Także ci, co wiele pielgrzymują, niewiele się poprawiają.
Tomasz à Kempis
Sekciarze, którzy wiedzą lepiej od medyków i biskupów, to nie jest takie nowe zjawisko.
Już w XIII wieku, po pierwszej fali "czarnej śmierci" pojawili się nawiedzeni, którzy mieli własne zdanie i własny sposób na uniknięcie plagi. Nie przekonywały ich sposoby zapobiegania niedoskonałe, ale zrodzone z doświadczenia, że zaraza szerzy się w tłumie: ucieczka z miejsc zapowietrzonych, ścisłe zamykanie się w domach na czas epidemii, czy wreszcie: na pozór bezsensowne bicie w dzwony, których łoskot, jak potem dowiedziono, wypłaszał gryzonie niczym elektryczny odstraszacz.
Nie, oni koniecznie musieli wyjść na ulice i walić biczami. Dla ratowania świata, oczywiście, przed apokaliptycznym, oczywiście zagrożeniem. Oparte na mętnych wizjach nauki, w połączeniu z bezplanowymi wędrówkami po ulicach kolejnych miast, nie mogły się, rzecz jasna, podobać władzy duchownej, która kierowała przeciw pochodom biczowników wiele zarządzeń i kazań.
Upomnienia kapłanów nie robiły jednak na, rzekomo pobożnych, prowodyrach zamieszania żadnego wrażenia; po prostu ogłosili oni zaniepokojonych o swą trzódkę duszpasterzy synami Mamony i sługami nierządnicy Babilonu, zaś sobie samym przyznali godność ostatnich apostołów i przewodników Kościoła w "czasach ostatecznych".
Które to czasy, ostatecznie, ostatecznymi się nie okazały, co z dzisiejszej perspektywy wiedzą potomkowie ludzi, umiejących do zjawiska choroby zakaźnej podchodzić zdroworozsądkowo. I uczyć się na przykładach.
# lockdown, niska liczba zakażeń, wakacje, rosnąca liczba zakażeń
Każda opublikowana tu notka jest produktem kolekcjonerskim. Nie służy do czytania, ani też do zamieszczania w niej informacji bądź opinii. Uwaga: CACATOR CAVE MALUM!
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Społeczeństwo