wychowanego w PRLu standardem czyli normalnością była łazienka bez okna.
Obecnie, AD 2021, dla większości Polaków normalnością jest pracownik naukowy wyższej uczelni posługujący się słownictwem, które w Warszawie dawniej można było słyszeć w okolicach Dworca Głównego z ust wozaków zajmujących się transportem węgla.
***
Przy pisaniu notki autorka korzystała z publikacji:
• https://www.newsweek.pl/polska/uj-pod-lupa-kudryckiej-po-magisterium-zyzaka/ve6v3ny
• http://www.rmf24.pl/fakty/polska/news-donald-tusk-grozi-ipn-odpiera-zarzuty
• https://www.rp.pl/artykul/191803-Chodzi-o-glowe-prezesa-Janusza-Kurtyki.html
• http://wpolityce.pl/polityka/282225-wyrok-w-sprawie-kalendarium
Inne tematy w dziale Społeczeństwo