Krzysztof Wołodźko napisał: "Jeśli cię nie stać na prywatne przedszkole, opiekunkę dla dziecka i trzypokojowe mieszkanie – twój problem. Jeśli twoje dzieci nie dojadają – to twój problem. Jeśli źle się urodziłeś – twój problem. Jeśli stoisz w bardzo długiej kolejce do lekarza – twój problem".
Postaram się utrzymać w stylistyce Autora: "Jeśli jesteś urzędnikiem i całe lata ledwie wiążesz koniec z końcem, bo mimo, że masz sukcesy cały czas stoisz w miejscu, a widzisz miernoty które na służbie państwowej mają się bardzo dobrze to wystarczy byś nauczył się siedzieć cicho i też zacznie być Ci dobrze (czasem przy goleniu jak spojrzysz w lustro - trochę gorzej, ale "idzie się" przyzwyczaić). Od razu jedno zastrzeżenie - znam wielu urzędników mądrych, uczciwych i z sercem wykonujących swoją pracę, którzy zajmują wysokie stanowiska, tyle, że mam wrażenie, że to raczej mniejszość.
Nieraz zastanawiałem się skąd bierze się ta tak częsta bylejakość, tumiwisizm i serwilizm wśród urzędników i doszedłem do wniosku, że jest jedna banalna odpowiedź. Otóż np. w Niemczech (np w niemieckim MSZ) różnice w wynagrodzeniu dyrektora, wicedyrektora i naczelnika wydziału to ok. 10%. U nas szeregowy pracownik w ministerstwie zarabia ok 3500 - 4500, a dyrektor już ok. 12.000. Innymi słowy w Niemczech "stawianie się" (zakładając, że pociągnie za sobą odwołanie z kierowniczego stanowiska) powoduje spadek zarobków o 10%, a gdy "podpadnie" się już na poważnie o ca. 25% (pomijam w tym miejscu fakt, że na Zachodzie nawet minister nie może po uznaniu dymisjonować kogo tylko chce). W Polsce "podpadnięcie" zaś to ryzyko dwukrotnego (a nawet większego) spadku zarobków - w Polsce samodzielne myślenie oznacza niezmiennie ryzyko pauperyzacji. I to zagrożenie powoduje, że nie trzeba już nawet wywierać presji politycznej - zasady gry i tak są jasne.