Witold Jurasz Witold Jurasz
2197
BLOG

Sankcje wobec Rosji czy Rosjan?

Witold Jurasz Witold Jurasz Polityka Obserwuj notkę 16

Unia Europejska zdecydowała się na wprowadzenie w stosunku do Rosji sankcji tzw. trzeciego stopnia. Po miesiącach udowadniania Moskwie, że ma rację posądzając Brukselę o to, iż ta jest całkowicie niezdolna do zdecydowanego działania w Brukseli zapanowało poczucie, że oto UE pokazała pazury. Czy tak jest w istocie?

Z całą pewnością fakt, iż w wyniku sankcji utrudnione będzie zaciąganie kredytów przez rosyjskie banki będzie odczuwalny. Równocześnie jednak sam fakt, iż na Ukrainie toczy się wojna, a relacje Zachodu z Rosją są najgorsze od czasu rozpadu Związku Sowieckiego powoduje, iż ceny surowców energetycznych będą zapewne rosnąć. Pojawiają się co prawda eksperci, którzy wieszczą zupełnie przeciwny skutek, ale w mojej ocenie wychodzenie zachodnich gospodarek z kryzysu połączone z niestabilnością zarówno na Bliskim Wschodzie, jak i wokół Rosji będzie jednak skutkować raczej wzrostem cen. Tym samym ew. straty wynikające ze zwiększonych kosztów finansowych będą rekompensowane przez zwiększone zyski z eksportu gazu i ropy.  Co więcej, sankcje UE nie uderzają w rosyjskie banki z siedzibą w krajach trzecich, co automatycznie (z założenia?) pozwala Moskwie na wdrożenie - z pewnością już przygotowanych - schematów obchodzenia sankcji.

Nie bez znaczenia jest też i to, iż Moskwa ma potężne, oceniane nawet na ponad 500 mld USD, rezerwy finansowe. Wielu ekspetów zwraca uwagę na ucieczkę kapitału z Rosji, ale w tym miejscu warto pamiętać o specyficznym rosyjskim fenomenie, którym jest to, iż trwająca już przecież od lat ucieczka kapitału z Rosji nie ma de facto żadnego znaczenia dla stanu jej gospodarki. Powyższe wynika z faktu, iż kapitał ten w istocie nie wypływa, a jedynie „zmienia obywatelstwo”. Bogaci Rosjanie najpierw otóż wyprowadzają aktywa do rajów podatkowych, by potem je reinwestować, ale już jako kapitał zagraniczny - w optymalnym scenariuszu podlegający nawet prawnej ochronie UE.

Wydrenowanie rosyjskich rezerw jest skądinąd bardziej realne, gdyby zmusić rosyjski Bank Centralny do interwencyjnych zakupów rubli poprzez grę giełdową przeciw rosyjskiej walucie – to się jednak nie dzieje, a jak pokazuje historia, Kreml gotów byłby do walki o utrzymanie kursu swej waluty, gdyż nagła jej dewaluacja oznaczałaby, iż towary importowane zaczęłyby skokowo drożeć, co uderzyłoby w poczucie bezpieczeństwa socjalnego Rosjan, przyzwyczajonych do kupowania towarów spoza Rosji.

Embargo na broń, pomijając już fakt, iż pozwala Francji na dostarczenie Rosji desantowców Mistral, również nie odegra poważniejszej roli, gdyż gros eksportu rosyjskiego uzbrojenia skierowana jest poza UE. Niestety, po słynnym sporze, w którym UE oprotestowywała w latach 90 klauzule w amerykańskich sankcjach (Kennedy – D’Amato czyli „Iran Libya Sanctions Act” oraz Hellms-Burton czyli ”The Cuban Liberty and Democratic Solidarity Act”), które zawierały sankcje transgraniczne, tj. uderzające w państwa trzecie robiące interesy z państwem objętym sankcjami, Bruksela nie mogła (i nie chciała) nagle zmienić frontu i wprowadzić regulacji, które realnie uderzyłyby w rosyjski eksport uzbrojenia.

