"Wiesław, jak faraon, popędził nas precz..."
J. Kaczmarski
"Natalia w Brooklynie, nigdy nie zginie...!'
Kazik
"Najstraszniejsze w Habirach jest ich wycie, więc jeśli ktoś boi się krzyków, niech zatka sobie uszy gliną."
M. Waltari
Ta scena, przez swój rozmach i swoją surowość, ma w sobie coś epickiego. W rozległej, wysoko sklepionej sali o gładkich posadzkach i ścianach, klęczą jeden za drugim, rzędami, setki czy może tysiące ciemnoskórych, półnagich, ogolonych na łyso mężczyzn. Trwają w bezruchu, pochyleni twarzami do ziemi, boso, biel obszernych kiltów, które służą klęczącym za całą odzież, odcina się na tle śniadej skóry. I tylko we wrotach sali trwa nieustanny ruch: to cały strumień śniadych łysków przyodzianych w białe gacie wpada pędem przez drzwi; wbiegają pojedynczo ale bez przerwy, pochyleni w pokornym ukłonie truchtają do końca najbliższego szeregu, by tam, za plecami poprzednika paść na kolana i znieruchomieć, powiększając zamarły w hołdowniczej pozie tłum. Cała scena z lotu ptaka przypomina poranne nabożeństwo w świątyni Amona-Re i mogłaby zostać wzięta za fragment słynnego filmu Kawalerowicza, gdybyśmy od planu ogólnego nie przeszli do zbliżenia. Bo przyglądając się z bliska gromadzie milczących orantów(?), zaczynamy dostrzegać, że większość z nich ma rysunki siną barwą wykłute; nie tylko na piersiach, jak każe dziedzictwo narodowe i zdrowa tradycja, ale też na twarzach, czołach, ciemieniach i potylicach. I nie są to bynajmniej starożytne, kabalistyczne symbole, popularne wśród młodzieży barwne floresy i nazwy potraw kuchni chińskiej, ani znane z naściennych rysunków przypadkowe "kotwice, szubienice, fallusy i tryzuby", ale wyraźnie powtarzalne wzory, wśród których widać cyfry i litery łacińskiego alfabetu. Nie znajdujemy się bowiem w starożytnym Karnaku ani Abydos, lecz we współczesnej Ameryce Łacińskiej. Konkretnie, w którymś z salwadorskich kombinatów więziennych, do których prezydent Bukele masowo zamykał żołnierzy gangów, jakie jeszcze niedawno uniemożliwiały normalne życie w kraju. Równocześnie - i całkiem tanio - zarobił sobie prezydent Bukele tym masowym zamykaniem na mocno przesadzone miano "męża opatrznościowego" i "zbawcy narodu"; co zapamiętajmy, bo potem się przyda.
Gangi mogły sobie pozwolić na uniemożliwianie normalnego życia w kraju prezydenta Bukele, tylko dlatego, że swoje główne źródło zarobku znalazły w gościnnych występach. Eksportując z malutkiego i ubogiego Salwadoru do nieprzyzwoicie wielkich i bogatych Stanów produkty przeróbki konopi indyjskich i koki (które w ciepłym klimacie plenią się jak chwasty), oraz "ludzkie mięso" (porwane lub zwerbowane do prostytucji dziewczęta, "tanie dranie" płci męskiej, podejmujące się za centy najgorszej mokrej roboty, ofiary dla przemysłu transplantacyjnego, wreszcie spragnieni godziwego zarobku imigranci, przemycani po paskarskich cenach przez federalną granicę) organizacje przestępcze importowały tony zielonej waluty, która pozwalała korumpować nie tylko lokalsów we favelach, z których gangi pochodziły, ale także policję, armię, sądownictwo, ludzi mediów, polityków, parlamentarzystów, czy nawet najwyższych urzędników państwa. Ponieważ zaś w każdym początku zapisany jest kres, wyniesienie poprzedza upadek, a Pan Bóg dlatego nie dał świni rogów, by ludzi nie bodła, sama skala sukcesu, odniesionego przez gangi podcięła im korzenie. Zupełnie jak w biologii: dopływ pokarmu, hipertrofia, zakwit, zużycie całych zasobów, nagłe obumieranie. Cuchnąca, siarkowodorowa pustynia, w której... odrodzi się nowy biom. Zupełnie niepodobny, do tego co było wcześniej... Uliczna bandyterka, stanowiąca doły gangów, przyciągnięta wizją bogactwa zbyt licznie, by cała móc wyjechać w gości, poprawiała swój los jak umiała, zastraszaniem i obdzieraniem miejscowej biedoty, bowiem obdzieranie biedoty jest najpewniejszym i najstarszym biznesem na świecie od czasu postawienia zigguratów. Z jednym, jedynym zastrzeżeniem: dopóki się biedota nie... zdenerwuje. I te dwa ostatnie zdania też zapamiętajmy.
Albowiem biedota... powiedzmy: zdenerwowana, jest z natury skłonna do gwałtownych ruchów, nieprzemyślanych postępków i skrajnych poglądów. Na przykład do wynoszenia na świecznik i ślepego wspierania tzw. ludzi czynu. Zwłaszcza ludzi czynu, obiecujących szybkie, tanie i radykalne rozwiązania. Zaś od czasu postawienia zigguratów, najtańszym i najprostszym rozwiązaniem jest zawsze użycie przemocy. Jednym z popularnych sposobów używania przemocy w sytuacji narastającego zamętu jawi się np. dyktatura. Reżim policyjny. Bowiem demokracja przedstawicielska, wywalczona przez obdzieraną biedotę dzięki stuleciom buntów, gwarantuje obywatelowi liczne wolności i prawa, ale właśnie przez fakt gwarantowania praw, utrudnia zwalczanie przestępczości, szczególnie przestępczości zorganizowanej. Obywatel demokratycznego społeczeństwa żyje w stanie chwiejnej równowagi, między korzyścią z nadanych praw a skalą osobistego zagrożenia i tylko naprawdę ponadprzeciętne, osobiste zagrożenie może go skłonić, by z nadanych sobie praw zrezygnował. Tego zdania zapamiętywać nie trzeba, to zdanie jest dla każdej piśmiennej osoby oczywiste, nawet jeśli na co dzień sobie tego nie uświadamia. Poprzednicy salwadorskiego showmana, dla osobistych korzyści naruszyli ten stan równowagi, a on wszedł w gotową sytuację jako rozwiązanie, obiecując przywrócenie należytego balansu. Jak to przy balansie bywa, z rozmachem przegiął w druga stronę, ale dostał carte blanche w nadziei, że jak już pohuśta, to wyrówna. "Lud powstał przeciw ciemięzcom, a tyran stanął po stronie ludu", jak wyjaśniał lekarz Mikon uciekinierom ze spalonego przez Persów Miletu. I to zdanie lekarza Mikona zapamiętajmy, jako trzecie potrzebne do zrozumienia mojego tekstu, bo nie jest wcale oczywiste, że tyran staje po stronie ludu, nawet na początku swojej tyrańskiej kariery.
Skoro w trzech krótkich akapitach rozpoznaliśmy i opisaliśmy problem, przejdźmy do meritum. Wiemy z historii dawnej i najnowszej, że migracja biedoty do "państw dobrobytu" stanowi rzeczywiste zagrożenie. I to zagrożenie zdolne wstrząsać imperiami, jak każda wędrówka ludów. W naturalnych warunkach, przed wstrząsami i migracją chroni imperia sama tylko geografia: Afryka nie wybierze się na spacer do Europy, bo po drodze ma Saharę i Morze Śródziemne, zaś Ameryka Południowa nie pójdzie cała do Stanów, bo przez błotniste pagórki i podmokłe doliny deszczowego lasu bardzo źle się wędruje. Poza tym, nie ma na całym świecie takiej logistyki, która tym miliardom ludzi zdoła dostarczyć jedzenie i napój na drogę. Nie mówiąc o paliwie do pojazdów. Na plecy nie da się wziąć ciężaru większego, niż 2/3 masy ciała, a drogę z Aleppo do Akwizgranu pokonuje pieszo w sześć dni tylko Kinga Rusin. Sama obserwacja i goły rozum ludzki, dzieła natury tak samo wspaniałe jak geografia, podpowiadają, że dopływ migrantów, choć nieustanny, powinien pozostać cienkim strumykiem, który w miejscu swego ujścia równowagi społeczeństwa nie zaburzy. Nawet jeżeli prym i uprzywilejowane miejsce pośród napływających migrantów biorą środowiska kryminalne. I nie próbuj mnie łaskawy Czytelniku straszyć poczciwością pana Balcera w Brazylii, tylko przypomnij sobie, kto pana Balcera do Brazylii wysłał. Kto zorganizował siatkę przerzutową. Kto kupił bilety. Ile pan Balcer za tę uprzejmość przepłacił. I skąd w ogóle jakiś Balcer spod Krasnegostawu wiedział, że istnieje Brazylia? Ano stąd, że od czasów zigguratów ludzka cywilizacja opiera się na omijaniu ograniczeń natury. Dla sławy, dla zysku czasem. Jeżeli migracja przekracza rozmiary narzucone przez naturę, to znaczy, że jest przez kogoś wspomagana. Jeżeli migracja jest przez kogoś wspomagana tak bardzo, że osiąga skalę zdolną do wstrząsania imperiami, to znaczy, że wspomagającemu zależy, by panującą w tych imperiach równowagę społeczną zachwiać. Bo sława - i zysk czasem - są pokusami tak silnymi, że ludzie czynu dla ich osiągniecia porywają się na najbardziej obłąkane pomysły. Np. na eksperymenty społeczne.
Zachwiewanie równowagi społecznej to nie bułka z masłem i nie bez kozery padło tu porównanie do eutrofizacji akwenów. Nie wszędzie ten sam bodziec przyniesie równie drastyczne skutki. Mały, płytki stawik będzie zakwitał co rok, wystarczy że Słońce nad nim przyświeci i glony zaczną się plenić jak konopie i koka w tropikach. Za to do otwartej na na północne wiatry i prądy morskie Zatoki Gdańskiej trzeba wlać wiele tysięcy ton warszawskiego gówna, zanim uda się zastąpić jaj dotychczasowych lokatorów nową, prymitywną i ubogą biocenozą. Żeby przerobić na siarkowodorową pustynię Morze Północne trzeba, by wszystkie kraje Unii Europejskiej przez dziesięciolecia pompowały do niego ścieki. Zatoki Meksykańskiej zaś, którą obecne władze US usiłują przemianować na Zatokę Amerykańską, przenawozić się zwyczajnie nie da, bo połączona z otwartym oceanem ma zbyt silne mechanizmy obronne. Podobnie społeczeństwa, zanim doprowadzone do desperacji oddadzą się na łaskę i niełaskę ludziom czynu, mają do dyspozycji parę mechanizmów obronnych. Jak wiele tych mechanizmów jest i jak skutecznie one zadziałają, to już zależy tylko od zdolności tych społeczeństw do samoorganizacji. Czy tam od "przesiąknięcia" tych społeczeństw "ideami demokratycznymi"; chodzi dokładnie o to samo zjawisko, a różnica między jednym a drugim określeniem jest czysto semantyczna.
