Zaledwie kilka dni trwało prawdziwe i udawane oburzenie mediów, zagranicznym występem europosła Protasiewicza na lotnisku we Frankfurcie. Przy słowie „europosła” komputer proponuje mi by pisać „europ osła”, ale nie będę już tego zmieniał.
Wydaje się, że uznano już, iż kilka dni na publiczne ubolewanie w sprawie zachowania Protasiewicza powinno zupełnie wystarczyć.
Wszyscy zgodzimy się chyba, że występ europosła Platformy był raczej mało udany, więc też nikogo nie dziwi, że wielkich braw nie było. Gorzej dla PO, że ten dramat, w którym główną rolę odegrał prominentny jej działacz, przerodził się w zwykłą farsę, co odbiło się na postrzeganiu przez wyborców, całej „platformerskiej” ekipy. Platforma i premier tracą poparcie,
wybory do Europarlamentu już za niespełna trzy miesiące, a tu taka „piękna katastrofa”.
Trzeba więc jak najprędzej po Protasiewiczu posprzątać, a jego samego gdzieś upchnąć, żeby nie rzucał się za bardzo w oczy i o sobie nie przypominał.
Sprawa nie jest prosta, bo Protasiewicz jako wiceprzewodniczący Parlamentu Europejskiego miał pokierować kampanią wyborczą Platformy. Jak wiemy, ten scenariusz już się posypał. Okazało się, że Protasiewicz, owszem - jest najbardziej popularnym w Europie i Niemczech politykiem PO, ale chyba to nie ten rodzaj popularności, której Platforma by sobie życzyła.
Wiceprzewodniczący Europarlamentu miał też być główną „lokomotywą” wyborczą partii, a teraz nie wiadomo, czy sam dociągnie do Brukseli. Bo jak wstawić kogoś takiego na listę wyborczą do parlamentu Unii Europejskiej, jeśli po pijaku wylazły z niego antyniemieckie „demony”, strachy i uprzedzenia.
Czy takie zachowanie da się potraktować, jako „proeuropejskość”, albo element „polityki miłości”, którymi Platforma tak bardzo się szczyci? Sami więc rozumiecie, że po Protasiewiczu trzeba po prostu jak najszybciej posprzątać, wizerunkowe straty partii zminimalizować, a zaistniałe wydarzenie pokazać w innym, mniej ostrym świetle. I jak można zaobserwować, takie czynności zostały już podjęte.
Oczywiście, nie mam tu na myśli działalności publicystycznej naiwnych fanów Platformy, którzy nawet w dniach „wielkiej smuty”, próbowali swoją klawiaturą „ocieplić” wizerunek europosła – pisząc np.: że „to sarmata”, albo próbując wytłumaczyć „dlaczego powinniśmy stanąć po jego stronie”. Takie spontaniczne odruchy pozbawione są z reguły koniecznego w tej sytuacji dystansu do sprawy i profesjonalizmu, przez co w czytelniku budzi się rzeczywiście współczucie, ale raczej do autorów tych publikacji. Bowiem, nie tak się to robi. Fachowcy z branży, czyli ci - parający się manipulacją na co dzień - robią to zupełnie inaczej.
Wczoraj Newsweek.pl napisał, że Protasiewicz, to „choleryk” i „tykająca bomba”. Przemęczony, zapracowany, bez chwili na wytchnienie, czy odpoczynek.
Kto zaneguje, że nie miał ludzkiego prawa, by będąc w takim stanie - głośniej krzyknąć lub nawet „wybuchnąć”?
Z kolei dziennik.pl w publikacji pt. – „Posłanka Krajewska rozumie Protasiewicza. "Kazali mi się rozebrać i zdjąć protezę"” pisze o audycji w „Superstacji”, która dotyczyła innej sytuacji na tym samym lotnisku. Tytuł artykułu brzmiał, jak zapowiedź jakiegoś horroru z dodatkami erotyki, więc z blogerskiego obowiązku przeczytałem.
Portal pisze we wspomnianym artykule m. in. tak:
„ Leciałam do USA i przesiadałam się we Frankfurcie - relacjonowała na antenie Superstacji parlamentarzystka Platformy Obywatelskiej. - Przechodzi się przez specjalną strefę. Pan zapytał mnie, po co lecę. Odpowiedziałam grzecznie, że to jest moja sprawa, nie widzę powodu, żebym musiała mówić, po co lecę do Stanów. Przeszłam przez bramkę, a ponieważ mam protezę ręki, mam metal, to metal zadzwonił - opowiada Ligia Krajewska, która w wieku 16 lat straciła rękę.
Powiedziałam, że mam protezę, a wtedy pan poprosił dwie panie i powiedział do nich: "sprawdźcie ją" - mówi posłanka PO.”
Posłanka Platformy była też bohaterką materiału nadanego w „Wydarzeniach” Polsatu, jednak w materiale pominięto już jej „grzeczną” odpowiedź na pytanie niemieckiego celnika.
Jak widać środowisko lotniska we Frankfurcie jest dla działaczy Platformy wyjątkowo nieprzyjazne. A może Niemcy po prostu inaczej reagują na arogancję działaczy PO niż wyborcy w kraju?
Media podają też informację, z której wynika, że premier Tusk po raz kolejny odegrał swoją rolę charakterystyczną, tzn. piszą że premier „się wściekł”. Dziennik.pl pisze o tym tak:
„- Jeśli nie wyjdą jakieś nowe okoliczności, toProtasiewiczzostanie skasowany. Straci funkcję szefa sztabu wyborczego i pierwsze miejsce na dolnośląskiej liście do europarlamentu - mówi Newsweek.pl rozmówca zbliżony do Kancelarii Premiera.
Jak ujawnia przy tym, Donald Tusk podczas słuchania wyjaśnień europosła PO wściekł się i rwał sobie włosy z głowy.”
Rozumiem, że premier to też „choleryk” i „tykająca bomba”.
Swoją drogą, co to znaczy, że Protasiewicz „...zostanie skasowany”? Czy to jest język urzędników praworządnej władzy, czy slang wyrobników zaprzedanych mafii?
I jeszcze jedno pytanie.
Na jak długo, przy takich wyskokach „kolegów” z Platformy - wystarczy premierowi włosów?
PS. Publikuję również na Blog-n-Roll
Inne tematy w dziale Polityka