Witold Jurasz Witold Jurasz
901
BLOG

O polskiej mniejszości na Białorusi

Witold Jurasz Witold Jurasz Polityka Obserwuj notkę 2

26 października w Białymstoku obradowała Rada Naczelna Związku Polaków na Białorusi. Nie poświęciłbym temu wydarzeniu żadnej notatki, gdyby nie wypowiedzi uczestniczących w posiedzeniu RN ZBP posłów na Sejm. Z ich ust padły intrygujące, że się tak wyrażę, stwierdzenia. Jeden z posłów publicznie odniósł się do konfliktu z ZPB, którego efektem było wyrzucenie z organizacji wieloletniej szefowej brzeskiego oddziału ZPB p. Aliny Jaroszewicz. Wyrzucona z organizacji działaczka przyjechała do Sejmu prosząc o wsparcie, którego oczywiście nie otrzymała. I do tego momentu nic nie wzbudza mojego zdziwienia. W obecnej sytuacji nie powinniśmy wspierać działań odśrodkowych. Gdy czytam wszakże, że Alinie Jaroszewicz udzielana jest publicznie odpowiedź,  a jej postulaty publicznie odrzucane, to zastanawiam się czy nie przekraczamy pewnej granicy. Otóż wydaje mi się, że to dobrze, że działacze polonijni usiłują szukać wsparcia w Warszawie. Jeśli jednak my, zamiast delikatnie ich „odprawić”, (ale tak, aby udzielić im dostatecznie dużego wsparcia, by się nas trzymali, ale niedostatecznie dużego, by mogli realnie zaszkodzić ZPB) publicznie ich denuncjujemy, to tym samym zwiększamy prawdopodobieństwo, że zamiast tworzyć własną organizację, (choćby i konkurencyjną wobec ZPB) działacze skupieni wokół A. Jaroszewicz zaczną szukać porozumienia z oficjalnym, reżimowym Związkiem Polaków. Już teraz bowiem zarzewiem konfliktu była kwestia stosunku do władz – w optyce p. Jaroszewicz ZPB winna trzymać się z dala od działalności opozycyjnej i skupiać się wyłącznie na polonijnej. W sporze chodziło też o kwestie finansowe, ale nie one – w mojej ocenie – były przyczyną tego, że spór wymknął się spod kontroli. A. Jaroszewicz jest osobą wpływową wśród Polonii w Brześciu – jej ew. zbliżanie się do oficjalnego ZPB byłoby katastrofą. Stworzenie organizacji nie tyle bez wsparcia Polski, ale wręcz wbrew Polsce będzie „zaledwie” porażką. Szkoda, że nasza mniejszość na Białorusi stała się przedmiotem gry. Skoro tak się już jednak stało – grajmy tak delikatnie, jak się tylko da.

Inny z posłów stwierdza z kolei, że Polska uznaje ZPB za „jedynego przedstawiciela mniejszości polskiej na Białorusi”. Pomijam już fakt, że poza ZPB i reżimowym ZPB istnieje jeszcze Polska Macierz Szkolna, której udaje się działać w oderwaniu od polityki i skupiać na działalności stricte edukacyjnej czyli nauczaniu polskiego (rzeczy w mojej ocenie najważniejszej, gdyż warunkującej zachowanie polskości kolejnego pokolenia). Najważniejsze jest jednak coś innego - czym innym jest otóż domaganie się od władz w Mińsku uznania prawa polskiej mniejszości do swobodnego stowarzyszania się, a czym innym otwarte deklarowanie, że ta czy inna konkretna organizacja jest naszym zdaniem „jedynym przedstawicielem mniejszości polskiej”. Dla Mińska oświadczenie takie to woda na młyn – skoro Warszawa ma „swoją organizację” to i Mińsk może mieć, jakby to ujął A. Łukaszenka, „swoich Polaków”. Oczywiście kolejność była odwrotna, ale kto będzie wnikał w szczegóły. Co gorsza – Mińsk przez takie oświadczenia wierzy (czasem mam wrażenie, że szczerze), że oto Warszawa kontroluje ZPB. Jakże się skądinąd myli. W naszym i naszej mniejszości interesie jest, by białoruskie władze rozumiały, że tak wcale nie jest. Warto też pamiętać, że na Białorusi większość Polonii trzyma się w ogóle z dala od organizacji polonijnych – i tych wspieranych przez Warszawę i tych związanych z Mińskiem. Na Białorusi jest np. wielu wpływowych biznesmenów polskiego pochodzenia, których spór wokół ZPB po prostu odstrasza. Tyle, że im ani żadna organizacja, ani wsparcie nie są potrzebne. Większości jednak Polonii już tak. Ponownie więc – grajmy tak delikatnie, jak się tylko da.

Czemu podkreślam znaczenie nauczania języka polskiego i szerzej - edukacji? Z najprostszego możliwego powodu. Jeśli celem naszego wsparcia dla ZBP jest zachowanie śladów polskości na Białorusi, to nie możemy pozwolić sobie na to, by nasza mniejszość uległa wynarodowieniu (co istotne Polacy depolonizując się nie białorutenizują się, a rusyfikują, co może oznaczać kłopoty również w przyszłości). Tymczasem ilość dzieci uczących się polskiego dramatycznie spada. A zatem – po pierwsze edukacja! 

Jeśli chcemy mieć lobby np. gospodarcze to nasza mniejszość musi czuć się z Polską związana czyli znać język. Po wtóre więc – edukacja! By być elitą (a tylko elita może stworzyć lobby) musi mieć wykształcenie. A zatem po raz kolejny – edukacja!

Jeśli chcemy, by (uwzględniwszy katastrofę demograficzną naszej Ojczyzny może się to okazać konieczne) ściągać pracowników spoza Polski, to może warto ściągać ludzi już w punkcie startu czujących się Polakami. By nie byli to jednak bezwartościowi z punktu widzenia rynku pracy kandydaci na wiecznych bezrobotnych muszą być wykształceni. Po raz ostatni więc – edukacja!

Edukacja taka nie może się jednak, w realiach białoruskich, odbywać wbrew władzom w Mińsku. Pisząc to nie wyrażam aprobaty dla takiego stanu spraw, a raczej zdaję relację z ich stanu. Po prostu konstatuję rzeczywistość. Politykę „robi się” otóż w tych realiach, które są, a nie tych, których się chce. Jeśli szukać analogii historycznych to odwołałbym się zapewne do porozumienia Chin i USA z lat 70. Oto najbardziej antykomunistyczny prezydent USA porozumiał się z przewodniczącym Mao. Nie podejrzewam, żeby się polubili, ani nawet żeby sobie ufali. Pragmatyzm okazał się jednak silniejszy od zasadniczych różnic ideowych.

Wracając wszakże do sytuacji w ZPB -  tajemnicą poliszynela jest to, że organizacja nie jest wcale monolitem. Gdy 3 lata temu do dymisji podała się Andżelika Borys niektóre media w Polsce ochoczo szukały winnych wśród polskich dyplomatów, którzy jakoby mieli ją do niej „zmusić” (swój drogą wstyd pisać nie mając pojęcia nt. faktycznego stanu rzeczy). Tak się składa, że kierowałem wówczas placówką w Mińsku i do niczego p. Andżeliki nie zmuszałem. A gdybym wiedział, że chce się ona podać do dymisji (nie wiedziałem) stanowczo bym ją od tego odwodził. Drugim tradycyjnym zarzutem wobec naszej dyplomacji jest rzekome sprzyjanie idei zjednoczenia ZBP z popieranym przez Mińsk Związkiem Polaków.  Powyższe można było by – czysto teoretycznie – rozważać pod jednym wszakże warunkiem. Polska musiałaby otóż mieć wpływ na ZPB. Ja mam tymczasem wrażenie, że część naszych polityków uznaje za swego rodzaju powód do chwały, żeby popierając (tzn. głównie mówiąc, bo w „realu” to ta pomoc jest raczej mizerna) ZPB i zwalczając A. Łukaszenkę, który w tej narracji jest już gorszym dyktatorem od W. Putina (co tam Czeczenia) np. udać się na Białoruś i tam odważnie (bo pod ochroną immunitetu) coś ogłosić i najlepiej zostać szybko wydalonym. W kraju zaś ogłosić wsparcie dla ZPB (i pilnie śledzić sondaże, bo podobno wsparcie dla ZPB ma na nie przełożenie). Innymi słowy to ZPB ma wpływ na Polskę, a nie Polska na ZPB. Swoją drogą to jednak chyba absurd, żeby grupa – choćby i najszlachetniejszych osób - miała aż taki wpływ na politykę niemałego w końcu kraju. Wracając więc do idei zjednoczenia - wierzę, że nikt intelektualnie sprawny nie miał takiego pomysłu. A jeśli miał – no to pewnie miał też pomysł na „pozbycie” się z ZPB całego jego kierownictwa.

Czy możliwe jest więc ponowne ciche porozumienie? Dzisiaj ani jutro nie, ale w odleglejszej perspektywie w mojej ocenie tak. Proszę zwrócić uwagę, że w pierwszych miesiącach, które nastąpiły zaraz po 19 grudnia 2010 jedną z naprawdę nielicznych, jeśli wręcz nie jedyną organizacją , która nie była poddawana represjom był właśnie ZPB (nie liczę tutaj zupełnie neutralnych politycznie organizacji typu ekologicznego, kobiecego etc.). „Zawieszenie broni” skończyło się niestety aresztowaniem Andrzeja Poczobuta w kwietniu 2011 r. Przyczyn tego stanu rzeczy nie będę jednak opisywał, gdyż jest na to jeszcze za wcześnie. Mało kto jednak zwrócił uwagę na fakt, że Andrzej Poczobut był jednym z bardzo nielicznych, którzy po zatrzymaniu w noc 19 grudnia został szybko wypuszczony (a przypominam, że tego dnia do aresztów i więzień trafiło blisko 1000 osób, w tym kilku kandydatów na prezydenta i wielu innych liderów opozycji).

Aby ew. porozumienie było możliwe konieczne jest zrozumienie:

1.      przez Mińsk, że Warszawa nie kontroluje ZPB i że scenariusz zjednoczenia organizacji polonijnych nie jest realny,

2.      przez Warszawę, że Polacy nie będą cieszyć się nagle z racji pochodzenia większymi prawami politycznymi od reszty Białorusinów (czyli od większości narodu),

3.      przez Mińsk i Warszawę, że jakiekolwiek porozumienie możliwe będzie tylko wówczas, gdy obie strony zaczną już teraz krok po kroku obniżać temperaturę sporu (na początek np. nie stosując retoryki, która prowokuje drugą stronę); obie stolice musiałyby też pamiętać, że druga strona też musi wyjść z konfliktu z twarzą,

4.      przez niektórych liderów (względnie byłych liderów) ZPB, że ich osobista odwaga przynosi im oczywiście chwałę, ale jeśli jej ubocznym i na pewno niezamierzonym skutkiem jest np. ograniczanie możliwości nauczania języka polskiego to być może powinni poświęcić swe indywidualne zaangażowanie o charakterze politycznym na rzecz działalności stricte polonijnej.

Wszyscy (w tym media), musieliby pamiętać, że jeśli doszłoby do porozumienia, do wypracowania swego rodzaju mapy drogowej dot. normalizacji sytuacji wokół polskiej mniejszości to Rosja z całą pewnością postarałaby się doprowadzić do jakiejś prowokacji, która uniemożliwiłaby normalizację. Skądinąd zakładam, że wiem jak Moskwa by spróbowałaby zaszkodzić odprężeniu na linii Warszawa – Mińsk. Gdy piszę, że wiem jak byłoby to zrobione to nie dlatego, że pretenduję do roli proroka tylko dlatego, że Kreml ćwiczy od lat jeden i ten sam scenariusz zawsze skutecznie utrudniając nam dialog. Kwestia polskiej mniejszości (która nie jest przecież jedyną w katalogu spraw do załatwienia pomiędzy Warszawą a Mińskiem) powoduje, że zanim jakikolwiek dialog się na dobre zacznie proces już zaczyna „buksować”.

Na szczęście obecne, wybrane w listopadzie 2012 r., kierownictwo ZPB na czele z M. Jaśkiewiczem, który wspierany jest przez pełniącą funkcję przewodniczącej Rady Naczelnej Andżelikę Borys, jest – ze wszystkich stron konfliktu - najbardziej chyba realistyczne. Wynik listopadowego zjazdu ZPB był zaskoczeniem – czasem mam wrażenie, że tego, co się wówczas stało (tj. de facto wymiany kierownictwa) nie zauważono ani w Warszawie, ani w Mińsku. Szkoda.

Sama Andżelika Borys, którą ogromnie szanuję, jest w mojej ocenie archetypem przywódcy, który zahartował się w boju – również „dzięki” presji. Jest osobą twardą,  ale wcale niekoniecznie tak radykalną jak to chciał widzieć Mińsk. Grunt, że A. Borys wróciła do aktywnej działalności. Mam nadzieję, że kiedyś udzieli wywiadu i opisze kulisy swej dymisji w 2010 r. Dzisiaj to jeszcze nie jest możliwe, ale ew. wspomnienia pani Prezes będą z całą pewnością pasjonującą lekturą. Tymczasem trzymam za Nią kciuki.

Zwolennik realpolitik, rozumianego nie jako kapitulanctwo, a jako coś pomiędzy romantyzmem nieliczącym się z realiami, a cynizmem ubierającym się w szaty pozytywizmu. W blogu będę pisał głównie, aczkolwiek nie wyłącznie, o polityce zagranicznej. Z przyjemnością powitam ew. komentarze, również te krytyczne, ale będę zobowiązany za merytoryczną dyskusję - choćby i zażartą, byleby w granicach dobrego smaku.

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (2)

Inne tematy w dziale Polityka