- Co to za głupia fotka? – spytał Piotr Misiło, gdy na ekranie w salce konferencyjnej pojawiły się podobizny zaufanych działaczy partii nowoczesna z kropką, biorących udział w cyklicznym, wyjazdowym posiedzeniu.
- To mój pomysł! – wyjaśnił Ryszard Petru i momentalnie rozległy się gromkie brawa, do których, choć z drobnym opóźnieniem, dołączył się też Piotr. – Wszyscy czujemy, że potrzeba nam świeżych pomysłów, więc po prostu wymyśliłem coś takiego.
- Wiedziałam, że Rysiu to wymyśli – Joanna Schmidt szepnęła do koleżanki.
- Fotka, jak fotka – odpowiedziała szeptem Katarzyna Lubnauer – ale nadal nie mam pojęcia, o co mu chodzi.
- Też dokładnie nie wiem, ale przed imprezą mówił mi coś o jakimś skoku – poinformowała.
- A dlaczego Ryszardzie – spytała głośno Lubnauer – na zdjęciu umieściłeś PiS-owskiego prokuratora generalnego?
Ryszard Petru przyjrzał się dokładniej zdjęciu.
- To jesteś ty – rzucił oskarżająco – ale podobieństwo jest rzeczywiście uderzające. Będziesz się musiała później z tego wytłumaczyć, bo jeśli to jakaś rodzina... – zagroził jej.
- No coś ty – próbowała się tłumaczyć.
- Powiedziałem, później – rzekł definitywnie. - Ta fotka – kontynuował – to materiał marketingowy mojego nowego pomysłu, albowiem wymyśliłem – zrobił pauzę dla lepszego efektu – sposób, jak wreszcie wykonać skok do przodu i odbić się od naszego statystycznego poziomu poparcia społecznego, który aktualnie lokuje się w rejonie stanów niskich.
Znowu rozległy się brawa, a Joanna Schmitd zawołała głośno – Ja wiedziałam, że on to zrobi... to znaczy, że wymyśli.
- Dajcie mi mówić – rzekł szef partii. – Z owacjami wstrzymajcie się, do czasu, aż skończę. Teraz to mnie rozprasza, a chciałbym być precyzyjny, żebyście dobrze zrozumieli mój plan.
Spojrzał na nich i z zadowoleniem stwierdził, że nawet Kasia milczy i zaciekawiona wpatruje się w niego. – Dobra nasza – pomyślał. – Profesor Balcerowicz, gdy rozmawialiśmy na urodzinach u Lecha Wałęsy, miał rację że trzeba tę babską ciekawość wykorzystać.
- To, że brakuje nam kasy i że spada nam poparcie – ciągnął – wszyscy wiedzą. To, że hejterują nas w internecie i obśmiewają w tylewizji, też chyba wszyscy wiedzą.
- Doktorze nasz kochany – przymilał się Misiło – przecież wszyscy wszystko wiedzą...
- Dobrze, że zapamiętałeś – spiorunował go wzrokiem. – To może masz lekarstwo, jak temu zaradzić?
- Ja nie jestem doktorem – odparł skonfundowany.
- No właśnie... a powinieneś być!
- Ja? – Misiło nie dowierzał.
- Tak, ty i nie tylko ty – rzucił z przekonaniem. - Wszyscy tu obecni powinni być doktorami.
- Rysiu, chyba się trochę przegrzałeś – odezwała się z troską w głosie Kamila Gasiuk-Pihowicz. – Może napij się trochę wody i jeszcze raz to sobie przemyśl.
- A tak, masz rację – zgodził się z nią. – Rzeczywiście wszyscy nie mogą być doktorami... bo niektórzy muszą być profesorami. Chyba zgodzicie się, że to by dodało naszym wypowiedziom w mediach naukowej powagi i uwiarygodniło nasze pomysły w przestrzeni publicznej. No i na pewno wznieślibyśmy się też na wyższy prestiż... w słupkach poparcia.
- Ty tak na poważnie? – spytała Joanna S-W. – Pytam, bo byłam przekonana, że w tym gronie tylko ja miewam takie... epokowe pomysły.
- Znacie mnie nie od dziś – odparł szef partii – więc wiecie, że nawet jeśli tylko żartuję, to z reguły na poważnie i wice wersa.
- To ja się od razu zgadzam – zapaliła się do pomysłu Joanna i myślę, myślę... o Boże Planktona i Hipoelity... ale mi wyszedł eufeminizm. Chciałam powiedzieć, że lubię takie wyzwania...
- To mów – wszedł jej w słowo Petru.
- No, przecież mówię, że chcę się sprawdzić w roli lekarki, albo nawet doktora, a właściwie to lekarstwa, to znaczy doktorstwa.
- A ja się zgadzam z Joasią – Gasiuk-Pihowicz wskazała koleżankę ręką. – Być doktorem, to zawsze lepiej niż tylko pielęgniarką.
- Co ty robisz z tym zegarkiem? – spytał Petru widząc, że Kamila jakoś nienaturalnie wykręca rękę.
- No, może przesadzam, ale pokazuję na mechanizmach.
- Aha. Skończyłyście już? To posłuchajcie. Umówmy się, że ja mówię, a wy słuchacie... i teraz spokój, bo będę tłumaczył, a jeżeli będziecie mnie ciągle wybijać z pantałyka, to znowu nie zrozumiecie o co mi chodzi. Otóż mój plan jest taki, że założymy APRP...
Patrzyli na niego mocno zdezorientowani.
- No, co tak na mnie dziwnie patrzycie... jakbym był palem... słupem... ogłoszeniowym?
- Ja w kwestii formalnej – Kamila podniosła do góry rękę.
- Nie – nie dopuścił jej do głosu. - Żadnej przerwy nie będzie, dopóki z tym tematem nie skończymy.
- Ale... – Kamila uparcie dopominała się o głos.
- Żadne ale – Petru był nieugięty. – Skończymy temat, później zrobimy przerwę, a dopiero potem możemy sobie poużywać na Kaczyńskim.
- No dobrze – włączyła się w dyskusję Katarzyna. – A co to jest to APRP?
- Nie wiecie? Nie, nie Agencja Przetwórstwa Rynku Polskiego... To słuchajcie! APRP, to nic innego, jak Akademia Policyjna Ryszarda Petru... czyli mnie.
Spoglądał z tryumfem po ich zbaraniałych twarzach.
- Widzę, że nadal nie zajarzyliście.
- Ja już kumam – rozjarzył się Misiło. – Ale dlaczego akurat policyjna?
- Polityczna – poprawił go przewodniczący. – A co ja powiedziałem?... Tak?... Po prostu nieuważnie mnie słuchacie. Powtórzę jeszcze raz... policyjna.
- To w końcu jaka, bo muszę sobie zapisać – wtrąciła się w dyskusję Monika Rosa.
- To sobie zapisz, że polityczna, a wy wszyscy wbijcie to sobie wreszcie do głów.
- Ryśku – Joanna Schmidt rozładowała napiętą sytuację. – A po co to?
- Tłumaczę! Naszym największym problemem jest to, że brakuje w społeczeństwie ludzi, którzy potrafiliby rozumować w taki sam sposób, jak my... więc musimy sobie wyborców odpowiednio wyedukować. A poza tym, jeśli już będzie uczelnia wyższa, to będą też profesorowie, czyli my.
- Jak to my? – Kamila nadal nie rozumiała.
- A dlaczego nie? Wszyscy, jak tu siedzimy, jesteśmy politykami z klasą i doświadczeniem, czyli do Politycznej Akademii, jako kadra... w sam raz. A jak będzie uczelnia i profesorowie... to kto będzie nadawał tytuły doktorskie?
- Ale ty jesteś mądry – westchnęła Joanna Schmidt.
- Wiem... i teraz tak – tłumaczył przewodniczący. – Dy... Rektorem, oczywiście będę ja, a wy... jeśli będziecie się mnie trzymać, to zostaniecie naukową, nadzwyczajną kastą, czyli uczelnianym gronem. Kamila mogłaby uczyć prawa, Joasia – wskazał na Joannę S-W – lewa, zaś centrum przypadłoby Monice.
- A ja? – spytał Misiło.
- Ty zająłbyś się historią neutralną, bo się tym interesujesz i potrafisz klechdy opowiadać. Ja z kolei wziąłbym na siebie zarządzanie i finanse... a ty kotku – uśmiechnął się do Joanny Schmidt - wykładałabyś stosunki...
- Jak to wykładałabym? – przerwała mu lekko wzburzona.
- Zwyczajnie... jesteś przecież dobra w te klocki. Byłaś za granicą, niejedno tam ci pokazałem, więc uważam, że spokojnie mogłabyś prowadzić zajęcia ze stosunków międzynarodowych.
- A... te stosunki – Joanna odetchnęła z ulgą. – Te, to jak najbardziej.
- No to mamy ustalone. – Petru był zadowolony z siebie. – O!... Zapomnieliśmy o Kasi. No właśnie... - zwrócił się do Lubnauer – wracając do fotki i tego podobieństwa... sama chyba rozumiesz, że należąc do kadry profesorskiej zepsułabyś nam kampanię promocyjną, ale możemy cię ukryć w akademickiej bibliotece.
- Jeśli mamy zakładać Akademię Polityczną – Katarzyna była wyraźnie rozczarowana jego propozycją – to ktoś musiałby wykładać politykę.
- To stanowisko zgodził się objąć mój przyjaciel Guy... Verhofstadt. Okazało się, że jemu też się przyda naukowy tytuł nadany przez markową uczelnię.
- To powiedz nam jeszcze – Katarzyna nie dawała za wygraną – z czego zamierzasz to przedsięwzięcie sfinansować, bo kredytu na pewno już nikt nam nie udzieli.
- Jak się jest dobrym ekonomistą – spojrzał na nią z wyższością, to problemy z kasą przestają mieć znaczenie.
Wszyscy wpatrywali się w niego z otwartymi ustami. Nawet Kasi zabrakło słów.
- Jeszcze nie rozumiecie? – napawał się Ryszard. – To wam powiem, bo widzę, że nikt z was proszku raczej nie wymyśli. Plan jest taki, ale jeśli ktoś chodź słówko piśnie o tym Schetynie, czy PiS-owskim reżimowcom, to wywalę go z naszego klubu na zbity pysk.
- Ale panie doktorze – Misiło pozwolił sobie na delikatny protest – ja wykupiłem już kartę klubową na całą kadencję.
- Twoja głupota, twoja strata – podsumował go. - Plan na finansowanie jest taki... gdy Paweł zostanie prezydentem Warszawy, to sprzeda się ze dwie odzyskane kamienice i po kłopocie...
- A jak mu się Ziobro dobierze do tyłka? – Lubnauer nie ustępowała.
- Nie bój nic – zapewnił ją. – Oby miał tylko takie problemy. Przecież nie będzie sprzedawał kamienic jako Rabiej, ale jako najważniejszy organ miasta...
- To w takim razie trzy – wszedł mu w słowo Misiło. – Ja proponuję sprzedać od razu trzy kamienice, żeby starczyło jeszcze na podwyżki dla kadry pedagogicznej, na asystentów i książki do biblioteki – uśmiechnął się słodko do Kasi.
Inne tematy w dziale Polityka