Nie zastosowano sankcji, takich jak np. zakaz eksportu dóbr luksusowych (takie restrykcje wprowadzono np. wobec reżimu w Damaszku), które uderzyłyby w klasę średnią, która w przeciwieństwie do oligarchów, zmuszona byłaby tym samym do obniżenia standardu życia. Powyższe groziłoby Kremlowi destabilizacją społeczną w Moskwie i Petersburgu, czyli w dwóch kluczowych z punktu widzenia stabilności reżimu miastach. Nie zastosowano również na większą skalę zakazu podróżowania, co w połączeniu z zaostrzeniem (prawnym bądź faktycznym) reżimu wizowego mogłoby również zagrozić Kremlowi, który opiera swoją władzę, na swoistym porozumieniu z klasą średnią, w ramach ta nie interesuje się polityką, ale w zamian uzyskuje prawo do bogacenia się i cieszenia swobodą podróżowania. Polska mogłaby zawiesić porozumienie o Małym Ruchu Granicznym z Obwodem Kaliningradzkim, co oznaczałoby dla mieszkańców OK konieczność rezygnacji z zakupów w wielokrotnie tańszych sklepach w Polsce.

Nic nie słychać o działaniach nękających rosyjską oligarchię, takich jak wnikliwe prześwietlanie jej operacji finansowych, co mogłoby poważnie zagrozić zarówno samym oligarchom, jak i naruszyć interesy urzędników, których środki finansowe częstokroć legalizowane są przez zależnych od nich biznesmenów, de facto pełniących rolę „słupów”.

Zachód nie wydaje się też skłonny do poważnej rewizji planów ewentualnościowych ani do dyslokacji jakichkolwiek poważniejszych sił NATO na terenie nowych państw członkowskich NATO. Mimo zapewnień, iż ma się to stać niebawem nadal nie słychać, iżby Stany Zjednoczone podjęły ostateczną decyzję o sprzedaży Polsce pocisków samosterujących, co zasadniczo wzmocniłoby zdolności bojowe naszej armii. Innymi słowy do Moskwy nie trafia również i w tym zakresie żaden sygnał, iż przyjdzie jej realnie ponosić koszty, jeśli zechce kontynuować konfrontacyjną politykę wobec Zachodu. Skądinąd zastanawiające jest i to, że w obliczu rosnącego zagrożenia, Polska zwiększa budżet obronny z 1,95% do… 2% (a nie 2,5 czy też 3%).

Nie słychać nic o rewizji relacji UE np. z Mińskiem, czy też o silniejszym niż do tej pory wsparciu Mołdawii. Wydaje się, że wyzwanie rzucane Zachodowi przez Moskwę spotyka się z reakcją słabą, a co gorsza spóźnioną. W warstwie psychologicznej, tak ważnej również w polityce międzynarodowej, Rosja ma więc nadal przewagę. Zachód jest wobec Moskwy twardy jedynie w sensie werbalnym, co skądinąd jest błędem, gdyż jak już w 1946 r. pisał ojciec amerykańskiej sowietologii George Kennan w swoim fundamentalnym „Długim Szyfrogramie”, władza sowiecka ustępuje w obliczu siły, ale nigdy w sytuacji, gdy uderza to w jej prestiż. Zachód (w tym niestety również Polska) wydaje się tymczasem chętniej uderzać w rosyjski prestiż niż gospodarkę. Uderzając zaś w gospodarkę czyni to tak jakby chciała uderzyć w Rosję, a nie w reżim Rosją rządzący.

Straty wynikające z sankcji mogą co prawda obniżyć poparcie społeczne dla Władimira Putina, ale wziąwszy pod uwagę to, iż cieszy się on obecnie poparciem 86% Rosjan, ewentualny spadek poparcia będzie zaczynał się od tak niewiarygodnie wysokiego poziomu, iż wątpliwym jest, iżby Rosję czekały poważniejsze wstrząsy wewnętrzne wywołane sankcjami. Skądinąd fenomen poparcia dla polityki W. Putina dowodzi, iż Rosja Lermontowa, Czechowa, Dostojewskiego i Tołstoja, którą Kreml od lat mami Zachód oraz Rosja Wysockiego, Sołżenicyna, Sacharowa i Kowaliowa, w którą z kolei niezmiennie wierzy część polskiej elity i tzw. ekspertów od Rosji to tak naprawdę byty istniejące tylko na kartach książek. Zabawne skądinąd, że wymyślona przez KGB operacja wmówienia liberalnej zachodniej inteligencji, że oto Związek Sowiecki to nie łagry i łamanie ludzkich sumień, ale nowe wcielenie tajemniczej i nieuchwytnej rosyjskiej duszy, zaczęła żyć własnym życiem i po dokooptowaniu do panteonu kilku bohaterów antysystemowej opozycji stała się nowym mitem – niestety równie nieprawdziwym jak ów pierwotny.

