To nie zjawiska w skali makro stanowią tę iskrę, która pada na proch społecznego wzburzenia. Cele strategiczne dopisuje się już w trakcie rewolty lub generalnego strajku.
W książce "Przerwana dekada", będącej wywiadem – rzeką, towarzysz Gierek obarczył polski naród odpowiedzialnością za niepowodzenie podjętych przez jego rząd posunięć gospodarczych. Rozbuchane do kosmicznych rozmiarów inwestycje w przemysł ciężki "już już" miały zacząć przynosić korzyści państwu i jego obywatelom, ale nooo, niestetyyy... obywatele nie dorośli do skali przemian. Okazali się zbyt niecierpliwi. Społeczeństwo nie po raz pierwszy (i jak się okazuje, nie ostatni) rozczarowało i zawiodło rząd.
A przecież zdobycze cywilizowanego świata były wręcz w zasięgu ręki. Wystarczyło poczekać tydzień, no, może miesiąc, no, może rok. Wystarczyła dosłownie odrobina cierpliwości, a Polacy uzyskaliby masowy tani dostęp do takich dóbr, jak piwo w ultralekkich puszkach z pancernej stali. Albo przeciwlotnicze poczwórnie sprzężone kartony z sokiem, kal. 23 mm. Albo pływające bankomaty piechoty. Albo rekreacyjne barki desantowe. Wszak cały ciężki przemysł, rozbudowywany kosztem tylu wyrzeczeń i takim nakładem inwestycyjnym, miał pracować dla nich! Tak, dla obywateli! Ale społeczeństwo zawiodło.
Towarzysz Edward albo zapomniał, albo w swej podziwu godnej subtelności, po prostu przemilczał, pewien detal. Sierpniowa ruchawka roku 80-tego wcale nie wybuchła z powodu natrętnego konsumpcjonizmu zdziecinniałych, niecierpliwych i zachłannych mas konsumenckich. Nie. Co więcej - Gdański Sierpień zaczął się w lipcu. W Lublinie.
W jednej z fabryk podrożały kotlety w bufecie. O 60 procent. Wybuchła awantura. I na kotlecie się nie skończyło.
Drobny epizod. Niewart wzmianki. Drobny? Dla Tow. Pierw. Sekr. może i drobny. Dworzec Centralny, Huta Katowice, wicie rozumicie. PEPSI COLA na północy, COCA COLA na południu, przejściowe trudności z cukrem, a tym wichrzycielom droższy kotlet przeszkadza!
Ano, przeszkadzał. Zaczął się strajk. Z powodu kotleta. Wszystkie doniosłe wydarzenia w historii najnowszej, o ile nie były inspirowane przez bolszewików, zaczęły się od spraw banalnych. Od spraw przyziemnych, których wymiar z początku ograniczał się do wąsko pojętej perspektywy protestujących. Kotlet, odzież robocza, panią Anię wyrzucili, a za rok miała iść na emeryturę... Iskra padła na proch i społeczeństwo wybuchło.
Podwójne standardy – krzyczało społeczeństwo. Bo robotnik nie ma szans na wczasy w Polsce, a aparatczyk jeździ co roku do Bułgarii, a nawet zagranicę. W urzędach – pogarda dla petenta. W dostępie do kurczących się dóbr konsumpcyjnych – ciągle równi i równiejsi. A ty, przygłupie z nizin, haruj! Oglądaj przez szybę, jak bawią się przedstawiciele mas – i tyraj.
Oto, jak zaczął się Gdański Sierpień, który spławił towarzysza Gierka i jego fajną ekipę, ze szlamem historii. Wprost do i tak już zanieczyszczonego Bałtyku. Prawie nikomu nie przeszkadzały wyrzeczenia. Ale prawie wszystkich już nieźle wpieniły podwójne standardy. Prawie nikomu nie przeszkadzała nierówność w dostępie do luksusów, ale prawie wszystkich zdążyła wpienić pogarda ze strony tych, co ten dostęp mieli, w stosunku do tych, którzy byli go pozbawieni. O takich drobnostkach, jak tłumienie wolności słowa i ogólnie jedna wielka drwina z konstytucji, czy wymiaru sprawiedliwości, nawet nie warto wspominać.
Mijały lata. Nastała demokracja. Wielka radość. Ale wraz z demokracją Polacy powitali zjawisko, którego spodziewać się nie mogli. Nie mogli, bo nie mieli zielonego pojęcia o świecie. Wraz z demokracją pojawiła się patologia demokratycznie obranej władzy.
Przemysław Gintrowski w trakcie wywiadu dla Niny Terentiew (zapytany o inspiracje do nowego programu, „Kamienie”), stwierdził, że historia świetnie nadaje się do komentowania współczesności.
„Polacy są zmęczeni reformami”. „Polacy są znużeni Platformą”. „Polacy nie doceniają, w jak korzystnym położeniu jest ich kraj, w porównaniu do innych krajów”.
Tak Partia dzisiaj tłumaczy potulnym mediom przyczyny swej sondażowej degrengolady. Tak tłumaczy kolejne realne już, a nie sondażowe, klęski w lokalnych wyborach.
A może Polaków nie znużyły reformy? Może wciąż wpieniają ich podwójne standardy? Bezkarność ministra, co nie tylko na robocie się nie zna, ale bezczelnie drwi z Polaków, tłumacząc w mediach, że swój bezlitośnie przemijający czas mierzy na pożyczonym, kosmicznie drogim zegarku? Może Polakom nie przeszkadzają przejściowe trudności na kolei, spowodowane koniecznymi i prorozwojowymi remontami? Może są zbulwersowani poziomem łapczywości parlamentarzystów, którzy rozdają sobie premie, pięciokrotnie przekraczające wysokość ich i tak bardzo wysokich miesięcznych uposażeń? Grabienie obywateli kamuflowane deklaracjami troski o ich bezpieczeństwo. Buta i pogarda, które tak weszły w krew, że dopiero groźba referendum dotyczącego detronizacji stołecznej gubernator, doprowadziła do jakichś pokornych gestów przed kamerą. Chamstwo, skandale, skandaliki. Odpadający blichtr. Władza obywatelska znowu zadbała o to, by żyło się lepiej wszystkim – jej członkom i klientom.
To nie zjawiska w skali makro stanowią tę iskrę, która pada na proch społecznego wzburzenia. Cele strategiczne dopisuje się już w trakcie rewolty lub generalnego strajku.
Wszystko zaczyna się od kotleta w zakładowym bufecie. Gdyby problem dotyczył jednego bufetu, towarzysz Gierek może dałby nam te upragnione automatyczne pralki szturmowe. Gdyby bufet był tylko jeden, Partia nie dołowałaby dziś we wszystkich sondażach i nie musiałaby oddawać opozycji kolejnych miast.
Nie skala reform i nie ich społeczny koszt są tu przyczyną. Przyczyną jest pracowniczy kotlet.
Kontynuację bloga znajdziecie Państwo pod tym adresem: http://szmarowski.salon24.pl
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka