Nie wiem, czy ktoś zauważył, czy nie, ale wróciłem ostatnio do naturalnego dla mnie sposobu pisania. Na zdrowie mi to wyszło i ogólnie jest fajnie, natomiast akt ten (czyn, uczynek) w naturalny sposób ewokuje wiele wspomnień, niekoniecznie przyjemnych.
Ileż to ja się jeśli o to chodzi naszarpałem i namęczyłem. Jezu, co to się nie działo. "To źle, tamto niedobrze, och -- przesada!, za potocznie, za archaicznie, za długie zdanie, po co TO-TO-NO-JAK-TO-SIĘ-NAZYWA (zazwyczaj chodziło o inwersję), nic nie rozumiem" -- te i tego typu reakcje były dla mnie w związku z moim pisaniem swego czasu chlebem powszednim. Kiedy wygłaszał to jakiś przypadkowy głupek, no to można to było zlać, problem jednak pojawiał się wtedy, kiedy opinie takie wygłaszał głupek nieprzypadkowy, np. członek jakiegoś gremium, komisji czy recenzent. Dlatego też dałem się (ze wstydem przyznaję) na pewien czas stłamsić. Na szczęście, natura zawsze ostatecznie wygrywa, jeżeli się jej nie smaga batem, więc stłamszenie mam za sobą, natomiast wciąż nie mogę się otrząsnąć po doświadczeniu pewnych rzeczy. Bo, jeśli się nad tym zastanowić, te wszystkie reakcje to naprawdę była kompletna patologia, niekiedy nawet kliniczna.
Po pierwsze -- pisanie jest, no, pisaniem. Niczym więcej. Jedno się podoba, drugie się nie podoba. Można powiedzieć swoje zdanie, ale, obiektywnie rzecz ujmując, sprawa życia i śmierci to to nie jest, więc jakieś wybuchy złości, czerwienienie się z oburzenia, sapanie i machanie rękami, a czasem i werbalne ataki ad hominem, świadczą, po prostu, o problemach psychicznych. A jeśli tak, to dość ewidentnie, z psychiką Polaków, tak w skali ogólnej, za dobrze nie jest.
Po drugie, należy odróżnić swoje upodobania od ocen obiektywnych. Są pewne reguły językowe, których łamać nie należy, bo się zaczyna mówić niepoprawnie. I są takie konwencje, które nie decydują o poprawności bądź niepoprawności. Gdy autor łamie reguły typu pierwszego, popełnia błąd. Gdy drugiego -- to nie popełnia błędu (no, chyba to jest logiczne?). Może pisać brzydko, nie wiem, "niedojrzale" (jak by to powiedział krytyk napuszony), ale fakt, że coś się uważa za brzydkie nie oznacza, że to jest obiektywnie błędne, zwłaszcza że w przypadku ocen estetycznych czynnik subiektywny często wybija się na plan pierwszy. "Jeszcze się taki nie urodził, co by wszystkim dogodził", głosi mądrość ludu i tak też styl żadnego autora nie będzie się podobał wszystkim. I to jest naturalne. I NICZEGO nie wnosi do dyskusji o meritum. Zrozumienie tego faktu, tzn. że -- z jednej strony -- świat jest wieloraki i po prostu pewne jego elementy mi się nie będą podobać, i -- z drugiej -- że to NIE ZNACZY wcale, że są "złe" i należy je urobić do jakiegoś gotowego wzoru albo zniszczyć, stanowi (tak gdzieś czytałem) jeden ze znaków dojrzałości psychicznej. A jeśli tak, to patrz: konkluzja akapitu poprzedniego.
Zwłaszcza że, i to jest moje "po trzecie", indywidualność stylu, ze wszystkim, co się z nią wiąże, we współczesnej kulturze powinna stanowić jedną z największych, o ile nie największą, wartość pisania. Po pierwsze dlatego, że żyjemy w kulturze jednostek, a nie grup, a styl, jak skądinąd wiadomo, to "sam człowiek". Każdy ma prawo do autoekspresji. Po drugie zaś -- no bo, jak by to powiedzieć, być może ktoś nie zauważył, ale dotychczas napisano już całkiem sporo. Na różne tematy. A właściwie na wszystkie tematy. Jest to cecha charakterystyczna świata ponowoczesnego -- no i nieprzypadkowo to ona właśnie stała się podstawą postmodernistycznego kryzysu wieku XX. Postmodernizm jest postawą skrajną i nie za bardzo się zgadzam z tamtą filozofią czasów schyłkowych, ale fakt faktem, że istotnie, jakiego by dotknąć problemu, znajdzie się przynajmniej kilka dobrych książek na jego temat. A skoro tak, to nie ma sensu starać się o nim pisać w taki sposób, jak gdyby się odkrywało Amerykę. Nie ma najmniejszego sensu w pisaniu po raz setny "naukowego" wprowadzenia do filozofii Platona, sporządzania milionowej syntezy dziejów gnostycyzmu czy tysiąc czterysta sześćdziesiątej piątej syntezy poglądów Tomasza z Akwinu na różnicę między istotą a istnieniem. Ktoś to już zrobił, najczęściej dobrze albo bardzo dobrze. Po co się powtarzać? A skoro tak, to jedynym, co pozostaje do zrobienia (z małymi wyjątkami) jest starać się powiedzieć na jakiś temat coś oryginalnego i osobistego -- W TYM i w sposób odpowiednio oryginalny i osobisty (forma stanowi element przekazu, zresztą ten napuszony, zuniformizowany, silący się na "naukowość" i "powagę" styl oficjalny też jest manifestacją podejścia przeciwnego). Dla mnie to dość oczywiste i tak też zawsze starałem się działać. Niestety, dla innych ta oczywistość taka oczywista nie jest.
I tak też po raz kolejny okazuje się, że kwestia pisania łączy się, pośrednio acz logicznie, z kwestią wojny i pokoju. Jak sobie bowiem powiedzieliśmy tutaj nie raz i nie cztery, pokój i wojna to nie tylko stan aktualnego braku przemocy fizycznej, czy to w relacjach międzynarodowych czy wewnętrznych -- ale chodzi też o kwestie związane z przemocą i jej brakiem na poziomie głębszym: instytucjonalnym i, różnie się to nazywa: strukturalnym, psychologicznym, mentalnym (no, wiadomo, o co chodzi). Bo kwestia stylu to kwestia kultury, kwestia kultury to kwestia społeczeństwa, a kwestia społeczeństwa to (w ostatecznym rozrachunku) kwestia człowieka. A więc: kim jest człowiek? Jak należy się z nim obchodzić? Jak traktować jego wrodzone talenty i impulsy? Jak oceniać jego działania i plany? Czy wychowanie to zapisywanie "pustej tablicy", czy rozwój jakiegoś rodzaju treści wrodzonych? Czy kultura to owoc i rozwinięcie ludzkiego bytu, czy też owoc "ujarzmienia" grzesznej/okrutnej/bezrozumnej (wariacje na ten sam temat) natury? Wreszcie -- jaki jest cel życia, czy jest nim indywidualne spełnienie i szczęście, czy też "doskakiwanie" do jakiegoś sztucznego społecznego ideału (świętości, wielkości, jakiegokolwiek innego)? Wszystkie te pytania -- i wiele więcej -- powstają w związku z "problemem stylistycznym" -- co i pokazuje, że nie jest on wcale tak błahy, jak się może wydawać. Twórczość, nawet najmniejsza, stanowi jedno z najszlachetniejszych zajęć, jakim może oddawać się człowiek. I nasz stosunek do niego wiele mówi an temat tego, jakiej odpowiedzi udzielimy na to podstawowe pytanie, które zadaje nam sam fakt istnienia: co jest lepiej, uczynić coś dobrego czy coś złego? Życie ocalić czy zabić? I ci, którzy z sobie znanych względów lubią tłamsić młodych ludzi, obśmiewać ich i poniżać z tego tylko powodu, że ci się wyróżniają i szukają w różnych sprawach własnej drogi, również udzielają na nie odpowiedzi. I naprawdę sądzę, że nieco więcej luzu, tolerancji i otwartości w tej sprawie mogłoby, małymi kroczkami, zmienić też sporo w innych. Zawsze powtarzam tutaj, że budowa kultury pokoju to zajęcia trudne i złożone, bo dotykające właściwie wszystkich dziedzin życia -- ale, z drugiej strony, dlatego właśnie, że dotyka ono wszystkich dziedzin życia, można je rozpocząć gdziekolwiek. Praca na rzecz szczęśliwszego i bardziej ludzkiego świata zaczyna się od najdrobniejszych rzeczy -- nawet i od pisania, ale przede wszystkim od odzyskiwania siebie wbrew naszej toksycznej kulturze i jej nieszczęsnym i nieszczęśliwym reprezentantom.
"And that's" (by zacytować tu źródło klasyczne) "an encouraging thought" (o).
Maciej Sobiech
Pacyfizm, anarchopacyfizm i krytyka społeczna. Dumny członek Peace Pledge Union i War Resister's International. Żyję w świecie 4D: degrowth, dystrybucja, demilitaryzacja, demokracja.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Kultura