Fajny artykuł Łukasza Warzechy znalazłem niedawno w "Rzeczpospolitej": https://www.rp.pl/publicystyka/art38445071-lukasz-warzecha-uluda-wspolnej-historii
Rzadko się z tym publicystą zgadzam, ale teraz wyszło to naprawdę dobrze, przynajmniej jeżeli chodzi o treść. W bardzo sensowny i obiektywny sposób opisuje on różne meandry litewskiej polityki historycznej i jej nacjonalistyczne wykrzywienia, w tym w stosunku do Polski. Okazuje się, że Litwini usiłują poniekąd napisać historię swojego państwa na nowo, poręcznie dla siebie usuwając z niej wszelkie wspomnienie o współpracy z polską koroną, no i kilku innych rzeczach. Sprawa chyba nie jest bardzo powszechnie znana, więc warto poczytać, całość (oczywiście) w linku.
Natomiast, jedna rzecz mi się (no, chyba) w tym tekście nie podoba, to znaczy: konkluzje. Bo nie są one wystarczająco konsekwentne. Autor słusznie zauważa patologiczny charakter litewskiej polityki historycznej, a nawet to, że w przypadku innych państw wygląda ona podobnie, nie przeszkadza mu to jednak kończyć tekstu w taki sposób, jak gdyby te wszystkie patologie stanowiły ledwie jakiś akcydentalny problem, efekt błędnego podejścia tej bądź innej ekipy rządzącej, i generalnie można było coś z nimi zrobić, a przynajmniej mieć na to nadzieję. To oczywista nieprawda. Coś, co pojawia się w tak masowej skali, nie może być przypadkiem, tylko regułą -- no i patologiczny charakter polityki historycznej JEST regułą; regułą wynikającą z samej struktury politycznej współczesnego świata, a konkretnie: owego sztucznego tworu, jakim jest nowoczesne pojęcie "tożsamości narodowej" i "państwa narodowego". Nie jest przecież tajemnicą (doskonale wykazywało to wielu badaczy tak z lewa, jak z prawa, choćby taki Eric Hobsbawm), że stare bajki o tym, ze "narody tworzą państwa" są właśnie -- no bajkami; i do osiemnastego wieku, a także w wielu miejscach świata później, nie znajdujemy niczego, co chociaż w odległy sposób przypominałoby współczesne pojęcie narodu. Oczywiście, używało się tego słowa, ale miało ono zupełnie inny wydźwięk. Mieszkańcy Europy średniowiecznej i nowożytnej żyli w świecie wielu lojalności i wielu tożsamości, uporządkowanych hierarchicznie -- człowiek był członkiem swojej rodziny, rodu, wsi, miasta, cechu, regionu, poddanym feudała (itd., w zależności od warunków), wreszcie: poddanym króla i kościoła, ale właśnie tylko POŚREDNIO. Bezpośrednia identyfikacja z państwem i rządem centralnym, na której zasadzają się pojęcia tożsamości narodowej i państwa narodowego, po prostu nie istniała. Pomysł na nią pojawił się późno, właśnie w wieku osiemnastym, jako owoc tendencji centralistycznych władzy (zwłaszcza francuskiej oraz pruskiej korony i angielskiej arystokracji), potem zaś, został on przejęty i doprowadzony do perfekcji przez -- paradoksalnie -- coś, co nominalnie miało stanowić akt oporu wobec korony i arystokracji, mianowicie: Rewolucję Francuską, której ojcowie postanowili stworzyć, jak to ujął ładnie konserwatywny republikanin Hilaire Belloc, "scentralizowaną demokrację", czyli nowoczesną Francję, jaką znamy dzisiaj (doskonały przykład oporu starego regionalizmu wobec tych nowych koncepcji stanowi powstanie wandejskie). Co ciekawe, mimo iż projekt francuski fizycznie przegrał, to duchowo zwyciężył, i w wieku XIX (wieku nacjonalizmów) właściwie wszystkie kraje w ten czy inny sposób zaczęły rewolucjonistów naśladować -- efektem państwo narodowe, jakie znamy dzisiaj. NATOMIAST, chodzi dokładnie o to, że ze względu na swój sztuczny i "papierowy" charakter, państwo narodowe w naturalny sposób musi SZTUCZNIE wytwarzać uzasadnienie dla swojego istnienia. Najbardziej oczywistym polem owego politycznego wytwórstwa jest zaś -- historia. Jego proces zaś -- to właśnie polityka historyczna. Wniosek: polityka historyczna ZAWSZE opiera się na jakimś rodzaju kłamstwa i tendencyjnej selekcji; inaczej, zwyczajnie, być nie może. Stanowi ona bowiem próbę zamknięcia nieskończenie niemal złożonego życia wspólnot ludzkich w jednej formule. A jeśli coś można powiedzieć o życiu, to to właśnie, że -- jak ładnie zauważył Kropotkin -- nigdy się ono w takiej formule zamknąć nie da, chyba że przemocą -- w tym wypadku intelektualną.
Jeżeli zatem historia litewskiej polityki historycznej czegoś nas uczy, to tego, jak głębokie problemy cechują współczesne pojęcie państwowości -- i jak bardzo konieczny jest, w pewnym sensie, powrót do starszych rozwiązań, ponowna decentralizacja i pluralizacja ludzkiej tożsamości politycznej. Oczywiście, jak to pięknie ujął Jacques Maritain, świadomość nigdy nie robi kroku wstecz, dlatego też powrót do dawnego porządku w sensie dosłownym jest naraz niemożliwy i niewskazany. Można jednak -- trzeba -- przeprowadzić proces analogiczny, tym zaś, co pozwoliłoby go przeprowadzić, jest pojęciem osoby -- i to, co nazywam "personalistycznym przechwyceniem" współczesnych instytucji. Natura ludzka jest społeczna z samej siebie; i jeśli dać jej właściwe pojęcia oraz wolność działania, wytworzy formy życia odpowiednie dla swoich wymagań. To, oczywiście, w chwili obecnej rzecz zupełnie niemożliwa, tym niemniej, możemy chyba zbliżać się do tego ideału i starać się go urzeczywistnić w formie "rozporoszonej" tu i tam, gdzie tylko się da, czekając ostatecznego wyzwolenia -- nikomu to nie zaszkodzi, a być może choć trochę uwolni nas od jałowych sporów toczonych w imię prawnych i filozoficznych fikcji, powodujących wszakże bardzo realne cierpienie i ból bardzo realnych ludzi.
I sądzę, że powyższe to najlepszy możliwy komentarz do dzisiejszej/wczorajszej rocznicy, jaki mógłbym napisać.
Maciej Sobiech
Pacyfizm, anarchopacyfizm i krytyka społeczna. Dumny członek Peace Pledge Union i War Resister's International. Żyję w świecie 4D: degrowth, dystrybucja, demilitaryzacja, demokracja.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka