Pierwsi prasowi giganci zdawali sobie sprawę z siły, jaką daje prasie obraz. Wraz z rozwojem technologii druku prasą zawładnęła fotografia, która wyparła rysunek. Dziś fotografie towarzyszą nam na każdym kroku. Jesteśmy zalewani potokiem obrazów.
W jednym z esejów z tomu „Widok cudzego cierpienia” Susan Sontag napisała, że pamiętać coraz częściej znaczy nie tyle przywołać w myśli opowieść, ile umieć skojarzyć zdjęcie.
Historycy wykorzystuja fotografie jako dokument w swoich badaniach, albo jako material ilustracyjny w swoich publikacjach. Ukazują się również bardzo popularne, wysokonakładowe tygodniki poświecone historii, w których głównym materiałem są zdjęcia opisane krótkimi tekstami oraz historie fotograficzne — serie zdjęć jednego autora — podsumowane dramatyczną opowieścią. Fotografie występują z reguły w towarzystwie słów, albo w jakimś kontekście instytucjonalnym lub sytuacyjnym, który sprawia, że sa one interpretowane w pewien okreslony sposób.
Znaczną część naszej pamięci o WW II zawdzięczamy fotografom i filmowcom, zawodowym a także amatorom. Sławny historyk fotografii Alain Jaubert w książce pod tytułem „Commissariato degli archivi” (Archiwa policyjne), zaczerpniętym z powieści Orwella „Rok 1984”, pokazuje że duża część obrazów które ukształtowały nasze widzenie świata, zostało sfałszowanych.
Za obraz najlepiej symbolizujący w świadomości społecznej agresję niemiecką na Polskę we wrześniu 1939 r. uważa się zdjęcie pokazujące usuwanie przez żołnierzy niemieckich szlabanu z godłem polskim na granicy polsko-niemieckiej. Autorem tego zdjęcia jest gdański fotograf Hans Sönnke; zostało ono opublikowane w formie pocztówki przez firmę Foto-Sönnke z Gdańska już w 1939 r., z podpisem „Szlaban na polskiej granicy zostaje usunięty” (Der Schlagbaum an der poln. Grenze wird beseitigt). W książce „Der grosse deutsche Feldzug gegen Polen” pokazano tę scenę w większym zbliżeniu, kładąc akcent nie na złamany szlaban graniczny, ale na godło Polski. Sekwencja usuwania szlabanu znalazła się także w kronice filmowej UFA Tonwoche z 6 września 1939 r. i w filmie „Polenfeldzug”.
Scena uwieczniona na fotografiach jest zazwyczaj opisywana jako usuwanie szlabanu granicznego z polsko-niemieckiej granicy. Kopie przechowywane w Digitale Bildarchiv des Bundesararchivs podpisano: „Kampania polska, okolice Gdańska, droga Sopot–Gdynia. Usuwanie szlabanu z godłem polskim na granicy polsko-niemieckiej przez żołnierzy niemieckich”. W Bildarchiv Preussischer Kulturbesitz podpis brzmi: „Niemieccy żołnierze demontują polski szlaban graniczny”. W podobny sposób podpisano te zdjęcia w innych archiwach i agencjach fotograficznych. Nawet w archiwum Głównej Komisji Badania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu zdjęcie zostało podpisane „Usuwanie szlabanu na polskiej granicy”.
Wszystkie te podpisy są błędne i powielają koncept niemieckiej propagandy wojennej.
Przede wszystkim niewłaściwe jest określenie: „granica polsko-niemiecka”. Umiejscowienie sceny na drodze Gdynia–Sopot wskazuje, że w rzeczywistości chodzi o granicę między Polską a Wolnym Miastem Gdańskiem. Przedstawiony na zdjęciu budynek to budynek strażnicy placówki Ochrony Skarbowej w Kolibkach. Akceptacja wersji o granicy polsko-niemieckiej oznacza uleganie presji hitlerowskiej propagandy.
Także sformułowanie „niemieccy żołnierze” jest błędne. Na zdjęciu uwieczniono bowiem nie żołnierzy niemieckiego Wehrmachtu, lecz gdańskich formacji policyjnych, na co wskazują herby miasta na hełmach widoczne na jednym ze zdjęć.
Najistotniejsze jest jednak to, że mamy do czynienia nie z obrazem rzeczywistych wydarzeń, ale z inscenizacją na zamówienie propagandy.
Porównując to zdjęcie z innymi zrobionymi wówczas ujęciami i obrazami utrwalonymi na taśmie filmowej, Tomasz Stempowski wykazał, że omawiana scena została zainscenizowana dla celów propagandowych. Jego zdaniem, sekwencja zdarzeń była następująca - najpierw od szlabanu oderwano tabliczkę z godłem Polski. Następnie zarejestrowano na taśmie filmowej i fotograficznej przejazd oddziału wojska pod podniesionym szlabanem. Później zdjęto godło z budynku celnego i złamano szlaban. Wreszcie zainscenizowano scenę łamania szlabanu z przytwierdzonym godłem i moment odrywania godła. Potwierdził to Hermann Rausch, jeden z żołnierzy, którzy uczestniczyli w inscenizacji , do którego dotarł niemiecki historyk i dziennikarz Guido Knopp.
Jak widać, jeden z najbardziej znanych obrazów symbolizujących początek drugiej światowy jest najczęściej błędnie podpisywany. Poprawny podpis powinien zawierać informację, że do czynienia mamy z inscenizacją sceny usuwania szlabanu na granicy między Polską a Wolnym Miastem Gdańskiem.
Od lat fotografia szlabanu granicznego łamanego przez niemieckich żołnierzy jest wykorzystywana w polskich mediach jako ilustracja artykułów publikowanych w rocznicę wybuchu II wojny światowej. Ciągle pojawia się w publikacjach dotyczących drugiej wojny światowej zarówno jako ilustracja w tekście, jak i obraz prezentowany na okładkach. M.in. została wykorzystana w ekspozycji prezentowanej w krakowskiej fabryce Schindlera, gdzie otwiera fragment wystawy poświęcony wojnie.
Oczywiście, nie tylko Reichsministerium für Volksaufklärung und Propaganda stosowało manipulacje obrazu. Stosowały go również dwa inne totalitaryzmy – faszyzm i komunizm. Także w państwach demokratycznych posługiwano się manipulacjami.
Za symbol amerykańskiego zwycięstwa na Japonią uważa się zdjęcie przedstawiające grupę bohaterskich żolnierzy umocowujących sztandar z gwiazdami paskami na szczycie góry Suribachi, stanowiącej kluczowe miejsce na japońskiej wyspie Iwo Jima. Zdjęcie wykonał 23 lutego 1945 r. Joe Rosenthal, fotograf pracujący dla Associated Press. Dowództwo wysłało wtedy niewielki oddział w celu zawieszenia na szczycie Suribachi amerykańskiej flagi. Flaga znalazła się na szczycie już wczesnym przedpołudniem, jednak uznano, ze należy ja zmienić na znacznie większą. Usłyszawszy, że na szczycie zostanie ponownie zainstalowany sztandar, Joe Rosenthal ponownie zrobił zdjęcie, gdy flaga umocowana na rurze wodociągowej po raz drugi tego dnia zawisła na szczycie Suribachi. Utrwalony przez Rosenthala obraz był tak bardzo sugestywny, że został przetworzony na gigantyczną płytę z brązu upamiętniającą poległych w drugiej wojnie światowej.
Żołnierze którzy znaleźli się na tym drugim zdjęciu Rosenthala zostali wykreowani na bohaterów i armia obwoziła ich po USA, by promować obligacje wojenne; o żołnierzach od „mniejszej flagi” zapomniano. A walki o Iwo Jimę trwały jeszcze ponad miesiąc (do 26 marca 1945 r.).
W przypadku Związku Sowieckiego nie jest dostępna dokumentacja fotograficzna WW II, poza ówcześnie opublikowanymi fotografiami w prasie. Są to wyłącznie zdjęcia propagandowe, pozowane, które przeszły przez wnikliwą cenzurę. Norman Davies w książce"Europa walczy 1939-1945" wyjaśnia tę sytuację wiarą przywódców ZSRR w kreatywną moc dokumentacji fotograficznej i filmowej. Z powodu tej wiary została zainscenizowana słynna fotografia sowieckiego żołnierza instalującego czerwony sztandar na dachu Reichstagu . Jej autorem jest Jegienij Chałdej, porucznik Armii Czerwonej , który pojawił się w gmachu Reichstagu trzy godziny po zawieszeniu broni w nocy z 1 na 2 maja 1945 r. Do Berlina dotarł z czerwonym sztandarem w walizce, prawdopodobnie na polecenie Stalina, by wykonać fotografię, która swoja symboliką dorówna zdjęciu Joe Rosenthala. Chałdej poprosił jednego z czerwonoarmistów, aby pozował do zdjęcia z flagą na dachu budynku; dołączyło do niego dwóch innych żołnierzy. Przez długie lata propaganda sowiecka powtarzała, że bohaterskimi sowieckimi żołnierzami, którzy zatknęli flagę na gmachu Reichstagu byli: Rosjanin, Gruzin i Ukrainiec, co miało świadczyć o sowieckim internacjonalizmie.
Chałdej wrócił do Moskwy samolotem jeszcze 2 maja, aby zdjęcia zostały jak najszybciej opublikowane. Jednak okazało się to niemożliwe – konieczny był retusz negatywów, bowiem jeden z żołnierzy miał na obu nadgarstkach zegarki (prawdopodobnie zagrabione). Chałdej usuwał je ze swoich negatywów osobiście, posługując się szpilką. Natomiast zapomniał (albo nie był w stanie) usunąć żołnierzy i przechodniów idących spokojnie na chodniku poniżej. Bo w rzeczywistości walki ustały przed kilkoma dniami.
