To oczywiście nie jestem ja, ale ciężko pracuję nad sobą, dużo ćwiczę, zdrowo się odżywiam i tak właśnie chcę w przyszłości wyglądać. Tatuaż już mam, ale skóra mi się zaczerwieniła, więc się nim na razie nie chwalę. Jednak jestem przez to podwójnie wkur***.
Koledzy w gimnazjum zupełnie mnie nie szanowali. Koleżanki również, ale one przynajmniej mnie nie biły. W liceum wszystko się odmieniło. Z kolegami można było zapalić trawkę, czy pójść na całość, zaś dziewuchy nieraz potrafiły dać po twarzy.
Rodzice mnie nie kochali tak, jak bym chciał, ale jednak wysupłali kilka tysiaków na psychoterapeutę... i to pomogło mi (w tym zwariowanym świecie) zachować normalność.
Powiedział mi kiedyś – posłuchaj mnie dobrze Michaś... twój problem polega na tym, że masz jakby podwójną osobowość. Przy kolegach jesteś babą, a wśród koleżanek chcesz być chłopem.
To mnie zwyczajnie oświeciło na całe życie – bo faktycznie facetów nie cierpię, a dziewuchy lubię... niektóre nawet mnie podniecają, więc sprawa była prosta. Rzuciłem liceum i postanowiłem zostać prawdziwą kobietą.
Zmieniłem oczywiście imię, bo Michał nie brzmiało zbyt kobieco. Długo myślałem i spodobało mi się „Merlin”, bo to z jednej strony czarodziej, zaś z drugiej strony aktorka. Nie chciałem też, żeby było zbyt trywialnie, dlatego zdecydowałem się na drugie imię aktorki, czyli Monroł.
Niedługo potem poznałem feministkę Klaudynę, która akurat wtedy używała imienia Michał i to od razu nas do siebie zbliżyło. Klaudyna, to prawdziwie artystyczna dusza, więc na początek pomalowaliśmy sprajem kilka budynków rządowych, oczywiście w ramach protestu. Teraz już dokładnie nie pamiętam o co chodziło, ale na pewno protestowaliśmy w słusznej sprawie.
Potem było jeszcze kilka akcji przeciwko rządowi, głównie z powodów tego, że sięgał ręką do naszych macic, a tego zwyczajnie nienawidzę... i mógłbym... Pardon – teraz widzę, że się zagapiłam. Miałam powiedzieć, że potrafiłabym rząd za to skląć tak wulgarnie, jak nie potrafi nawet Klaudyna (choć jest pisarką), ale sorry - w naszym związku to ona jest macho.
Po jednym z protestów zwierzyłam się jej, że jest mi bardzo ciężko z tego powodu, że choć jestem aktualnie kobietą, to mimo wszystko jednak nie posiadam macicy. Szybko mnie pocieszyła, a kiedy wyszłyśmy z łóżka kazała sobie zrobić kawę i rzekła, żebym się nie martwiła, bo ona ma macicę za nas obydwie. Nie byłam do końca przekonana czy to załatwia sprawę, ale postawiła mnie pod ścianą podpierając argumentem, że ja się zamartwiam, jak zwykła baba, a co mają powiedzieć dziewczyny w związkach partnerskich, czy nawet w małżeństwach, na które nie przypada ani jedna macica?
Udobruchałam się dopiero wieczorem (po kolejnym pocieszaniu), bo i Łasica i Klaudyna przyrzekły mi, że wycofają z użytku te bardziej zużyte tektury z napisem „RĘCE PRECZ OD NASZYCH MACIC” oraz „MOJA MACICA – MOJA SPRAWA”... i obiecały, że teraz będzie więcej haseł o tym, że nie jesteśmy inkubatorami. Sprawdziłam sobie w słowniku, co to jest inkubator i to mnie już ostatecznie przekonało.
Mój rewolucyjny związek z Klaudyną jest generalnie wolny, choć czasem przyspiesza, ale to nie jest tak, że ona mnie zawłaszcza, albo ja ją. Na protestach oczywiście jesteśmy jednością – razem maszerujemy i wykrzykujemy hasła, razem też atakujemy i uciekamy, ale między protestami bywa różnie. Klaudyna na przykład ma narzeczonego, a właściwie to chyba bardziej narzeczoną... w każdym razie wczoraj była to aborcjonistka Sarna. W międzyczasie (jako wolontariuszka) prowadzi z nowym narybkiem ćwiczenia nocne z ulicznych ruchów damsko-męskich, to znaczy chamsko-miejskich.