Jednak o prym w pierwszeństwie zastosowania będą zawsze walczyć metody trzy. Metoda pierwsza: przywrócenie równowagi zapewni struktura władz demokratycznego państwa. Jeśli władze miasta klepną złodziejski projekt niesprawnej oczyszczalni scieków i warszawskie łajno wybije do rzeki, premier rządu zwróci się do wojska, zaś wojsko postawi awaryjny rurociąg, który ponownie skieruje ścieki do właściwych odstojników. Albo linię zasieków na granicy. jeśli metoda pierwsza zawiedzie, władze będą mieć wywalone i nikt stawiać rurociągów ani zasieków nie pójdzie, społeczeństwo przy pomocy wolnych wyborów zmieni nieudolną władzę na sprawniejszych gospodarzy. Tak jak w Stanach Zjednoczonych w roku 2024, lub w Polsce, dziesięć lat wcześniej, bo słuchajcie i zważcie u siebie, że na obszarze państw postkomunistycznych testuje się i sprawdza rozwiązania polityczne, wprowadzane potem w "starych demokracjach" zachodu. Jeżeli zawiedzie metoda druga, wybrane władze okażą się bezsilne albo konflikt między różnymi szczeblami administracji uniemożliwi usuniecie problemów i osobiste zagrożenie obywateli będzie narastać... społeczeństwo użyje przemocy na własną rękę i odpowiedzialność. Z poziomu lufy karabinu opartej na parapecie. Tak jak w Stanach, gdy podczas zamieszek BLM gubernatorzy odmówili prezydentowi wysłania wojska na ulice plądrowanych miast, wyśmiewane jako anachronizm "dobrze uzbrojone milicje", czyli spontanicznie powołane straże sąsiedzkie, zapewniły bezpieczeństwo samą tylko demonstracją gotowości do walki. Dlatego właśnie przyszłych tyranów i ludzi pragnących obalić równowagę społeczną poznaje się zawsze po tym, że usiłują społeczeństwo pozbawić tych trzech mechanizmów obronnych.
Pozbawić społeczeństwo kilku podstawowych praw: wolnych wyborów, wolności zrzeszania, wolności słowa, wolności wyznania i prawa do posiadania broni.
I tu wreszcie, po trzech następnych akapitach, nadchodzi pora by przejść od meritum do podsumowania. Nikogo nie może dziwić, że Donald Trump rozpoczął swoja prezydenturę od energicznej rozprawy z migracją - czy raczej kontrolującymi proces migracyjny agresywnymi, latynoskimi gangami. Jest to najprosztszy i najtańszy - bo prowadzący do podniesienia i poziomu, i poczucia bezpieczeństwa ulicy - sposób na zyskanie poparcia. Nie można się także dziwić, że media Demokratów nałożyły na Trumpa natychmiastowe "damnatio memoriae", jakby był jakimś amerykańskim Echnatonem, który podniósł bluźnierczą rękę na rzeczywistą świątynię Amona, a nie na łysych gołodrańców zbiegłych spod mściwej władzy Bukele'go. Bo w istocie ręka Trumpa podniesiona na bezkarność gangów wymierzona jest w dotychczasowe władze Stanów Zjednoczonych, które pod pojęciem sprawiedliwości społecznej maskowały bezczynność, a pod pozorem bezczynności maskowały próbę ograniczenia praw obywatelskich białej większości - przy pomocy kolorowych, a w dużej mierze napływowych, dołów społecznych. Nie można się także dziwić, że polskie media, których poziom bezpieczeństwa na amerykańskiej ulicy nic, a nic nie obchodzi, rzuciły się na nieszczęsnego Trumpa jak na oprawcę, który za moment rozpęta obławy na Polonusów, by nieszczęsną Natalię odesłać z ziemi obiecanej Brooklynu do beznadziejnej i bezrobotnej Łomży. polskie media, podobnie jak obecne polskie władze idą na krótkim pasku narracji Niemiec. tych samych Niemiec, których władze od dziesięciu lat destabilizują bezpieczeństwo całej Europy, poprzez sprowadzanie i finansowanie setek tysięcy migrantów z Afryki i Azji.
Każda opublikowana tu notka jest produktem kolekcjonerskim. Nie służy do czytania, ani też do zamieszczania w niej informacji bądź opinii. Uwaga: CACATOR CAVE MALUM!
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka