Witold Jurasz Witold Jurasz
788
BLOG

Polski Biznes na wschodzie – szaleństwo czy metoda?

Witold Jurasz Witold Jurasz Polityka Obserwuj notkę 4

Ostatnie wydarzenia na Ukrainie i obawa przed konsekwencjami naszej polityki dla polskiego biznesu w Rosji każą zastanowić się czy w ogóle warto robić interesy na Wschodzie – a jeśli tak to jak minimalizować ryzyko.

Zerwanie więzi gospodarczych wiążących Polskę ze Związkiem Sowieckim przyczyniło się z pewnością do pogłębienia i bez tego dotkliwego kryzysu na początku naszej transformacji. Pod koniec lat 80 niemal 30% łącznych obrotów polskiego handlu zagranicznego przypadało na ówczesny ZSRR. Również 30% eksportu PRL kierowane było na wschód (w niektórych branżach procent ten sięgał nawet 45%). Dzisiaj polski eksport do państw Wspólnoty Niepodległych Państw to ledwie ok 10% całości, przy czym na Rosję przypada ok połowy. Nie sposób jednak nie odnotować faktu, iż rynki wschodnie rozwijają się dynamicznie. I tak np. eksport o Rosji w 2013 (w porównaniu do 2012) wzrósł aż o 6,1%. W wypadku Białorusi wzrost ten osiągnął spektakularne 17,1%. Trudno, więc nie zauważyć, że perspektywy wzrostu leżą dziś również na wschodzie.

Równocześnie jednak trudno sobie wyobrazić współczesną Polskę z jej członkostwem w NATO i UE, gdyby więzi odziedziczone po PRL trwały w niezmienionej formie. W jakimś bowiem sensie im dalej jesteśmy od Wschodu (również gospodarczo) tym bliżej jesteśmy Zachodu. Pytanie, które rodzi się na tym tle brzmi – czy zwiększając obroty handlowe ze wschodem zbliżamy się do niego i czy tym samym również oddalamy się od Zachodu? Sądząc po różnicach zdań, które ujawniły się pomiędzy PSL i PO na tle kryzysu ukraińskiego (krytyka wypowiedzi min Sikorskiego, który domagał się rozmieszczenia w Polsce sił NATO przez wicepremiera Piechocińskiego) trudno zaprzeczyć, że tak jest w istocie. Z czysto ekonomicznego punktu widzenia nie da się jednak zaprzeczyć, że zaraz za naszą wschodnią granicą istnieją potężne i prężne rynki zbytu. Robienie interesów na wschodzie to zawsze więc w pewnym sensie łączenie wody z ogniem.

Na wschód od Bugu wszystko, każde działanie jest pochodną polityki. Nie inaczej jest i z gospodarką. Rozumie to Rosja, która, w zasadzie aż do wydarzeń na Krymie, na równi z działaniami stricte politycznymi, koncentrowała ostrze swojego programu rekonkwisty obszaru postsowieckiego na próbie osiągnięcia dominacji ekonomicznej.

Każdy przedsiębiorca robiący interesy w Rosji poza zwykłym ryzykiem (takim jak korupcja, przekupne sądy, niestabilne prawo) bierze na siebie więc również ryzyko polityczne związane z tym, iż jedną z metod nacisku Kremla na państwa prowadzące politykę, która nie odpowiada Moskwie jest stosowanie np. embarga na wybrane kategorie produktów.

Powyższego doświadczyliśmy skądinąd i my Polacy np. przy okazji embarga na polskie mięso. Co istotne wprowadzono je w zasadzie zaraz po wygranych przez PiS wyborach – nie była to więc reakcja na politykę rządu K. Marcinkiewicza, a raczej działanie stricte ofensywne, wyprzedzające jakiekolwiek korekty kursu politycznego ze strony nowych wówczas władz RP. Niestety niemrawa z początku reakcja Brukseli i uparte starania Moskwy o to, by negocjować z Polską, a nie UE jako całością (co miało sprzyjać dzieleniu Zachodu na państwa w pełni w nim zakotwiczone i takie, które nie dysponowałyby pełnią praw) spowodowały, że nasi producenci ponieśli wymierne straty. Dopiero zmiana ekipy rządzącej w Warszawie spowodowała odwołanie embarga, co jest tylko dodatkowym dowodem na to, że działania Kremla miały charakter wyłącznie polityczny.

Obecne wydarzenia na Ukrainie każą zakładać, że Rosja i tym razem uciekać się będzie do presji ekonomicznej, co skądinąd już zaczęła robić, np. blokując ekspert produktów mlecznych firmy Mlekovita. Ewentualna ponowna blokada naszego eksportu (w większej skali) byłaby dla Polski tym razem bardziej dotkliwa, gdyż istniejące w 2005 r. kanały obchodzenia embarga albo nie istnieją (jak w wypadku nie mniej obecnie skonfliktowanej z Rosją Ukrainy i Litwy), albo są dla nas nieodstępne (jak w wypadku Białorusi, z którą mamy najgorsze chyba relacje spośród wszystkich państw Unii Europejskiej, co każe powątpiewać, iżby to nasz kraj był w stanie porozumieć się z reżimem w Mińsku odnośnie przekierowania eksportu do Rosji na kanał wiodący przez Białoruś).

Tego, iż relacje gospodarcze są dla Rosji narzędziem nie trzeba dowodzić, gdyż jest to zapisane wprost w doktrynie rosyjskiej polityki zagranicznej z 12.02.2103, w której w pkt 27 relacje ekonomiczne są nazwane „narzędziem” polityki zagranicznej (co ciekawe wymienione są zaraz obok siły wojskowej). Moskwa wielokrotnie używała embarga, jako narzędzia polityki zagranicznej – warto w tym miejscu przypomnieć embargo na gruzińskie, a potem mołdawskie wino, litewskie produkty mleczne, kolejne ograniczenia importu tychże z Białorusi etc.

Podatność danych państw na embargo (zawsze wprowadzane na podstawie rzekomych wad oferowanych produktów) była tym większa, im większy procent eksportu danego kraju przypadał na Moskwę. Jeśli więc Polska miałby promować polski biznes w Rosji zasadnicze znaczenie miałoby wnikliwe monitorowanie statystyk, tak, aby nigdy żaden sektor nie stał się zależny od Rosji.

W wypadku Kijowa problemem, poza korupcją, której skala jest tak znaczna, że wiele przedsięwzięć przestaje się kalkulować, była kwestia zwrotu VAT polskim przedsiębiorcom. Sprawy tej nie udało się rozwiązać pomimo znacznego politycznego zaangażowania Polski na Ukrainie. Kwestia zwrotu VAT nigdy nie stała się niestety tematem pierwszoplanowym w relacjach z Kijowem, a polska dyplomacja zajmowała się raczej uwolnieniem Julii Tymoszenko niż kwestiami naszego biznesu. Jedynie najwięksi inwestorzy tacy jak Michał Sołowow byli w stanie rozwiązać problem. Dla mniejszych przedsiębiorców barierą nie do pokonania była skorumpowana do cna ukraińska machina biurokratyczna.

Paradoksalnie przy tym w Polsce niezmiennie panuje przeświadczenie, że to właśnie mały i średni biznes winien kierować się na wschód, co jest założeniem błędnym z trzech podstawowych powodów.

Po pierwsze biznes taki nie ma odpowiedniej siły, by pokonać miejscowe bariery biurokratyczne i nie paść ofiarą urzędniczej korupcji.

Po drugie – jego działalność ma znaczenie dla polskiej gospodarki, ale nie ma – z racji skali – znaczenia z punktu widzenia polskiej polityki. Tylko bowiem duże, poważne inwestycje mogą odegrać rolę polityczną, tj posłużyć przyciąganiu Ukrainy (oraz Białorusi) do Zachodu.

Po trzecie już sama logika polityczna systemu autorytarnego (a tylko z takimi mamy do czynienia na wschodzie) powoduje, że nie szereg małych projektów wykuwa drogę do większych, a raczej projekty flagowe otwierają drzwi dla mniejszego biznesu. Aparat urzędniczy na wschodzie ma bowiem jedną podstawowa umiejętność - jest nią umiejętność odczytywania sygnałów płynących z góry. Jeśli więc prezydent państwa zezwala dwóm – trzem poważnym inwestorom na prowadzenie biznesu to sygnał, iż zapaliło się zielone światło dla biznesu z Polski jest natychmiast odczytywany przez członków rządu i gubernatorów. Ich życzliwość z kolei przekłada się na niższych, lokalnych, urzędników. Z tego właśnie powodu świadomy przecież negatywnych reperkusji w Niemczech prezes koncernu Siemens spotkał się w ostatnich dniach z Władimirem Putinem w sposób publiczny, a nie poufny. Uzyskawszy bowiem publiczne „błogosławieństwo” dla swojego biznesu może być pewny, iż żaden niższy rangą, lokalny urzędnik nie wpadnie na pomysł „ukarania” Siemensa za politykę Niemiec.

W wypadku Białorusi zarówno korupcja jest nieporównywalnie mniejsza niż na Ukrainie (co wynika z faktu, że krajem rządzi nie grupa wyższych urzędników oraz oligarchia, ale jeden człowiek), a polityczne ryzyko działalności gospodarczej również jest nieporównywalne z tym, które ma miejsce w Rosji. Nie licząc jednego wyjątku (producenta czekolady Terravita), od wielu już lat to właśnie Białoruś jest najbezpieczniejszym miejscem do prowadzenia interesów za Bugiem, czego dowodem jest to, że Mińsk nie uciekał się do presji na polski biznes w momencie, gdy relacje polityczne były nie tyle zamrożone, ale przeciwnie – osiągały temperaturę wrzenia.

Powyższe pokazuje, że stereotypy polityczne w zasadniczy sposób rozmijają się z rzeczywistością biznesową. Niestety jest to konsekwentnie ignorowane przez kolejne rządy RP. I tak np. Polska, po spacyfikowaniu demonstracji opozycji po wyborach prezydenckich 19 grudnia 2010, zamiast znaleźć się w środku unijnej stawki, zajęła najtwardsze wobec Mińska stanowisko w całej Unii Europejskiej skutecznie grzebiąc w ten sposób szanse na realizację zaawansowanych już wówczas projektów gospodarczych.