Z kolei ja - mam czasem pod sobą jedną, albo dwie młode, zupełnie jeszcze nieopierzone protestantki, ale bywa, że i trafi się jakaś bardziej doświadczona aktywistka.
Ktoś kiedyś stwierdził, że rewolucja to pot i morze krwi. Może i tak, ale w dzisiejszych czasach jednak potu jest znacznie więcej. Choć gdy przylałam na mieście prolajferowi, to mu nieźle poszło z nosa. Facet pewnie się zdziwił, że pokojowo nastawiona kobieta może mieć takiego kopa w pięści, ale sam się prosił, bo po co stał przy drodze, którą akurat przechodziłyśmy razem z kumpelami. Wyobrażacie sobie, że potem miałam z tego powodu kłopoty, choć gościa nawet nie drasnęłam. Potem ujęły się za mną jakieś stare fajfusy... i poręczyły za mnie.
Ja was pedofile o nic nie prosiłam, więc łapy trzymać przy sobie i wyp***.
Rewolucja to moje życie. Bardzo lubię sporty ekstremalne... szczególnie wspinaczkę. To naprawdę jest przeżycie, gdy człowiek atakuje (bez zabezpieczenia) na przykład jakiś wysoki pomnik... trzymając w zębach tęczową flagę. Albo potem ten wyrzut adrenaliny, kiedy oślepiony błyskami fleszy musi z niego zejść i jeszcze nie pogubić się w czasie ucieczki.
Generalnie jesteśmy za pokojem na świecie i za wolnością, równością oraz siostrzeństwem, dlatego z kulturą i poszanowaniem głosimy pokój oraz tolerancję. Ale nie możemy być tolerancyjni w stosunku do katolickich fanatyków, którzy przy kościołach utworzyli swoje pier*** bojówki... nie pozwalają nam wejść do środka i bezczelnie nas atakują tymi swoimi różańcami.
Nie może też być pokoju z rządem, który jednym werdyktem swojego Trybunału... pozbawił nas możliwości noszenia koszulek z napisem „KONSTYTUCJA”. Setki tysięcy topowych koszulek, tysiące zapakowanych jeszcze w folię... wyobrażacie to sobie? I teraz wszystko poszło na przemiał, bo do konstytucji już nikt nas nie przekona.
Musiałyśmy gromadnie wyjść na ulicę i kazać wszystkim wyp*** i jeb***.
To jest wojna!!!... i nie bierzemy jeńców.
Ostatnio utworzyłyśmy dwa oddziały szturmowe w Zakopanem. Jeden zaatakował krzyż na Giewoncie... szpica dotarła na sam szczyt i rozwinęła baner z napisem „PRZEMOC DOMOWA TO NIE TRADYCJA”. To był nasz największy sukces... aż szkoda, że nikt tego nie widział. Drugi oddział ruszył na Gubałówkę, ale dziadersy się chyba zorientowały, bo kolejka odjechała nam sprzed nosa. Trudno, spróbujemy jeszcze raz.
Nazywamy ich „dziadersami”, bo niczego nie potrafią, wszystkiego zabraniają i generalnie zawsze są na „nie”. Olewamy ich... my jesteśmy jak potop przefiltrowanej wody i zawsze na „tak”, dlatego nazwałyśmy się z włoska „sikersami”. Oczywiście, te dziewczyny będące też na „tak”, które jeszcze jako rewolucjonistki są zielone, niedojrzałe i nieopierzone w walce - to nie sikersy.
Mówimy o nich „siksy”.
Siksy są czasem strasznie zabawne, ale niektóre mają sporo klasy, co znacznie ułatwia nam przetrwanie. Wróć, zakradła mi się literówka – chodziło oczywiście o kasę, bez której nie ma rewolucji i zwycięstwa. Ale nie tylko o to chodzi. Te młode są nieprzewidywalne i mają taką fantazję, że czasem człowiek za nimi nie nadąża. Wymyśliły np. taki transparent:
„Pusia” - od razu zrozumiałam, że chodzi o jakąś kotkę, czy suczkę, ale ten „Jaruś”?
Różni faceci przychodzili mi na myśl, aż w końcu wrzuciłam hasło na Google. Wyskoczyło mi coś takiego:
No tak... jakiś zacofany gość, który trzepie dywany. Jak zwyciężymy, to jemu też damy popalić.
PS. Wiem, że w moich wspomnieniach brakuje ekspresji, przez co wydają się one mniej autentyczne, ale niestety - musiałam usunąć prawie wszystkie ozdobniki, bo pierwotny tekst okazał się być zbyt obszernym.
Inne tematy w dziale Społeczeństwo