Pani Agnieszka Romaszewska wywołała mnie do tablicy na mojej stronie na facebooku, krytycznie odnosząc się do mojego wpisu, w którym napisałem m.in.: "Dzisiejsza Rzeczpospolita informuje o poufnych rozmowach USA i Rosji. Wg gazety "sygnałów, że Zachód skłania się do uznania Ukrainy za część rosyjskiej strefy wpływów, jest coraz więcej. Z informacji „Rz" wynika, że w zamian USA chcą rozlokowania swych wojsk w Europie Środkowej". Proszę wybaczyć brak skromności, ale o tym, że Ukraina i tak na końcu trafi do rosyjskiej strefy wpływów (a jak dobrze pójdzie to stanie się na powrót strefą buforową) pisałem już dwa miesiące temu. O tym, że (jak dobrze pójdzie) możemy uzyskać w zamian za to bazy NATO w Polsce pisałem bodaj miesiąc temu. Dodam, że jeśli takie bazy powstaną to w ostatecznym rachunku Majdan się Polsce opłaci, ale jeśli nie (a nie jest to przecież jeszcze pewne) to może się okazać, że Ukraina ze strefy buforowej stanie się strefą wpływów Rosji, a Polska nie zyska niczego (czyli w ostatecznym rachunku przegra)."
Wywiązała się bardzo ciekawa dyskusja - polecam jej prześledzenie:
https://www.facebook.com/agnieszka.romaszewska/posts/736852519668242?comment_id=7300591&offset=0&total_comments=39¬if_t=mentions_comment
gdyż w mojej ocenie oddaje ona tak naprawdę fundamentalny podział w polskiej polityce - skądinąd nie tylko wschodniej. I nie jest to otóż podział na PO i PiS, lewicę i prawicę czy też postkomunę i antykomunę. Mawia się, że Polską rządzą dwie trumny: Dmowskiego i Piłsudskiego. Ja mam tymczasem wrażenie, że owszem - rządzą trumny, ale jest ich więcej niż dwie - mamy więc z jednej strony trumny Słowackiego i Mickiewicza, a z drugiej Prusa i Orzeszkowej. W mojej ocenie fundamentalnym jest oto podział na szkołę romantyczną i pozytywistyczną (realistyczną). Skądinąd wstyd, że niemal 40 milionowy naród w środku Europy toczy tą samą dyskusję od ponad 100 już lat i nadal nie doszedł do żadnej konkluzji. Mam wrażenie, że kluczowym problemem Polski jest nieumiejętność znajdowania złotego środka tj. takiego podejścia, w którym łączy się romantyzm celów z pozytywizmem metod. A już Żeromski ukuł powiedzenie, że można być "romantykiem w kapeluszu pozytywisty".
Wracając do dyskusji - pani Romaszewska zarzuciła mi defetyzm, którym - w jej ocenie - jest moja konstatacja, że nasi partnerzy na Zachodzie nie mają najmniejszej ochoty nawet nie bić się, ale chociażby starać się o Ukrainę. Zarzut defetyzmu jest raczej poważny, ale nie chowam urazy o takie sformułowanie (choć miłe nie było), bo wiem, że p. Agnieszka jest osobą bardzo idealistyczną i szczerą oraz uczciwą w swych intencjach (a to czasem pociąga za sobą pewną predylekcję to wyrazistych sformułowań). Miałem skądinąd przyjemność dyskusji z moją dzisiejszą oponentką i wiem, że cele mamy, jak sądzę, podobne (ale różnimy się w doborze metod). Cieszę się wszakże, że gorącą z początku dyskusję udało się nam skierować na nieco spokojniejsze wody - bo też ani ja nie jestem defetystą (defetyzm jest wtedy gdy się nie chce walczyć a ja - przeciwnie - uważam, że my musimy zrobić wszystko, by wywalczyć obecność sił NATO w Polsce, bo jak teraz się nie uda to znaczy, że nigdy się nie uda) ani też Pani Romaszewska nie jest naiwna - tyle, że ja nie mam żadnych złudzeń co do charekteru polityki międzynarodowej.
Najlepiej chyba naszą wymianę zdań podsumował Filip Memches, który w komentarzu napisał: "Odwrotnością defetyzmu jest hurraoptymizm oparty na myśleniu życzeniowym i quasi-romantycznej wizji dziejów. Sprowadza sie on do przekonania, ze jesteśmy po stronie Dobra (USA, NATO itd.), a Dobro ostatecznie zwycięża, wiec dobra Ameryka na pewno pomoże biednej Ukrainie i pokona złą Rosję, a kto myśli inaczej i stara się studzić rozgrzane głowy odrobina realizmu, ten defetysta, żeby nie powiedzieć, ze ktoś gorszy..."
W jednym się na pewno zgodziłbym z p. Agnieszką Romaszewską - w tym, że rok 2014 (dodam przy okazji, że to 20 lecie rządów Aleksandra Łukaszenki) symbolicznie niejako (choćby przez ową rocznicę) podsumowuje dwie dekady (a w zasadzie ćwierćwiecze) naszej polityki wschodniej. Może warto zorganizować jakąś poważną, ale zarazem zupełnie otwartą i pozbawioną politycznej poprawności debatę o tym co mamy dalej robić na wschodzie.
Zwolennik realpolitik, rozumianego nie jako kapitulanctwo, a jako coś pomiędzy romantyzmem nieliczącym się z realiami, a cynizmem ubierającym się w szaty pozytywizmu. W blogu będę pisał głównie, aczkolwiek nie wyłącznie, o polityce zagranicznej. Z przyjemnością powitam ew. komentarze, również te krytyczne, ale będę zobowiązany za merytoryczną dyskusję - choćby i zażartą, byleby w granicach dobrego smaku.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka