Wybrałem się dziś z synkiem na spacer. Postanowiliśmy pójść coś zjeść na Nowe Miasto. Okazało się jednak, że nie sposób znaleźć wolnego miejsca w żadnej restauracji. Uczestnicy demonstracji antypisowskiej zajęli otóż wszystkie stoliki. "Od ręki" w centrum Warszawy można było dzisiaj po południu zjeść tylko kebab, ale kebaby jadam tyko w sprawdzonych miejscach - uparliśmy się więc z synkiem i w jednym lokalu z sushi dostawiono nam mały stolik. Okazało się wszakże, że na sushi trzeba czekać dobrze ponad godzinę - w efekcie zjedliśmy japoński bulion z makaronem czyli ramen, na który skądinąd też czekaliśmy prawie godzinę.
Miesiąc temu, gdy kończył się Marsz Niepodległości, byłem akurat z żoną i przyjaciółmi na Saskiej Kępie. Na ul. Francuskiej można zjeść najlepszy w Warszawie kebab (z prawdziwej baraniny). Kolejka była jednak gigantyczna, więc usiedliśmy w sąsiedniej restauracji (drogiej, a więc - inaczej niż dzisiaj na Nowym Mieście - pustej).
Wniosek. Demonstracja przeciwników PiS owszem zgromadziła sporo osób, ale siły w tym żadnej nie ma, a rewolucji z tego nie będzie. Rewolucję robią bowiem ci, którzy jadają kebaby, a nie sushi. Do robienia rewolucji trzeba mieć w sobie złość i głód. Sama złość nie wystarczy. PiS może spać spokojnie.
Zwolennik realpolitik, rozumianego nie jako kapitulanctwo, a jako coś pomiędzy romantyzmem nieliczącym się z realiami, a cynizmem ubierającym się w szaty pozytywizmu. W blogu będę pisał głównie, aczkolwiek nie wyłącznie, o polityce zagranicznej. Z przyjemnością powitam ew. komentarze, również te krytyczne, ale będę zobowiązany za merytoryczną dyskusję - choćby i zażartą, byleby w granicach dobrego smaku.
Nowości od blogera