Miałem koszmarny sen. Śniło mi się, że spóźniony stoję na przystanku, a tu podjeżdża bronkobus. I tak siedemnaście razy.
Skończyła się przeprowadzona z rozmachem konwencja wyborcza Bronisława Komorowskiego i teraz komentatorzy porównują te „rozmachy” kandydatów na prezydenta RP. Komentator „Wydarzeń” Polsatu ogłosił kategorycznie, że prezydent przyćmił swoich konkurentów. Widać w Polsacie „przyćmił”, ale pozostaje faktem, że Andrzej Duda podczas swojej konwencji nie miał na sali przygotowanego do ewentualnej, szybkiej ewakuacji autobusu i jeszcze szesnastu innych w odwodzie.
Trzeba przyznać, że to był „mocny” akcent tej konwencji.
Mnie zastanowiło, po co prezydentowi aż siedemnaście bronkobusów. Najłatwiej byłoby to oczywiście wytłumaczyć tym, że może uznał, że siedemnaście to akurat okrągła liczba. A poza tym, budzi sentymenty, bo siedemnaście mgnowień wiesny, Stirlitz i przypomnienie lat młodości.
Jednak to by chyba było zwyczajne uproszczenie. Już bardziej sensowne wydaje mi się nawiązanie do „złotego wieku” panowania Platformy i jej wielkoświatowych aspiracji. Przecież siedemnastu autobusów na swoje potrzeby nie ma ani Angela Merkel, ani nawet cesarz Japoni.
Złośliwcy, jak to oni – wymyślają niestworzone rzeczy, że tyle bronkobusów będzie teraz jeździć po całej Polsce i tylko denerwować ludzi. Moim zdaniem, taka opinia zupełnie się nie trzyma kupy, bo przecież pan prezydent będzie co najwyżej tylko w jednym z nich.
Mnie natomiast przychodzi do głowy inne wytłumaczenie. Takie, że Bronisław Komorowski zapragnął mieć wreszcie dla siebie wygodny i bezpieczny środek lokomocji. Oczywiście może mi ktoś zarzucić, że prezydent nie potrzebuje autobusu, bo przecież ma do swojej dyspozycji wygodną limuzynę, pewnie kuloodporną i nawet z barkiem oraz telewizorem. Może i tak, ale na pewno nie ma w niej WC, a w bronkobusach WC to standard – przecież to autobusy marki Mercedes.
No jak, zastanawialiście się kiedyś, dlaczego te vipowskie limuzyny zawsze tak ganiają po mieście, jakby się paliło? No właśnie, myślącemu człowiekowi niewiele trzeba, by zaraz złapał właściwy kontekst.
Wiem, to jeszcze nie tłumaczy, dlaczego nie wystarczył mu jeden autobus. Ale pomyślcie. Tylu ekstremistom, faszystom, antysemitom i wszelkiej maści naładowanym agresją frustratom nie podoba się, że prezydent nawołuje do zgody i walczy o bezpieczeństwo. A gdyby tak gdzieś pojechał i jacyś terroryści zaatakowali go na drodze, czy w korku na autostradzie? Powiedzmy sobie szczerze - podarowaną przez górali ciupagą się nie obroni.
I w tym, myślę, można znaleźć klucz do odpowiedzi na pytanie zadawane sobie przez cały świat – tzn. gdzie jest prezydent? A ściślej – w którym bronkobusie? No niby wiadomo, że w "number one", ale który to jest, skoro wszystkie do siebie podobne. I właśnie o to chodzi. Zamachowcy ganiają z krzesłami po całej Polsce za bronkobusami i ledwo już gwiżdżą, a pan prezydent w tym czasie siedzi sobie w pałacu i gra z szogunem w szachy.
Wiem, tu się wygłupiłem. Nie da się grać w szachy, kiedy człowiek trzyma w rękach ciupagę, a na dodatek od tego myślenia o zgodzie i bezpieczeństwie oczy same mu się zamykają.
Inne tematy w dziale Polityka