Wrzuciłem wam na zachętę zdjęcie jednego z japońskich ogrodów zen (wybrane z darmowych fotografii prezentowanych w necie) i od razu informuję, że nie jest to kolejny tekst o śniętych rybach, dlatego możecie spokojnie dalej czytać.
Kiedy parę lat temu przeczytałem w prasie, że w Katowicach, na hałdzie górniczej powstanie ogród zen, to było jak sen: nieco szalony i raczej nierealny, ale zadziałała jakaś dziwna magia i ogród rzeczywiście powstał.
We wrześniu 2018 r. wyborcza.pl pisała o tym tak:
„W czwartek pracowali w pełnym słońcu, w piątek w deszczu, a w sobotę po południu wszystko było już gotowe. Oficjalnie otwarto ogród zen na hałdzie w Kostuchnie. To projekt artystki Kamili Szejnoch, zrealizowany w ramach festiwalu Katowice Street Art AiR... Otwarcie poprzedziła sesja medytacji prowadzona przez mnicha Shitsu O. Od teraz ogrodem mogą się cieszyć wszyscy.”
Jeśli ktoś miałby ochotę zobaczyć, jak wyglądał ten ogród, to bez trudu znajdzie w necie dziesiątki stosownych zdjęć.
Pomyślałem wtedy (nieco ironicznie), że jeśli odbyła się tam medytacja jakiegoś ważnego mnicha, to sam projekt musi odnieść sukces i w takim razie ogród powinien trwać wiecznie, ale z drugiej strony... no właśnie. Przeczytałem też, że Kamila Szejnoch, to znana artystka z Warszawy i zaraz opanowało mnie zwątpienie, bo co ktoś taki może wiedzieć o górniczych hałdach?
Z ciekawości i by nikt nie zarzucił mi, że nie doceniam społecznych inicjatyw w mieście, niezwłocznie wybrałem się do nowo powstałego ogrodu na hałdzie. Oczywiście, niezwłocznie - to nie znaczy, że natychmiast. Odczekałem ze dwa, może trzy tygodnie (aż przewalą się tłumy zwiedzających), bo generalnie nie znoszę tłoku, a przypuszczałem, że wielu ludzi zechce zobaczyć takie cudo .
Na początku października na hałdzie faktycznie nie było już tłumów, ani nawet pojedynczych gapiów, a sam ogród prezentował tak:
Pewnie zauważyliście, że bije po oczach bielą „suchych strumieni”, ale gdy porównałem swoje zdjęcia z tymi „prasowymi” (z dnia otwarcia), to od razu rzucało się w oczy, że w ogrodzie zaszły pewne zmiany. Otóż ogród wyglądał tak, jakby się położył, tzn. wcześniej ustawione pionowo kamienie (mające ponoć symbolizować stojące skały), teraz leżały zupełnie poziomo.
Nie wiem, czy została zmieniona koncepcja ogrodu, czy może sam projekt nie oparł się wichrowi czasu, ale uznałem, że sprawa, jeśli chodzi o mnie - została załatwiona. Jak to powiadają: przybyłem, zobaczyłem, zapomniałem.
Kiedy ostatnio porządkowałem swoje zdjęcia, trafiłem na fotki wykonane na hałdzie i przypomniał mi się wspomniany ogród zen. Zwróciłem też uwagę na fakt, że choć od głośnego (medialnie) otwarcia ogrodu mijają obecnie cztery lata, to w mediach (nawet lokalnych) nie ma żadnej wzmianki o turystach, którzy mieliby tłumnie zjeżdżać do miasta, żeby zobaczyć nową atrakcję Katowic, czy nawet o pielgrzymach przybywających na hałdę, by choć chwilę pomedytować w ciszy i skupieniu.
Jako były naukowiec postanowiłem zbadać sprawę na miejscu. Wybrałem się na hałdę w Kostuchnie i muszę stwierdzić, że jest na co wchodzić, co uświadomiło mi, że przez te minione cztery lata jednak się postarzałem.
Sam ogród zlokalizowałem bez trudu, bo choć został dyskretnie wkomponowany w otaczającą przestrzeń, a z czasem jakby jeszcze bardziej wtopił się w otoczenie, to nadal odbiega swoim wyglądem od otaczającej go natury.
Dla porównania - powierzchnia hałdy, która zachowała swój specyficzny urok wygląda mniej więcej tak:
Zaś założony tam ogród zen, aktualnie prezentuje się tak, jak na zdjęciu zamieszczonym poniżej:
Czy to jest nadal (jak pisały kiedyś media) atrakcja Katowic? Nie wiem... może w Warszawie na tle wykonanej z palet strefy relaksu, albo warszawskiej wyspy kóz, to byłoby coś, ale tu, na hałdzie w Kostuchnie wygląda to dość mizernie.
Patrząc na to, co pozostało po projekcie warszawskiej artystki, pojawił mi się przed oczami zamurowany mural (o którym pisałem w poprzedniej notce) i uświadomiłem sobie, że łączy je ta sama magia losu, bo w zasadzie wspomniany ogród też zmaterializował się niespodziewanie tam, gdzie nikt się go nie spodziewał i uległ tak szybkiej dematerializacji, że nawet wszystkowidzące media nie zdążyły tego zarejestrować.
Pozostaje pytanie, co można teraz zrobić - w sytuacji, gdy głośna „atrakcja” Katowic właściwie przestała istnieć?
Tak się zastanawiam, czy nie trzeba by (w ramach reklamacji) wezwać na pomoc mnicha Shitsu O. na kolejną medytację, bo wygląda na to, że cała energia z ogrodu uszła... czy może (na podstawie rękojmi) ściągnąć na hałdę autorkę projektu, by doprowadziła swoje dzieło do pierwotnego stanu, albo chociaż po nim posprzątała?
Z drugiej strony, hałda, to jest hałda i nawet kilka ton białych, czy kolorowych kamyków nie jest w stanie zaszkodzić jej ekosystemowi, a naprawdę jest tam na co popatrzeć, jak choćby na coś tak niespodziewanego:
Jednak, kiedy tak rozmyślam, o tych wszystkich dziwnych projektach artystycznych (pojawiających się w przestrzeni publicznej), to coraz częściej przychodzi mi do głowy, że życie miałoby zdecydowanie więcej sensu, gdyby tzw. artyści sami ponosili koszty swoich poronionych pomysłów, bo chyba się nie mylę, że ktoś za ten nietrafiony pomysł artystki z Warszawy zapłacił. A teraz ani kasy, ani ogrodu zen... więc dla poprawy samopoczucia (i w ramach darmowej promocji sztuki), przedstawiam kolejny mój obraz... zainspirowany widokami ze spacerów po katowickich lasach.
Inne tematy w dziale Rozmaitości