Pamiętacie jeszcze te dni sprzed czterech lat?
Od pierwszych minut po tragedii - dziesiątki mylnych tropów, setki medialnych wrzutek powielanych w tysiącach publikacji, pomieszane z ziarnkami faktów tony kłamstw i manipulacji.
Przerażenie i strach w oczach naszych władz oraz natychmiastowa i zakończona sukcesem akcja przejęcia kontroli nad „żyrandolami” w Pałacu Prezydenckim.
Co wiedziały nasze władze i czego się tak bardzo bały, że wolały przekazać śledztwo w ręce byłego pułkownika KGB Władimira Putina i generał Anodiny?
Piszę nasze władze, bo to one przekazały śledztwo w ręce Putina. Ale doskonale wiemy, że tę grę podjęła prawie cała Platforma, otrzymując w tej sprawie solidne wsparcie lewicy, tzw. ludowców oraz prorządowych mediów.
Myśląc o takim postępku władz zastanawiam się - czy to była tylko zwykła łatwowierność, ucieczka od problemów i odpowiedzialności, czy też dobrze wykalkulowany zamysł?
Tego nigdy nie potrafiłem zrozumieć. Przy powołaniu sejmowej komisji śledczej w sprawie afery „hazardowej” - premier potrafił zadbać o to, by mieć decydujący wpływ na działania komisji i jej końcowe wnioski. Jak to się skończyło? – Pewnie wielu jeszcze pamięta, dlatego przypomnę tylko w jednym zdaniu. Okazało się, że „Polska to dziki kraj”, w którym żadnej afery hazardowej nie było, a najbardziej dokuczliwy przeciwnik Platformy podczas działań komisji - został w rządzie PO szefem specjalnie powołanego dla niego ministerstwa ds. osób wykluczonych.
Dlaczego tym razem zrezygnowano z podobnego wariantu, zwłaszcza, że taka ścieżka została wcześniej z takim „sukcesem” przetestowana? Dlaczego pozbawiono się realnego wpływu na przebieg smoleńskiego śledztwa? Nie jestem pewien. Może zaufano Putinowi, a może nie było innego dobrego wyjścia, bo Putin miał wszystkie atuty i jeszcze kilka „asów” w rękawie. Jednak faktem jest, że porozumienie z Putinem w tej sprawie zawarto.
W co wierzyły polskie władze, nie próbując nawet współuczestniczyć w rosyjskim śledztwie na równoprawnych zasadach z Rosjanami? Bo chyba nie w to, że Rosjanie sprawnie, uczciwie i profesjonalnie poprowadzą śledztwo. Może więc uwierzono w to, że skoro Rosja nadal skrywa prawdę o Katyniu, to i prawdę o Smoleńsku pogrzebie przynajmniej na następne 70 lat?
Każdy, kto interesował się postępem śledztwa, wie, że śledztwo poprowadzono rzeczywiście sprawnie i z rozmachem. Najpierw „profesjonalnie”, po rosyjsku przeprowadzono sekcje zwłok. Wykonano je tak szybko i sprawnie, że kiedy w Moskwie pojawili się nasi specjaliści, którzy podobno mieli wziąć w nich udział - było już „posprzątane”. Jeszcze teraz zdumiewa mnie niezwykle wysoki poziom etyki Rosjan w tej sprawie, bo dzięki temu - nasi lekarze nie zostali poddani łamaniu kręgosłupa moralnego i nie muszą teraz odczuwać wyrzutów sumienia.
Obraz prowadzonych w rejonie katastrofy działań też daje dużo do myślenia, bo do końca nie wiadomo, czy ślady zabezpieczano, czy też usuwano i maskowano. Czy dowody pieczołowicie zbierano, czy może ukrywano pod warstwą ziemi. Wycinka niektórych drzew, wyrównywanie terenu, budowa drogi przez miejsce katastrofy i szereg innych prac ziemnych nazwanych oficjalnie „przekopywaniem i przesiewaniem terenu na metr w głąb”. Było też rozbijanie okien wraku samolotu, niszczenie jego instalacji, wielomiesięczne przetrzymywanie pozostałości po samolocie pod gołym niebem – na słońcu, deszczu, mrozie, śniegu i wietrze. Po terenie katastrofy przewijały się setki osób postronnych, które zbierały „pamiątki” po katastrofie. Działo się też wiele innych dziwnych rzeczy, jak chociażby zmiana zeznań obsługi tzw. wieży kontrolnej w Smoleńsku. Kiedy zebrano szczątki na jednym miejscu – okazało się, że spora część samolotu gdzieś „wyparowała”. Ale o tę część, która pozostała, i z której polscy specjaliści pobrali próbki do badań - zadbano ze szczególnym pietyzmem. Umyto, wyczyszczono i wypolerowano – jak pomnik Lenina przed świętem rewolucji.
Z pojawiających się informacji wyłania się również zadziwiający obraz naukowej metodyki badawczej rosyjskich specjalistów. Światowi eksperci twierdzą, że badając szyby okien samolotu można stwierdzić, czy w samolocie miał miejsce wybuch. Rosjanie przebadali więc wszystkie szyby we wraku tupolewa, ale wykorzystano do tego łom. Dlaczego tych szyb po prostu nie wyjęto, aby mogły służyć do specjalistycznych badań? Inne poddane badaniom rosyjskich naukowców próbki z reguły też podczas badania ulegają zniszczeniu, więc ich badań nie da się powtórzyć, aby sprawdzić wiarygodność otrzymanych wyników. Strona polska z kolei otrzymuje do swoich niezależnych badań próbki od Rosjan. Procedura, jak tłumaczą specjaliści - jest taka, że wszystkie materiały do badań muszą przejść przez ręce Rosjan, nawet wtedy, gdy pobierane są w terenie przez stronę polską. Oczywiście – jak podają media - stronie rosyjskiej oddawane są one w depozyt tylko po zaplombowaniu i tylko na tak długo, jak jest to bezwzględnie konieczne.
Czy w takim razie można mieć zaufanie do wyników badań przeprowadzonych w Rosji przez rosyjskich specjalistów i do jakości próbek, które przeszły przez ich ręce?
Są tacy, co takie zaufanie mają. Jak sobie np. pomyślę, że jakaś pani profesor uważa, że w związkach homoseksualnych rodzi się więcej dzieci, niż w związkach heteroseksualnych, to takie zaufanie mnie nawet nie dziwi.
Podczas ostatniej konferencji prasowej -prokurator płk Ireneusz Szeląg stwierdził (cytat za wpolityce.pl):„Ekspertyza przeprowadzona przez biegłych na potrzeby śledztwa smoleńskiego wyklucza obecność materiałów wybuchowych na pokładzie tupolewa, który uległ katastrofie smoleńskiej” .
Ta wypowiedź też mnie nie dziwi. Bo nie do końca wiem, jak w ogóle interpretować stwierdzenie - „na potrzeby śledztwa smoleńskiego”. Nie wiem więc, czy w tym przypadku badania miały wyjść na „tak”, czy na „nie”.
Wiadomo tylko, że miały być przebadane próbki, na których podczas pomiarów w Rosji specjalne przyrządy pomiarowe wykazały m. in. obecność cząstek „TNT”.
Nawet zwykły laik wpadłby na to, że przed poddaniem tych próbek badaniom chemicznym dobrze byłoby sprawdzić je tymi samymi przyrządami, co w Smoleńsku przy ich selekcji. Choćby tylko po to, żeby wiedzieć, czy zmieniły się wskazania przyrządów i czy są to te same próbki? U nas badania robili specjaliści, więc nie dziwmy się, że prawdopodobnie tego nie uczyniono. Jaki więc był sens badania tych próbek?
Mamy czwartą rocznicę smoleńskiej tragedii. Nie dziwią zatem kolejne zapewnienia, że nie znaleziono obecności materiałów wybuchowych, albo że coś wyjętego z brzozy może pochodzić z samolotu. Media prorządowe budują na tych informacjach prokuratury przekaz, iż ostatecznie udowodniono nie było wybuchu, a samolot uderzył skrzydłem w brzozę.
Czy mając na uwadze to, jak odbywa się to śledztwo i jak prowadzone są wszelkie działania z nim związane – też uważacie, że w samolocie TU 154, który uległ katastrofie w Smoleńsku nie było wybuchu? Nie macie żadnych wątpliwości?
Są tacy, którzy wątpliwości nie mają i tak właśnie uważają. Ale są i tacy, którzy są przekonani, że zaginiony ostatnio samolot malezyjskich linii lotniczych porwało UFO.
PS. Publikuję również na Blog-n-Roll
Inne tematy w dziale Polityka