Jewgienij Chałdej zmarł w 1997 r.; przed śmiercią zdążył jeszcze spotkać się z Joe Rosenthalem i opowiedzieć mu, jak jedno z najsłynniejszych zdjęć drugiej wojny światowej stało się inspiracją dla następnego.
Wojciechowi Śleszyńskiemu, twórcy albumu "Białystok w sowieckiej fotografii propagandowej 1939-1941", udało się rozmawiać z Chałdejem. Usłyszał wtedy od niego: "Moje zadanie polegało na tym, żeby uwiecznić sceny ogólnej radości i powszechnego entuzjazmu spowodowanego wkroczeniem naszych oddziałów. Jeszcze zanim wyruszyliśmy, otrzymałem wyraźny zakaz fotografowania czegokolwiek innego".
Pomyłki w opisach fotografii historycznych zdarzają się dość często. Czasami wynika to z traktowania zdjęć jako dodatku do tekstu, a nie pełnowartościowego materiału źródłowego. Aby uniknąć pomyłek, trzeba zawsze starannie przyjrzeć się każdemu zdjęciu i najlepiej zrobić kwerendę w kilku instytucjach.
W ostatnich latach bądź to wskutek błędnego rozpoznania i interpretacji, bądź w rezultacie świadomego, jak można sądzić, nadużycia i wykorzystania dla doraźnych celów politycznych, fotografie kilkakrotnie okazały się fałszywym świadectwem historycznym. Szczególnie głośna była historia wystawy „Verbrechen der Wehrmacht" (Zbrodnie Wehrmachtu), przygotowanej przez Hamburski Instytut Badań Społecznych. Inicjatorem tej wystawy, prezentowanej w Niemczech w latach 1995–1999, był Jan Philipp Reemtsma. Na tej wystawie po raz pierwszy w Niemczech publicznie podniesiono problem udziału żołnierzy Wehrmachtu w zbrodniach dokonanych przez Niemców podczas II wojny światowej. Wystawa wzbudziła liczne kontrowersje i wywołała szeroki rezonans społeczny. Zakwestionowano jeden z głównych mitów niemieckiej pamięci narodowej – mit armii, która rycersko walczyła, nie popełniając zbrodni, za które odpowiedzialność ponosić miały formacje SS.
Niestety wystawa zawierała rażące błędy, które organizatorom wystawy wskazał historyk Bogdan Musiał. W artykule Bilder einer Austeilung. Kritische Anmekungen zur Wehrmachtsaustellung, opublikowanym w 1999 r. w czasopiśmie „Vierteljahrshefte für Zeitgeschichte"(1999, Helf 4, s. 563-591), Musiał zwrócił uwagę, że na wystawie pokazywane są fotografie zbrodni popełnionych w czerwcu 1941 r. przez NKWD, z podpisami wyjaśniającymi je jako zbrodnie niemieckie. Monachijski historyk Horst Moeller zarzucił wtedy organizatorom fałszerstwo i manipulację. Twierdził, że ich postępowanie typowe jest dla totalitaryzmu. Reakcja opinii publicznej na tę krytykę nabrała tak gigantycznych rozmiarów, że wpłynęła na utratę wiarygodności hamburskiego instytutu a także na podważenie wymowy tej wystawy. W rezultacie powołano zespół historyków w celu zweryfikowania wiarygodności zdjęć. W listopadzie 2000 r. komisja opublikowała raport, w którym przyznała, że część zarzutów była słuszna, choć nadal broniła wystawy jako całości. Wystawę ponownie otwarto w Berlinie w listopadzie 2001 roku po usunięciu błędów.
Jednym ze skutków dyskusji, którą wywołały wystawa i jej wycofanie, było zwrócenie uwagi historyków na problemy wiążące się z wykorzystaniem fotografii w badaniach historycznych.
Obecnie, kiedy elektronika pozwala na cuda fałszerstw, jesteśmy coraz bardziej świadomi, że nie można ufać temu co jest pokazywane jako obiektywny dokument.
***
Przy pisaniu notki autorka korzystała z następujących publikacji:
1. Susan Sontag, Widok cudzego cierpienia, Wyd. Karakter, 2016
2. Vittorio Messori, Fotografia [w] Kościół katolicki i jego wrogowie, Wydawnictwo AA, Kraków 2016,
3. Tomasz Stempowski, Złamany szlaban, https://www.tygodnikpowszechny.pl/node/135087?language=en
4. Jacek Zygmunt Sawicki, Tomasz Stempowski, Znane i nieznane, https://www.tygodnikpowszechny.pl/node/135090?language=en
5. http://www.dw.com/pl/g%C5%82o%C5%9Bna-wystawa-zbrodnie-wehrmachtu-w-hamburgu/a-2693195
6. http://www.kombatanci.gov.pl/images/DOC/Kombatant/2011/201102.pdf
Inne tematy w dziale Kultura