Taka nutka osobista. Może nawet bardzo osobista. Wdałem się otóż w dyskusję polityczną na facebooku. Z człowiekiem, jak sądziłem, na poziomie. Człowiekiem, jak mi się wydawało, kulturalnym. Na pewno z człowiekiem będącym częścią elity. Od pewnego czasu jednak coraz bardziej politycznie zapiekłym. Widząc to jego zacietrzewienie kilka razy wdałem się w spór o to, co wypada, a co nie przystoi. Ostatnio o to, czy wolno szczuć na Prezydenta RP (obojętne czy obecnego, czy byłego). O to, czy wypada pisać o Prezydencie bez szacunku. O to, czy obowiązują nas reguły. Zawsze, a nie tylko, gdy kogoś lubimy. Czy buczenie (obojętne czy na Powązkach czy w w Sejmie) przystoi czy nie. Dodam, że identyczne dyskusje toczyłem z ludźmi z drugiej strony sporu politycznego.
Ze strony znajomych owego człowieka spotykałem się z obraźliwymi tekstami, z atakami na pograniczu (lub czasem już za granicą) chamstwa. Zawsze przy tym przebijała przez wpisy pogarda. Nie tyle nienawiść, a właśnie pogarda. Taka odbierająca godność, taka, która powoduje, że człowiek jakoś tak nie wiedzieć czemu musi wieczorem wypić herbatę i posiedzieć w ciszy, bo o ile nie jest się już zupełnie pozbawionym jakiejkolwiek wrażliwości to taki brutalny atak po prostu boli. Każda taka wymiana "uprzejmości" powoduje, że człowiek podejmuje decyzję, że skoro chce dalej zajmować się sprawami publicznymi to musi stać się nieczuły, obojętny. Bezwzględny. Bo inaczej działalność publiczną przypłaci kiedyś zdrowiem. Może zapłaci depresją. A może cynizmem i wyzuciem z marzeń o tym, by Polska stawała się lepszym miejscem. Na pewno utratą wiary w to, że można kulturalnie się różnić. Mój interlokutor nigdy na chamstwo nie reagował, bo to było chamstwo wymierzone w tych, których nie lubił. Wreszcie skonfrontowany z własnym, dodajmy mocno niewyszukanym, "hejtem" uznał, że zarzucając mu promowanie nienawiści obraziłem go. Autorefleksji - zero. Wściekałości za to mnóstwo. Gdy po ostrej wymianie zdań zadzwoniłem, by zamienić z nim kilka słów i spór mimo wszystko załagodzić niemal rzucił słuchawką. Czemu o tym piszę? Ano dlatego, że mój rozmówca to cześć tzw. inteligencji. Chamstwem hołoty bym się nie przejął. Chamstwem ludzi, o których zwykłem sądzić, że są na poziomie i owszem.
W spory o to, co wypada, a co nie wdawałem się zresztą często - nieraz apelowałem do ludzi o to, by powstrzymali się od agresji, od braku szacunku dla innych, od nienawiści. Dobrym słowem udawało mi się wielu ludzi z początku zapiekłych namówić do spokojnej dyskusji. Co ciekawe jednak te apele skutkowały, ale częściej wówczas, gdy kierowałem je do ludzi na pozór prostych. Okazuje się więc, że łatwiej pokonać w ludziach nienawiść zmieszaną z prostotą niźli nienawiść zmieszaną z pogardą. I byłbym na tym skończył ten wpis, gdyby nie to, że pogarda wobec innego człowieka za jego przekonania (przy czym przekonania nie zawsze są tożsame z sympatiami politycznymi) to wyraz prostactwa. A może rację miał Aleksander Sołżenicyn, który stworzył słowo „obrazowanszczina” (образованщина), na określenie ludzi wykształconych, ale nijak inteligentami nie będącymi (celowo nie używam tutaj polskiego tłumaczenia tego terminu, bo nabrało ono politycznego zabarwienia). Tylko czemu prawdziwa inteligencja pozwala ludziom nie spełniającym kryteriów tej grupy społecznej, udawać inteligentów? Czemu prawdziwa inteligencja nie reaguje widząc schamienie ludzi uchodzących za inteligentów? Czemu - gdy już reaguje - to robi to tylko, by potępić schamienie drugiej strony. Własnego obozu - niemal nigdy.
Obudźcie się Szanowni Państwo, bo jeszcze kilka lat i jako grupa społeczna stracicie, o ile już nie straciliście, jakikolwiek wpływ na rzeczywistość. Na Wasze miejsce przyjdą ludzie młodzi. Wy zejdziecie ze sceny. Ale młodzi nie będą Was wspominać ani do Was nawiązywać, bo nie będzie do czego nawiązywać. Kolejne pokolenie inteligencji będzie budować swój etos nie na tym, co pozostawicie, ale wbrew Wam, bo będzie się Was wstydziło. I to Waszą winą będzie to, że ciągłość pokoleniowa zostanie zerwana. Bo niby do czego mamy się odwoływać? Do Waszych zasad? Do tego wszechogarniającego kumoterstwa, które nas otacza? Na uczelniach, w ośrodkach analitycznych, w ministerstwach, na każdym rogu po prostu? Do uczelni mieszczących się w drugiej "500" światowych rankingów i nadętych profesorów, którzy jak gdyby nigdy nic chodzą dumni, jakby wykładali na Oxfordzie? Do tego, że umiecie mówić ładnie, ale zawsze ex cathedra, bo dyskutować ani nie chcecie ani nie umiecie? Do tego, że co prawda nie jesteście dyplomatami, ale jak to ujął kiedyś Talleyrand, słowa służą Wam do ukrywania myśli? Do tego, że uczycie kolejne pokolenia konformizmu? Do tego, że, jak mi to niedawno powiedział pewien luminarz - odmawiając udziału w dyskusji z profesorem o innych niż jego własne poglądach - "wolicie dyskutować z ludźmi podobnie myślącymi"? Do Waszych klubów wzajemnej adoracji? Do biografii, których się w Polsce - w przeciwieństwie do państw zachodnich - niemal nie pisze, bo trzeba byłoby trochę uczciwości (a Wy przecież wolicie stawiać sobie pomniki, a inne pomniki opluwać)? A może do Waszych głodnych kawałków o etosie inteligencji? Tyle, że jak o tym etosie mówicie to zawsze słychać o listach, które ktoś pisał za Gomułki. 50 lat temu. I samo to wiele mówi.
Obudźcie się.