Doświadczanie zarówno polskiego, jak i międzynarodowego biznesu wskazuje, iż dla prowadzenia biznesu na Wschodzie wskazane jest spełnienie kilku warunków:

1. posiadanie partnera lokalnego o ugruntowanej pozycji gospodarczej i politycznej oraz możliwości działania w najwyższych władzach;

2. działanie do spółki z partnerem z innego państwa UE - optymalnie takiego, które ma tradycyjnie dobre relacje polityczne, tak aby władze państwa, z którym prowadzi się interesy, chcąc uderzyć w polski biznes miały świadomość, że idą na konfrontację również z życzliwym sobie państwem

3. o ile to możliwe – korzystanie z kredytów w solidnych europejskich bankach, co zawsze powoduje większą ostrożność partnerów miejscowych, którzy nie obawiając się uderzenia w polską firmę, zawszeczują jednak pewien respekt wobec banków (szczególnie, gdy ich właściciele mogą im zaszkodzić w międzynarodowych instytucjach finansowych).

Konieczne jest ponadto realne wsparcie ze strony polskiej dyplomacji, przy czym promocja gospodarcza, jako działanie stricte polityczne (a takim jest ono na wschodzie) winna być zadaniem MSZ, a nie MG. Co istotne to Ambasadorowie lub charge d’affaires winni odpowiadać za promocję polskiego biznesu. Obarczanie tym zadaniem niższych rangą dyplomatów, którzy z natury nie mogą nawet liczyć na spotkania z odpowiednio ważnymi politykami, jest naiwnością. Nie bez znaczenia jest jednak i to, że dla każdego, choćby i wysokiego rangą urzędnika, wsparcie udzielane biznesowi to działanie obarczone sporym ryzykiem.

Wsparcie udzielane przez ministrów czy też szefów placówek dyplomatycznych z natury musi mieć charakter wybiórczy i dotyczyć tylko flagowych projektów – ich dobór zawsze będzie przedmiotem kontrowersji, ale powyższe nie może blokować działań.

W razie działań wymierzonych w nasz biznes Polska ma dwie opcje. Pierwszą jest wykazanie przez władze RP całkowitej obojętności na ew. kłopoty naszego biznesu (co skutkować będzie przeświadczeniem, że nie warto uderzać w nasz biznes, skoro nie wywoła to spodziewanej reakcji władz RP).

Drugą – stosowanie odpowiednio silnych retorsji (co wymagałoby jednak zmuszenia władz sanitarnych, celnych czy też epidemiologicznych do uznania, że ich zadaniem nie jest li tylko uczciwe wypełnianie unijnych norm i polityk, ale też realizacja interesów narodowych RP). Niestety – w odniesieniu do Rosji - z racji wolumenu importu surowców energetycznych nie jest realnym prowadzenie polityki bilansowania eksportu importem i utrzymywania równowagi, która dawałaby nam możliwość proporcjonalnego reagowania na ew. działania wymierzone w nasz biznes. Problemem w relacjach ze wschodem w momencie kryzysów jest również różnica mentalna, która każe nam za wszelką cenę szukać sposobów deeskalacji konfliktu, co na Wschodzie odbierane jest jako przejaw słabości i braku zdecydowania.

Czy warto więc handlować i inwestować na wschodzie? Wiele wskazuje, że nie. Z drugiej jednak strony skoro to gospodarka zakotwiczyła nas na dobre w bezpiecznych wodach świata euroatlantyckiego to jeśli nadal chcemy walczyć o Ukrainę i Białoruś (lub też – nieco brutalniej rzecz ujmując – o to, by mieć za naszą granicą strefę buforową oddzielającą nas od Rosji) to musi nas być stać na podjęcie wyzwania. W tym celu trzeba skupić się na tym, co naprawdę zadecyduje o przyszłości, czyli na gospodarce, bo od tego z kim będą powiązane ekonomicznie Ukraina i Białoruś i gdzie ich elity trzymać będą pieniądze, a nie od najpiękniejszych nawet idei, zależeć będą z czasem również sojusze polityczne i wojskowe.

Może zamiast de facto ledwie istniejącego projektu Partnerstwa Wschodniego uruchomić w ramach UE solidną Wschodnią Linię Kredytową i system gwarancji bankowych. Lepiej bowiem grać, niż nie grać lub udawać, że się gra.

Powyższy tekst jest rozszerzoną wersją artykułu, który ukazał się w majowym numerze miesięcznika Forbes.

Zwolennik realpolitik, rozumianego nie jako kapitulanctwo, a jako coś pomiędzy romantyzmem nieliczącym się z realiami, a cynizmem ubierającym się w szaty pozytywizmu. W blogu będę pisał głównie, aczkolwiek nie wyłącznie, o polityce zagranicznej. Z przyjemnością powitam ew. komentarze, również te krytyczne, ale będę zobowiązany za merytoryczną dyskusję - choćby i zażartą, byleby w granicach dobrego smaku.

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (4)

Inne tematy w dziale Polityka