W Paryżu doszło do serii aktów terroru. Zginęli niewinni ludzie. Wielu twierdzi, że dżihadyści to główne zagrożenie dla Europy. Politycy mówią, że cały kontynent (chciałoby się za klasykiem powiedzieć "od Lizbony do Władywostoku") musi zjednoczyć się w walce z terroryzmem.
Równolegle Europa dyskutuje czy islamiści wygrają. Wygrać mają podobno wówczas, gdy Europa zacznie stosować prawa, które mając na celu obronę przed terroryzmem, dałyby służbom specjalnym specyficzne (można by rzec - specjalne) uprawnienia, które z natury rzeczy oznaczać muszą pewne ograniczenie wolności (np uproszczenie procedur pozwalających na inwigilację, czy też zaostrzenie kar za wspieranie (finansowanie, nawoływanie do) dżihadu.
Jestem zdania, że nawoływanie do dżihadu nie mieści się w granicach demokracji, a co do inwigilacji - no cóż - szczerze powiedziawszy po latach spędzonych jako dyplomata za wschodnią granicą jakoś nie umiem się nawet przyzwyczaić do braku podsłuchów i kamer w domu, więc pewnie nie mnie się wypowiadać. Wprowadzenia przeto takich praw nie uznam za zwycięstwo islamistów.
Islamiści wygrają w innym przypadku. Wygrają, jeśli okaże się, że mają rację oskarżając Zachód o amoralność, hipokryzję i nihilizm. Wygrają, jeśli cywilizowana Europa uzna, że śmierć bodaj 18 Francuzów to powód dla porozumienia z Rosją, która odpowiada za śmierć kilku tysięcy Ukraińców, jeśli polityczna wartość życia jednego Francuza okaże się być równa życiu kilkuset Ukraińców.
Jednoczmy się więc w walce z islamskim terroryzmem od Lizbonu do Władywostoku, a w walce z tym drugim terroryzmem - od Lizbony do Kijowa, lub też może lepiej od Lizbony do Torezu, tj. do miejsca, gdzie spadł zestrzelony przez rosyjskich terrorystów samolot Malaysia Airlines.