Wydawało się, że zostać ministrem zdrowia, to jak główna wygrana na loterii. Ustawa przygotowana, sprawdzona na metr w głąb i przesiana. Pozytywne opinie ekspertów, Premiera i nawet Pani Marszałek Sejmu. Chyba dotychczas żadna ustawa nie miała takich recenzji. Słowem czysty samograj, a coś nie trybi. Ministrem zdrowia został nie jakiś tam model, czy fryzjer, ale lekarz. Gdyby tak jeszcze psychiatra – to można by to jakoś zrozumieć. Ministrem został lekarz i, jak można było zaobserwować jego działania w tzw. komisji hazardowej – człowiek inteligentny, logiczny, dobrze zorganizowany. Niektórzy tłumaczą to tym, że kontakt z partią władzy zmienia i psuje ludzi. Trudno w to uwierzyć, bo przecież np. taki Niesiołowski, Gowin, czy Kutz (przepraszam, że pominąłem naukowe tytuły) wcale się nie zmienili. Jak zatem wytłumaczyć to, że kolokwialnie mówiąc Ministrowi Zdrowia nie idzie? „Odwdzięczono” się Panu Ministrowi za działalność w komisji i wrzucono na pole minowe? Poszło polecenie, że ministerstwo ma pracować tak, by wszyscy zrozumieli jakim świetnym ministrem była Pani Minister? Mimo hurraoptymistycznych opinii ustawa jednak kiepska? Jak by nie było – żal człowieka. Wiem, sam tam polazł, ale jak mawiał bohater „Seksmisji”, to jednak chłop, czy jakoś tam. Jak jest naprawdę? Myślę, że każdy ma swoją odpowiedź. Mając na uwadze ludzi chorych, uszczęśliwionych działalnością Ministerstwa Zdrowia, miast dochodzić przyczyn, lepiej poszukać odpowiedzi na pytanie – jak temu zaradzić?
Lista refundacyjna leków, jak wszyscy wiedzą ma się zmieniać co 2 miesiące (zaiste Salomonowy pomysł) tak, jakby nie można było jej ustalić raz, a dobrze i potem wprowadzać już tylko drobne, konieczne korekty. Widać jednak, że zgodnie z mądrością etapu musi ciągle coś się dziać, nieważne - mądrze, czy głupio, na metr w głąb, czy po powierzchni. Ważne by nikt nie mógł się w tym połapać. I myślę, że tu można by ogłosić pierwszy sukces ustawy. Udało się, naprawdę nikt się w tym nie łapie. Dodajmy to bez fałszywej skromności - Pan Minister Zdrowia chyba też. Mimo to Pan Minister ogłosił inny sukces, chwaląc się tym, że na nowej liście refundacyjnej znalazło się ponad 200 nowych leków (już mi go mniej żal). Czy to naprawdę sukces?
Lekarze i farmaceuci twierdzą, że jest to zaledwie część leków, które zniknęły z refundacji po wejściu w życie nowej ustawy, a tak częste zmiany listy refundacyjnej powiększają tylko chaos i zamieszanie. Chyba wiedzą, co mówią. Tak więc kolejny sukces poszedł w p..., (czyt. buraki). Jak pogodzić wodę z ogniem tzn. wymogi ustawy przygotowanej przez byłą Panią Minister z jakimkolwiek sensownym działaniem i do tego jeszcze mieć się czym pochwalić? Otóż pomysł jest prosty.
Należy z listy leków refundowanych utworzyć dwie grupy leków (A i B np. po 500 leków), dokonać jednej poprawki w ustawie i opracować grafik. Przedmiotowe grupy leków (A i B) należy naprzemiennie usuwać i wstawiać na kolejne listy refundacyjne (tak, aby na danej liście była tylko jedna grupa leków (A lub B). Wykaz pozostałych leków jest niezmienny, chyba, że zaistniała ważna potrzeba dodania lub usunięcia jakiegoś leku. Grafik powinien z wyprzedzeniem pokazywać terminy, w których na liście będą się znajdować leki z grupy A i terminy obowiązywania listy z lekami grupy B. Poprawka w ustawie powinna umożliwić refundację leku usuniętego z listy jeszcze przez okres dwu miesięcy po jego usunięciu.
Proste i nieskomplikowane. Rezultat pewny. I jeszcze można, co dwa miesiące się pochwalić, że wprowadziło się na listę 500 nowych leków. Telewizja to pokaże, gazety opiszą, eksperci pochwalą! Jest sukces?
Wiem! Można prościej!
Można całą tę ustawę i tych co ją przygotowali posłać tam, gdzie poszedł sukces Pana Ministra. Ale ilu ludzi straci życie zanim się to pozamiata?
Inne tematy w dziale Polityka