Wszyscy zastanawiają się czy Rosja dokona inwazji na wschodnią Ukrainę. Na tym tle przypomina mi się odpowiedź Billa Clintona, który, po zakończeniu drugiej kadencji, na pytanie Dana Rathera z CBS o to "czemu?" (w domyśle - uprawiał seks z Monicą Lewinsky) odpowiedział "Because I could" ("Bo mogłem"). Nie wiem więc czy Rosja dokona interwencji zbrojnej na Ukrainie, ale wiem, że jeśli to zrobi, to Władimir Putin również będzie mógł powiedzieć: „bo mogłem”. Bo może.
Jedynie zdecydowana reakcja Zachodu mogła dać gwarancje, że Krym będzie ostatnią zdobyczą Rosji. Takiej reakcji tymczasem nie ma. Sankcje dotychczas wprowadzone wobec Rosji są tak słabe i mało znaczące, że absolutnie nie mogą zmienić polityki zagranicznej Rosji. Trudno się wręcz dziwić Rosjanom, że sobie z Zachodu dworują.
Co ciekawe wg części naszych komentatorów konstatowanie słabości zachodniej reakcji.... osłabia Zachód. Ukrywanie stanu faktycznego tymczasem, jeśli jest komuś na rękę, to wyłącznie Rosji i jej akolitom na Zachodzie. I zapewne jeszcze kilku politykom, którzy okazali się być zwyczajnie niezdolni do stworzenia koalicji, która przeważyłaby szalę w Brukseli i spowodowała poważniejszą reakcję Zachodu.
Kryzys krymski wykazał niestety, że nasza siła perswazji na Zachodzie jest czystą iluzją. Nie udało się nam przekonać Zachodu do zdecydowanego działania ws. Ukrainy. Nasze działania okazały się za słabe i spóźnione.
Majdan, któremu każdy przecież na poziomie emocji kibicował, uruchomił takie siły tektoniczne w europejskiej polityce, które skutkują pogorszeniem się, a nie polepszeniem sytuacji geopolitycznej Polski. To, że udzieliwszy poparcia Majdanowi nie przewidzieliśmy i nie przygotowaliśmy się na rosyjską reakcję oznacza, że albo nie mieliśmy pojęcia co planuje Kreml, albo zlekceważyliśmy sygnały. W efekcie nie udało się nam stworzyć silnej koalicji regionalnej i trudno było nie mieć wrażenia, że działamy w pojedynkę bez koordynacji z Grupą Wyszehradzką (pomijam już to, że i tak nie uzyskalibyśmy poparcia ze strony Wiktora Orbana) i krajami bałtyckimi. Nie odważyliśmy się wreszcie zagrać, jak sugerował, daleki przecież od radykalizmu Włodzimierz Cimoszewicz, nie tyle va banque, co chociażby zdecydowanie. Widząc zaś niezdolność Zachodu do podjęcia działań również niczego nie uzyskaliśmy w ramach tak prowadzonej polityki. W zamian za (de facto) sprzedanie Ukrainy (które się odbywa, ale w którym my nie bierzemy udziału) niczego nie zyskaliśmy. Mam nadzieję, że się mylę i sławne już dwanaście amerykańskich F-16 zostanie w Polsce na stałe. Ale i to nie jest pewne, bo z Waszyngtonu słychać tylko o zwiększonej rotacji sił. A nam potrzebna jest ich dyslokacja. Na stałe. Gdyby to się udało moglibyśmy wyjść z zaistniałej sytuacji jako beneficjent przemian. W przeciwnym wypadku przyjdzie nam pogodzić się z osłabieniem naszego bezpieczeństwa.
Sytuacja na dziś wygląda tak, że Rosja zajęła Krym, a Zachód zajął stanowisko. To, że pytanie czy wschodnia Ukraina jest bezpieczna pozostaje otwartym, samo w sobie jest porażką. Zachodu, ale przede wszystkim jednak naszą.
Trudno wyobrazić sobie, by rosyjska dyplomacja przed wprowadzeniem wojsk na Krym nie dokonała analizy wariantów reakcji Zachodu. Z całą pewnością odrzucono dwie skrajne opcje - tą, w której Zachód nie robi nic i tą, w której wprowadza ostre sankcje. Zakładam, że to, co robimy jest dokładnie tym, co Moskwa założyła, że będziemy robić. Skoro zakładając, że dokładnie tak postąpimy Rosja zdecydowała się na eskalację to tym samym oznacza to, że koszt ten został wkalkulowany w całe równanie.
Od kilku dni słychać głosy o tym, jakoby dochodziło do „deeskalacji” konfliktu na Ukrainie. Powyższe ma wynikać z rzekomego zaskoczenia Rosji zastosowanymi przez Zachód sankcjami. Gdyby to było prawdą można byłoby z większym niż dotąd spokojem patrzeć w przyszłość. Tyle, że nie jest. Nie jest, gdyż założenie, że Władimir Putin przestraszył się całkowicie bezzębnej reakcji Zachodu mogłoby być prawdą, ale tylko wówczas, gdyby prezydent Rosji był naprawdę strachliwy, a jeśli coś o nim wiemy (a wiemy tak naprawdę niewiele) to na pewno to, że jest politykiem twardym i gotowym do podejmowania ryzyka.
Oczywiście Rosja będzie okazywać niezadowolenie z już zastosowanych sankcji, a nawet dawać do zrozumienia, że jest faktem ich zastosowania zaskoczona. Moskwa rozumie bowiem jak mało kto, że światowa dyplomacja to w istocie teatr. Oto więc Kreml gra swój spektakl (dodajmy – gra wybornie) – naiwni zaś już podnoszą głos, że oto sankcje „zaskoczyły”, a nawet „wystraszyły” Moskwę. Kreml nie idąc więc na żadne ustępstwa i nie spotkawszy się z żadną poważną reakcję Zachodu na swoje działania już teraz może liczyć na to, że każde kolejne działania UE skierowane przeciw Moskwie będą coraz żywiej oprotestowywane w europejskich stolicach. Jeszcze ciekawszy jest wszakże wątek o „deeskalacji”. Pomijając ze nie ma ona miejsca to zasadniczą sprawą jest to, że gdy zaczynamy deeskalacją nazywać brak inwazji na wschodnią Ukrainę to tym samym tak jakby godzimy się już z tym, że Krym jest sprawą przegraną. Tymczasem celem Zachodu (i celem sankcji) było przecież wycofanie się Moskwy z już podjętych kroków, a nie jedynie tak rozumiana „deeskalacja”.
Cóż więc nas czeka? Jeśli Rosja zechce grać mądrze nie będzie teraz szła na scenariusz krymski we wschodniej Ukrainie, ale będzie prowadziła politykę powolnego, ale konsekwentnego destabilizowania wschodu Ukrainy. A uderzy jak jeszcze trochę rozmiękczy Zachód. Alternatywnie - przekona Zachód, by ten przekonał Kijów, by ten w imię bezpieczeństwa kontynentu, zgodził się na jakąś formę wspólnego "unijno - rosyjskiego" (czyli de facto rosyjskiego) protektoratu nad Ukrainą. Paradoksalnie więc w naszym interesie byłoby, by Rosja grała niemądrze i eskalowała napięcie już teraz. W naszym interesie byłoby, aby Moskwa dokonała inwazji na wschodnią Ukrainę. Tylko to może bowiem obudzić Zachód. Najważniejsze jest jednak to, by nie bać się mówić wprost o naszych interesach.
Aby było to możliwe warto pamiętać, że zimnej wojny nie rozpoczął Winston Churchill swą mową w Fulton. Owo pamiętne przemówienie było li tylko zimnej wojny konstatacją. A zimna wojna niestety wróciła.
A może nie? A może ulegamy tylko złudzeniu, o co łatwo, gdy jest się w teatrze zaledwie widzem? Czy dla USA Ukraina może kiedykolwiek stać się ważniejsza niż Iran i Syria (a tam Waszyngton musi się liczyć z Moskwą). Czy ustępując ws Syrii prezydent USA okazał słabość, jak to widzi wielu nad Wisłą, czy też idąc w ten sposób na próbę zbliżenia z Iranem i ewidentnie podpadając proizraelskiemu lobby nie wykazał się tak naprawdę wielką odwagą? Czy kanclerz Niemiec i prezydent Francji decydując się na tak słabe sankcje nie prowadzą świadomej polityki? Oczywiście to pytania czysto retoryczne.
Kto wie czy największą porażką nie była więc nasza wiara w koniec historii, jedność Zachodu, w to, że postpolityka zastąpiła politykę i już na zawsze unijne polityki spójności i prawa zwierząt, a nie państw, są istotą polityki. Jeśli tak to podziękujmy Władimirowi Putinowi, że obudził nas, gdy nie jest jeszcze za późno. Bo chyba jeszcze nie jest?
Powyższy tekst ukazał się na stronie polskiej edycji Forbes:http://www.forbes.pl/witold-jurasz-w-co-gra-rosja-,artykuly,174189,1,1.html
Zwolennik realpolitik, rozumianego nie jako kapitulanctwo, a jako coś pomiędzy romantyzmem nieliczącym się z realiami, a cynizmem ubierającym się w szaty pozytywizmu. W blogu będę pisał głównie, aczkolwiek nie wyłącznie, o polityce zagranicznej. Z przyjemnością powitam ew. komentarze, również te krytyczne, ale będę zobowiązany za merytoryczną dyskusję - choćby i zażartą, byleby w granicach dobrego smaku.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka