Wzmożona aktywność dyplomatyczna wokół rozpętanej przez Rosję wojny na Ukrainie każe zastanowić się, czy jesteśmy bliscy końca wojny, czy też może przeciwnie – w przededniu wybuchu walk z wielokrotnie większa siłą.
Sygnały płynące z Kijowa, Moskwy, Berlina i Paryża są tak sprzeczne, a przecieków jest na tyle mało, że wszelkie prognozowanie byłoby zdecydowanie przedwczesne. Tym niemniej kilka wniosków można wysnuć już teraz.
1.Niemiecko – francuska inicjatywa nie jest, jak skądinąd słusznie zauważyli zarówno min. Schetyna, jak i minister Siemoniak, inicjatywą Unii Europejskiej. Trawestując powiedzenie o tym, iż „pogłoski o śmierci okazały się przedwczesne”, w tym wypadku pogłoski o narodzinach wspólnej polityki zagranicznej i bezpieczeństwa UE okazały się przedwczesne.
2.Pogłoski o silnej pozycji Polski okazały się zaś niegodne komentarza. Polska w rozgrywce ws. Ukrainy nie bierze udziału.
3.Pytanie o to, czy Zachód gotów jest zdradzić Ukrainę – w kontekście nawet tych skąpych przecieków, którymi dysponujemy – jest pytaniem naiwnym.
4.Właściwe pytanie brzmi czy elity ukraińskie gotowe są zdradzić swój kraj. Używając słowo zdrada ryzykują zarzut, iż odwołuję się do wielkich kwantyfikatorów, ale warto pamiętać, iż rządzących dziś w Kijowie do władzy wyniosła idea, która łączyła przyszłość Ukrainy z Zachodem. Godząc się na porozumienie z Rosją (takim jakim ono dziś może być), władze w Kijowie na pewno zdradziłyby Majdan. Wzorce życia społecznego, politycznego i kulturalnego, które płyną z Moskwy to dzisiaj korupcja, wynoszenie bandytów do władzy (vide Czeczenia, Naddniestrze etc.), brak elementarnego szacunku dla człowieka, miałkość w kulturze, zaprzaństwo wobec tego co niesie wartości – przystanie na taki świat to zatem również zdrada Ukrainy.
5.Czy ukraińscy przywódcy są do takiej zdrady zdolni? Biorąc pod uwagę ich przeszłość polityczną i biznesową oraz praktykę współczesnych dni – jak najbardziej tak. Z drugiej strony - realny brak wsparcia ze strony Zachodu każe zadać sobie pytanie, czy pisząc o zdradzie nie przesadzam – czy ukraińscy politycy mają inny wybór? Czy Petro Poroszenko i Arsenij Jaceniuk nie są po prostu postaciami tragicznymi?
6.Dla Moskwy celem nigdy nie było opanowanie Kijowa, ale rządzenie Ukrainą z Kijowa (a nie z Moskwy via Donieck). Niestety Rosja jest blisko tego celu. Powyższe każe zadać sobie pytanie czy postawa znacznej części naszych elit, która de facto oznacza przyglądanie się wojnie na zasadzie „nasza chata z kraja” nie jest aby wyrazem dojrzałości politycznej?
7.Moja odpowiedź jest rzecz jasna negatywna. Dojrzałą politykę mogą bowiem formułować analitycy, politycy, a nawet – szczególnie w jednym wypadku z historii – byli aktorzy – ale na pewno nie PR’owcy. Polityka sformułowana pod dyktando sondaży to taka polityka, która - nawet gdyby była właściwą - dojrzałą być z natury nie może. Może być co najwyżej przypadkowo właściwą. Tyle, że nawet taką niestety nie jest. Nie jest, bowiem Polska może (czy też raczej pewnie już tylko mogła) wpłynąć na kształt oferty złożonej przez Berlin i Paryż Kijowowi. To, że na próbę aktywnej i zdecydowanej polityki stać kilkumilionową Litwę budzi szacunek dla Wilna. A skoro o Wilnie już mowa to warto – ponownie – zadać sobie pytanie o to, czemu niezmiennie nie słychać o żadnej regionalnej polityce Warszawy.
8.W tym miejscu zasadnicza uwaga – za stan polskiej polityki zagranicznej nie odpowiada minister, który przejął ster polskiej dyplomacji ledwie kilka miesięcy temu. Warto o tym pamiętać, szczególnie, gdy widać już pierwsze krytyczne głosy (lub zgoła gesty) ze strony tych, którzy byli zdecydowanie bliżej centrum decyzyjnego niż minister Schetyna. Dyplomacja zawsze wymaga bowiem czasu i wyobraźni. Jeśli więc ubolewam nad brakiem polityki regionalnej to ostrze krytyki wymierzam nie wobec tych, którym może zabraknąć czasu na wypracowanie wspólnej polityki (i koniecznego dla tego zaufania) z Wilnem, ale wobec tych, którym zabrakło wyobraźni, by przewidzieć, że dobre relacje z sąsiadami mogą okazać się kluczowe dla bezpieczeństwa państwa.
9.Rok temu napisałem, że Rosji nie chodzi o Krym, ani o Donbas, ani nawet o Ukrainę, ale o zniszczenie architektury bezpieczeństwa europejskiego i zastąpienie istniejącego systemu koncertem mocarstw. Sytuacja, w której o przyszłości Kijowa decydują Moskwa, Berlin i Paryż to nic innego, jak właśnie koncert mocarstw. Powstanie takiego sytemu jest w sposób fundamentalny sprzeczne z interesem narodowym RP, która mocarstwem nie będąc traciłaby znaczenie jako podmiot stosunków międzynarodowych.
10.Niewątpliwie nie jest przypadkowa koincydencja czasowa niemieckiej inicjatywy dyplomatycznej z sygnałami płynącymi z Waszyngtonu, o tym, iż USA są coraz bliższe decyzji o dozbrajaniu ukraińskiej armii.
11.Nieprawdą równocześnie jest teza, iż Berlin gotów jest w imię relacji z Moskwą do pójścia całkowicie wbrew Waszyngtonowi. Niewątpliwie dla niemieckich elit wycofywanie się USA z Europy było szansą na wzmocnienie roli Niemiec na kontynencie, ale wizyta Angeli Merkel w Waszyngtonie w przededniu planowanego na środę spotkania w Mińsku, świadczy o tym iż w obliczu rosyjskiej agresji więzi transatlantyckie są jednak nadal podstawą bezpieczeństwa europejskiego, a rola atlantyckich elit w Berlinie większa niż sądziliśmy. Tyle, że i dla Waszyngtonu, Ukraina jest znacznie mniej ważna niż zagrożenie płynące ze strony Państwa Islamskiego, porozumienie z Iranem, kwestia walki z talibami na pograniczu afgańsko – pakistańskim, kwestia koreańskiego programu jądrowego czy też wreszcie wzrost roli Chin.
12.Skala zaangażowania Niemiec w konflikt na Ukrainie każe przypuszczać, iż Berlin broni nie tyle Ukrainy, co raczej własnej polityki wobec Rosji oraz szansy na to, iżby stał się on pełnoprawnym mocarstwem europejskim. Jeśli bowiem A. Merkel poniesie klęskę ws. wojny w Donbasie, a USA zmuszone będą zaangażować się w rozwiązanie konfliktu ambicje Berlina zostaną bardzo osłabione.
13.Kto wie czy na naszych oczach nie powstaje – podczas rozmów w Waszyngtonie – globalny koncert mocarstw, w Mińsku zaś – europejski koncert mocarstw.
14.W naszym interesie jest (było?), aby Rosja utknęła politycznie i militarnie na Ukrainie. Jeśli dojdzie do porozumienia pokojowego, którego efektem będzie nadanie Ukrainie statusu faktycznego rosyjskiego protektoratu to oznaczać będzie to, iż celu nie osiągnęliśmy.
15.Wojna na Ukrainie od początku była konfliktem, w którym żadna ze stron nie miała ani sił, ani interesu, aby go wygrać. Wojna ta to klasyczna wojna na zmęczenie przeciwnika. To wojna słabego (Rosji) przeciw jeszcze słabszemu (Ukrainie). Zachód, gdyby tylko zechciał podjąć rękawicę, mógłby bez większego kłopotu zmusić Rosję do ustępstw. Rękawicy zaś nie podjął, bo uznał, iż nie jest stroną konfliktu. I tu się fundamentalnie pomylił.
16.Spotkanie w Mińsku w środę oznaczać będzie końcowy akord politycznej rehabilitacji Aleksandra Łukaszenki. Na jego oczach odbywać się będzie proces zmuszania Ukrainy do kapitulacji. Tym samym okno możliwości dialogu Warszawy z Mińskiem zacznie się zamykać. Polska, mimo sygnałów płynących z białoruskiej stolicy, rzecz jasna z istniejących możliwości nie skorzystała. Pytanie o przyczyny takiego stanu rzeczy nie może zostać pozostawione bez odpowiedzi.
17.To, co napisałem jest z pewnością pesymistyczne. Jest jednak szansa, iż taki scenariusz się nie ziści. Nadzieję dają sami Ukraińcy, którzy mogą po prostu nie chcieć się poddać, tak jak nie chcieli się poddać obrońcy lotniska w Doniecku nawet wówczas, gdy w Kijowie postanowiono go już nie bronić (powyższe to skądinąd informacja dwuźródłowa ze sprawdzonych źródeł, a zatem raczej pewna). Strach przed reakcją batalionów ochotniczych może być jednym co, powstrzyma Kijów przed porozumieniem z Moskwą. Wówczas czeka nas jednak dalsza wojna i dalsze ofiary. Czeka nas wojna na wyniszczenie. Paradoksalnie jednak Bejrut może być lepszy od Mińska.