Bloger GW1990 oburza się (zresztą słusznie) na Platformę Obywatelską za to, że znowu coś tam obiecała. W tym przypadku chodzi o 300 mld złotych z rozpadającej się UE:
To nie jest pierwszy raz kiedy polityk został "zmuszony" do występowania w klipie wyborczym którym się brzydził lub nie brzydził się, ale później ktoś tam, coś tam narozrabiał podczas montażu i on zupełnie nie ma pojęcia jak to się stało, że on w tym klipie wygaduje rzeczy których nigdy nie powiedział. Później taki polityk czuje się wykorzystany przez sztab wyborczy w którym - nie ukrywajmy - pracują ludzie bez skrupułów, których głównym zadaniem jest wyprowadzenie na manowce i bezduszne wykorzystanie zawsze prawdomównych polityków.
Otóż w USA rozwiązano ten problem już dawno. Po prostu na samym końcu klipu wyborczego kandydat musi wypowiedzieć słowa "Nazywam się {imię i nazwisko} i potwierdzam tę wiadomość." W ten oto sposób nie można później wyrzekać się własnego klipu wyborczego, zwalać winę na sztab, na władze partii, na to że ktoś nie dopatrzył lub dokonał sabotażu.
Proste? Ano proste, wystarczy mała wzmianka w prawie wyborczym. Dlaczego nikt dotychczas tego nie zaproponował w Polsce pomimo, że prawie po każdych wyborach jakiś polityk wyrzeka się własnego klipu wyborczego czując się oszukany? Ano dlatego, że wszystkim od prawa do lewa zależy na tym aby pozostało tak jak jest, bo po prostu teraz łatwiej łgać.
Jeśli jednak znajdzie się ktoś uczciwy i będzie zainteresowany wprowadzeniem zmian w prawie to niech rozpocznie od przestudiowania tego linku: http://en.wikipedia.org/wiki/I_approve_this_message
Jak to wygląda w praktyce? Poniżej ostatnie sekundy typowego klipu wyborczego:
"I'm Mitt Romney and I approve this message"
Komentarze
Pokaż komentarze (10)