To, że Donald Tusk, to „swój” człowiek wiadomo od dawna. Przynajmniej wśród „swoich”.
Ale jego polityczna postawa, niektóre działania oraz skutki tych działań rodzą różnorodne wątpliwości.
Jedni posądzają go np. o to, że jest człowiekiem Angeli Merkel. Takie podejrzenia ma uzasadniać fakt, że jest jej we wszystkich sprawach posłuszny. Przyznają, że czasem bywa twardy, ale jest to raczej twardość takiego rodzaju, jak twardość różdżki w rękach czarownicy, a właściwie, to miałem napisać, że dobrej wróżki.
Inni przeciwnicy premiera upatrują w nim człowieka Moskwy. Przypominają „nowe otwarcie” w stosunkach na linii Warszawa-Moskwa po przejęciu władzy przez Platformę, przyjacielskie uściski z Putinem, ich intymne spacery, czy rozmowy w „cztery oczy”, a potem komunikaty o polskich przyjaciołach w Rosji i rosyjskich w Polsce. Jako podstawę takiego myślenia przywołują decyzje i skutki sześcioletniej polityki rządu wobec Rosji i Putina.
Zakontraktowanie rosyjskiego gazu po najwyższych w Europie cenach. Ośmieszanie i nienawiść do śp. prezydenta Lecha Kaczyńskiego, który dostrzegał niebezpieczeństwo odradzania się imperialnej polityki Putina i starał się temu przeciwstawić.
Potem przyszło torpedowanie tarczy antyrakietowej, bo Putin mógłby w odwecie wycelować w nas swoje rakiety. Tak, jakby to miało jakiekolwiek znaczenie. Bo ile potrzeba czasu na to, by rakietom wprowadzić nowe współrzędne celu? Kilka minut?
Na portalu gazeta.pl można znaleźć informację, że w lutym 2008r. podczas wizyty premiera Tuska w Rosji, jeden z największych rosyjskich serwisów internetowych (gazeta.ru) napisał o premierze Tusku - „Nasz człowiek w Warszawie”. Czy to było na wyrost?
Potem, w 2010r. mieliśmy tragiczną śmierć polskiej delegacji na czele ze śp. prezydentem Lechem Kaczyńskim w Smoleńsku i jeszcze pełniejsze zrozumienie oraz zbliżenie Tuska z Putinem, które przeszło już do historii w obrazie wzajemnie „przybijanych żółwików”.
Mieliśmy też całkowite przekazanie śledztwa w sprawie smoleńskiej katastrofy Rosjanom i bez refleksyjną zgodę na wyssane z brudnego palca niejakiej generał Anodiny - tezy tzw. raportu MAK. Przypomnijmy tylko, że to właśnie Władimir Putin objął rosyjskie działania w sprawie wyjaśnienia katastrofy swoim osobistym nadzorem. I tak przez sześć lat rządów premiera Tuska, to Putin dyktował nam warunki polityki wschodniej.
Teraz w stosunkach premiera z Putinem nastąpił zwrot o 180 stopni, czyli nieufność, krytyka, oskarżenia Putina o imperializm oraz o łamanie międzynarodowych praw i norm. Czy Premier zrozumiał swój błąd i myśli teraz o Putinie podobnie jak Kaczyńscy?
W Poranku Radia TOK FM Donald Tusk odpowiada na to pytanie w następujący sposób: - „Nasza polityka, jeśli chodzi o kwestie wschodnie, jest czymś dokładnie odwrotnym od tego, co proponowali Kaczyńscy. I dzięki temu jesteśmy skuteczniejsi niż poprzednicy.”
Kolejne embargo na eksport naszego mięsa, Krym oderwany od Ukrainy i przyłączony do Rosji - rzeczywiście skuteczność premiera i jego ekipy jest zadziwiająca.
Może faktycznie Donald Tusk nie mówi teraz głosem Kaczyńskich, tylko głosem Angeli Merkel.
Aktualna „narracja” w sprawach Ukrainy (zresztą, nie tylko w Polsce) – jest taka, że to Polska najlepiej rozumie to, co dzieje się po naszej wschodniej granicy i dlatego stała się głównym zaczynem międzynarodowego oporu wobec imperialistycznych zakusów Rosji.
Mnie zastanawia, dlaczego premier nagle zrobił z Polski głównego wroga Rosji?
Przez sześć lat rządów oszczędzano na wojsku. Możliwości obronne kraju znacznie ograniczono. O polskim przemyśle zbrojeniowym premier przypomniał sobie dopiero niedawno i rzucił kilka nowych obietnic. No cóż kampania wyborcza ma swoje prawa, ale faktem jest, że zmarnowano sześć lat rządów.
Czy to mądre iść w awangardzie na rosyjskiego „niedźwiedzia” nie mając nawet porządnej „szabelki”? Czy naprawdę, to polska dyplomacja pobudziła Unię Europejską w sprawie Ukrainy do działania? Czy Zachód robi to, na czym nam zależy, czy to my bezwiednie robimy to, czego oczekuje od nas Zachód?
Właściwa odpowiedź na te pytania może prowadzić do nieciekawych wniosków. Być może Polska nie miała na działania Unii żadnego wpływu i kolejny raz pozwoliliśmy zachodniej Europie obsadzić się w roli zwierzyny łownej – czyli daliśmy się zrobić w „jelenia”.
Bo do czego innego jesteśmy Zachodowi potrzebni?
Naprawdę unijni politycy są aż tak głupi, że do tłumaczenia tego, co dzieje się na Ukrainie, potrzebują ministra Sikorskiego i premiera Tuska?
A jeśli premierowi w ogóle nie chodzi o Ukrainę, tylko o dobry wynik w kolejnych wyborach, czyli o dalsze utrzymanie się przy władzy?
Kiedy tak patrzę na to ostatnie pytanie, to zaczynam dostrzegać swoją małość. Uznajmy więc, że tego pytania z mojej strony nie było. Ale pozostaje faktem, że inni o to pytają.
Na dodatek wyborcza.pl pisze - „Wypadki na Ukrainie – jakkolwiek cynicznie by to zabrzmiało sprzyjają Donaldowi Tuskowi i Platformie Obywatelskiej”, a ja akurat dzisiaj z wyborczą nie mam chęci się sprzeczać. Zwłaszcza, że publicysta Paweł Wroński pyta na jej łamach – „Jaki rząd najchętniej w Warszawie witałby teraz Władimir Putin?”.
Rozważmy jeszcze i taką ewentualność, że może premier jest „naszym” człowiekiem. Zależy mu na Polsce i na tym, „żeby żyło się lepiej – wszystkim”. Kto mówi, że to niemożliwe?
Przecież są tacy, którzy uważają, że Donald Tusk, to najlepszy nasz premier.
Zresztą, ja sam uważam, że już od sześciu lat - nie mieliśmy lepszego premiera.
Jeśli jeszcze wziąć pod uwagę wszystkie te rzeczy, które nam naobiecywał, to może on rzeczywiście jest „nasz”? Przecież gdyby był człowiekiem Putina, albo Angeli Merkel, to by nie obiecywał, tylko realizował.
PS. Publikuję również na Blog-n-Roll
Inne tematy w dziale Polityka