Bo i tak, sięgnąłem w końcu do tej książki. Powinienem był to zrobić wcześniej, ale co się odwlekło, to nie uciekło. W ramach walki z przemocą systemową przebaczam sobie i myślę o przyszłości.
Co o tej książce? Tak bardzo na szybko: cóż; po raz kolejny przekonuję się, że mój obraz świata jest kompletnie wypaczony. Zawsze wyobrażałem sobie, że nawet jeśli nie wszyscy, to większość ludzi ma jakiś-tam iloraz inteligencji i zdrowego rozsądku, i rozumie pewne sprawy. I tak też, zawsze wydawało mi się (jeszcze raptem kilka lat temu) że to, o czym pisze Schumacher, jest dla wszystkich oczywistością; że każdy rozumie (no, przecież MUSI rozumieć), że rozróżnienia jakościowe są ważniejsze niż ilościowe, że nie wszystko da się przeliczyć na pieniądze, że konsumpcja jest tylko środkiem do celu, jakim jest zdrowe i szczęśliwe życie człowieka, że nie wszystko, co opłacalne, jest także dobre, że przyroda nie jest "surowcem" jak każdy inny, tylko elementem pewnego większego Systemu, którego jesteśmy częścią (i w związku z tym trzeba ją traktować ze szczególną ostrożnością) i tak dalej, i tak dalej, i tak dalej. Gdybym zatem czytał to dziełko jeszcze kilka lat temu właśnie, wydałoby mi się ono proste, wręcz banalne.
Natomiast, niestety, podczas wędrówek moich, długich a romantycznych, przekonałem się, że te i podobne sprawy właśnie NIE SĄ dla wszystkich oczywiste. I więcej, że zwracanie na nie uwagi traktuje się -- różnie, w zależności od kręgu -- albo jako "przednaukową tendencję metafizyczną" (to jest autentyk, podobno myślenie kategorią jakości jest nienaukowe) sprzeczną z "naukową" ekonomią, albo "niebezpieczny radykalizm", albo "komunizm", "ekologizm" czy wprost "neopogaństwo" (jak wiadomo, troska o środowisko zawsze jest neopogaństwem, neopogańskim panteizmem czy też ezoteryką masońską). Pamiętam, kiedyś miałem w jednym miejscu taką krótką pogadankę o Chestertonie, którym się wtedy zajmowałem. Chesterton, wiadomo, pisarz chrześcijański i interesują się nim głównie chrześcijanie, do tego tradycjonalistyczni. Jakież więc było moje zdziwienie, gdy, w momencie, w którym podczas mej pogadanki zwróciłem uwagę na oczywisty fakt, że w chrześcijańskiej koncepcji gospodarki, którą rzeczony On (tzn. Chesterton) promował, wolny rynek nie stanowi absolutu, ale ledwie środek do celu, a więc musi być rozumnie ograniczany -- tak, aby służył dobru wspólnemu, to jakiś pan wstał i oburzony wyszedł, a generalnie wszyscy zaczęli wyglądać na bardzo niezadowolonych. Propaganda tzw. ekonomizmu przeżarła świat tak doszczętnie, że nawet dla wyznawców archaicznej religii w jej najbardziej archaicznej wersji, wzdychających do starego, feudalnie zorganizowanego świata, teza, że działalność gospodarcza nie może być osądzana przez pryzmat użyteczności społecznej -- przez żadne inny zresztą też -- stała się dogmatem, prawdopodobnie świętszym i bardziej nienaruszalnym, niż dziewicze poczęcie Jezusa. Podobnie, zresztą (to tak aby być sprawiedliwym) wygląda to na lewicy, o której zawsze mniej piszę, bo ją dużo słabiej znam. Ale na tyle, na ile ją znam, to widzę, że w tych kręgach również paradygmat ekonomiczny (w bardzo ładnej nomenklaturze Carlyle'a: filozofia zysków i strat) dominuje całkowicie i jeżeli mówi się o jakiejś reformie społecznej czy np. transformacji energetycznej, to tylko jeżeli taka reforma się OPŁACI, tzn. pozwoli nie tylko na utrzymanie, ale i zwiększenie w przyszłości naszej "stopy życiowej". Ludzi, którzy myślą w kategoriach Schumachera bądź do nich zbliżonych, jest bardzo niewielu i trzeba ich szukać w marginalnych środowiskach różnych ruchów zielonych czy zielono-anarchistycznych, książkach Boochkina i powszechnie obśmiewanej idei "Degrowth". Może tam się znajdą (może). Ale mainstream naszej cywilizacji, tak po swej prawej jak i lewej stronie, cały, jeden i niepodzielny, wyznaje -- naprawdę: jak dogmat -- jedną naczelną zasadę: wszystko musi przynosić zysk; zysk jest racją bytu. Mówi się, że cywilizacja zachodu nie ma obecnie spójnej filozofii. Ma ją. I jest nią kapitalizm.
Dlatego też książka Schumachera będzie zawsze pozycją ważną, wręcz niezbędną -- szczególnie dla ludzi zainteresowanych sprawą pokoju, ponieważ, jak to pięknie zauważył Bart de Ligt, większa część naszych problemów politycznych ma swoje źródło w kwestii gospodarczej. Imperializm, militaryzm i kapitalizm idą ręka w rękę. Nieprzypadkowo ideologia kapitalistyczna często odwołuje się do nomenklatury wojskowej: rynek to "pole bitwy", magnaci finansowi to (po angielsku) "kapitanowie" -- produkcji, handlu, przemysłu itd., o byt trzeba "walczyć", a naturę "ujarzmić". Wszystkie te określenia natychmiast kojarzą się z wojną, konfliktem i przemocą. I to zupełnie naturalne -- bo słusznie zauważa Schumacher, że kapitalizm można, a nawet trzeba nazwać gospodarką przemocy opartą na przemocy: przemocy wobec konkurentów, słabszych, naiwnych, wreszcie przemocy wobec środowiska. Wszystko jawi się jako zasób, z którego należy siłą "wyciskać" zyski. Ta strukturalna przemoc, ukryta w mechanizmach ekonomicznych współczesnego świata, nie tylko wymusza pewne działania polityczne, ale także kształtuje nasze myślenie i sposób patrzenia na rzeczywistość. I jeśli jej nie wyrugujemy, zmienić "nadbudowę" będzie bardzo trudno (ostatecznie przecież wszystko sprowadza się do psychologii). Zapewne ta zmiana wiązałaby się z koniecznością modyfikacji (lekkiej) sposobu życia i oczekiwań wobec niego -- trzeba by żyć trochę skromniej, mniej latać samolotami, mniej kupować, mniej jeździć samochodem -- no, takie tam. Zapewne dla wielu przykre. Natomiast, warto zastanowić się, czy sam fakt, że jakakolwiek wzmianka o skromniejszym życiu wywołuje w nas tak gwałtowne reakcje, nie mówi wiele o tym, jak bardzo jesteśmy spętani więzami tego systemu?
Dla ciekawych link do bio Schumachera po angielsku: https://schumacherinstitute.org.uk/schumacher/
Maciej Sobiech
Pacyfizm, anarchopacyfizm i krytyka społeczna. Dumny członek Peace Pledge Union i War Resister's International. Żyję w świecie 4D: degrowth, dystrybucja, demilitaryzacja, demokracja.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Społeczeństwo