Skala poparcia dla W.Putina, a jeszcze bardziej nawet wzrost owego poparcia w ostatnich miesiącach dowodzą, że co prawda istnieje oczywiście prozachodnia liberalna rosyjska inteligencja, ale naród rosyjski, takim jak się nam go usiłuje przedstawiać (z jego wewnętrzną „dobrocią”) po prostu nie istnieje, gdyż nie przetrwał (po prawdzie przetrwać nie miał szans) Rewolucji, Głodu, terroru lat 30, II wojny światowej, a następnie półwiecza łamania charakterów i kolejnych 25 lat rabunku i bandytyzmu. Nie wolno oczywiście zapomnieć o tych w Rosji, którzy z przerażeniem patrzą na ewolucję swojej ojczyzny i przez to stają się depozytariuszami tego, co daje nadzieję na przyszłość, a co dziś każe redakcji „Nowoj Gaziety” napisać na okładce po holendersku „przepraszamy”, ale równocześnie nie wolno nam zamykać oczu na fakt, iż poparcie dla Władimira Putina jest zawsze rekordowo wysokie, gdy Rosja napada na sąsiedni kraj (obecne 86% poparcia poprzedzone było 88% w czasie wojny z Gruzją). Rosję i Rosjan trawi rak nacjonalizmu, choć w zasadzie poprawniej byłoby napisać - szowinizmu, bo w Moskwie i Petersburgu można zostać pobitym również wówczas, gdy jest się obywatelem Rosji, ale pochodzącym np. z Kaukazu.

Dla ponad 80% ludności Rosji napaść na inny kraj jest czymś nie tylko właściwym, ale i pożądanym. Zachód tymczasem od lat gotów jest wspierać dowolny reżim na Kremlu z obawy przed przejęciem władzy przez mitycznych „nacjonalistów” i nic to, że kolejne ich wcielenia od Żyrinowskiego do Rogozina to twory rosyjskich służb. Obawa przed owymi „nacjonalistami” nie pozwala Zachodowi dojrzeć zupełnie oczywistego faktu: Rosją już od lat rządzą nacjonaliści.

W początku lat 90 obawa przed ”wybuchem nacjonalizmu” w Rosji spowodowała, iż Zachód nie pozwolił Rosji paść na kolana i udzielił jej wsparcia. Nacjonalizm tymczasem, który niczym narkotyk zatruwa rosyjską duszę, leczy się tylko jednym sposobem (znanym skądinąd z terapii antynarkotykowych) - tylko otóż upadek pozwala się podnieść i żyć na nowo, bez owych nacjonalistycznych miazmatów, które niczym narkotykowy dym nie pozwalają Rosji zająć się sobą, zamiast swoimi sąsiadami. Sankcje, które wprowadzane są przez Zachód nie mają dostatecznej siły terapeutycznej. W tym sensie już dziś wiemy, że nie spełnią one swojej roli. Agresja wobec Ukrainy, odpowiedzią na którą są sankcje wobec Rosji, nie jest bowiem wynikiem dyktatorskiej polityki Władimira Putina. Prezydent Rosji w tym akurat aspekcie zachowuje się jak rasowy demokrata i idzie za głosem swego ludu.

Rozważania o tym, czy w rosyjskiej elicie władzy może powstać grupa, która chciałaby odsunięcia od władzy W. Putina nie biorą pod uwagę owego fenomenalnie wysokiego poparcia społecznego dla prezydenta Rosji oraz tego, iż koterie na Kremlu co prawda bywają ze sobą skonfliktowane, ale spór pomiędzy nimi nigdy nie dotyczy polityki zagranicznej. Wydaje się zatem, że plotki o tym, iż pozycja rosyjskiego prezydenta mogłaby być w wyniku sankcji zagrożona obliczone są na wywołanie na Zachodzie wrażenia, iż zastosowane sankcje są zdecydowane i nie jest celowym ich dalsze wzmacnianie. Kto wie, czy takie pogłoski nie są wręcz celowo rozpuszczane. Teraz co prawda słyszymy o tym, iż przeciwnicy W. Putina mieliby pochodzić ze środowisk bardziej skłonnych do współpracy z Zachodem, ale wkrótce zapewne usłyszymy, iż alternatywą wobec WWP są „nacjonaliści”.

Profesor Andrzej de Lazari, którego o rusofobię trudno posądzać, w dramatycznym tekście opublikowanym 05 sierpnia stwierdza: „Już nie będę bronił Rosjan przed utożsamianiem ich z Sowietami”. Polskiej polityce wschodniej tymczasem nadal ton nadaje hasło Adama Michnika, który określa siebie jako „antysowieckiego rusofila”. Czas sobie powiedzieć bardzo wyraźnie, iż owa, z całą pewnością piękna w swym przesłaniu idea, która kazała nam szukać porozumienia z Moskwą w oparciu o przekonanie o możliwości właśnie rozdzielenia sowieckości i rosyjskości okazała się mrzonką. Czas pożegnać się tak z rusofobią, jak i rusofilią – pierwsza szkodzi nam na Zachodzie, a druga – paradoksalnie – w Rosji, gdyż nie pozwala na czas dostrzec zagrożeń.

Polska nie ma ani potencjału gospodarczego ani ciężaru politycznego, by dokonać trwałej korekty kursu politycznego Zachodu, który ewidentnie będzie szukał porozumienia z Kremlem, gdyż rosyjskie zagrożenie nawet teraz będzie ustępować w obliczu rozgrywki z Chinami, czy też interesów Zachodu w Iranie, Afganistanie, czy też a półwyspie koreańskim tj. wszędzie tam, gdzie Rosja jest naszym sojusznikom potrzebna. Nie sposób jednak nie zauważyć, że nasza polityka wschodnia i lansowana od kilku lat teza o tym, iż możliwe jest pragmatyczne porozumienie z Moskwą, a w samej Rosji partnerem do dialogu jest owe kilka procent, na nic nie mających wpływu, liberalnych inteligentów skończyły się klęską. Nie sposób nie dostrzec też, że porzucenie polityki tworzenia regionalnej koalicji państw zagrożonych przez Rosję, która grupując kilka państw byłaby w stanie skuteczniej niż my sami lobbować w Brukseli na rzecz naszej, krytycznej optyki patrzenia na Moskwę okazała się błędem.

Pozostaje liczyć na to, iż prezydentowi Obamie uda się porozumieć z Iranem i zarazem nie zepsuć już i tak nadszarpniętych relacji z Arabią Saudyjską. Jeśli te dwa państwa zwiększyłyby wydobycie ropy naftowej, a Waszyngton dalej rozwijał technologię wydobycia gazu łupkowego, a co więcej dopuściłby jego eksport na rynki europejskie, istniałaby szansa na obniżenie cen surowców energetycznych. Dopiero to realnie uderzyłoby w Rosję. Tylko czy mamy aż tyle czasu? Jeśli nie, to pozostaje liczyć, że Ukraina - w paradoksalny sposób dzięki W. Putinowi - wzmocni swoją państwowość i nie da się Rosji złamać. Skądinąd sam fakt, że to potencjalnie możliwe, pokazuje, że co prawda mamy powtórkę z Zimnej Wojny, ale jednak tym razem na szachownicy zamiast silnego Związku Sowieckiego i potężnego Zachodu widzimy słabą Rosję i słaby Zachód. Jakie czasy, taka Zimna Wojna - chciałoby się powiedzieć. 

Powyższy tekst ukazał się na łamach Nowej Konfederacji http://www.nowakonfederacja.pl/, której regularną lekturę skądinąd polecam.

Zwolennik realpolitik, rozumianego nie jako kapitulanctwo, a jako coś pomiędzy romantyzmem nieliczącym się z realiami, a cynizmem ubierającym się w szaty pozytywizmu. W blogu będę pisał głównie, aczkolwiek nie wyłącznie, o polityce zagranicznej. Z przyjemnością powitam ew. komentarze, również te krytyczne, ale będę zobowiązany za merytoryczną dyskusję - choćby i zażartą, byleby w granicach dobrego smaku.

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (16)

Inne tematy w dziale Polityka