Witold Jurasz Witold Jurasz
431
BLOG

Mity Wschodnie - cd. / tekst A. Milinkiewicza

Witold Jurasz Witold Jurasz Polityka Obserwuj notkę 1

3 tygodnie temu opublikowałem w Dzienniku Gazecie Prawnej artykuł nt. polityki wschodniej (vide wpis z 25 września). Osią mojego tekstu była konstatacja, że przegrywamy Wschód, bo pomyliliśmy cel (niepodległość Ukrainy i Białorusi) z metodą (demokracją), że gdy my prowadzimy dialog ze społeczeństwem obywatelskim (czyli czymś, co niekoniecznie istnieje, lub też istnieje w formie szczątkowej) Rosja rozmawia z elitami (a to elity, a nie narody w Europie Wschodniej podejmują kluczowe decyzje dot. przyszłości swych państw) – wreszcie, że o przyszłości Kijowa i Mińska zdecyduje „rosyjska walka o gospodarkę”, która może okazać się kluczowa. Mój tekst rozpoczął debatę nt polityki wschodniej na łamach DGP. Już choćby w tym celu, by się odbyła warto było napisać mój tekst. Zbiorczo do wszystkich głosów w dyskusji odniosę się nieco później. Dzisiaj tylko kilka luźnych impresji.

Mój tekst spotkał się z dość sporym odzewem. Co ciekawe został nawet przetłumaczony na rosyjski i opublikowany na trzech rosyjskich portalach, gdzie pisano o nim (a nawet o mnie osobiście) wyłącznie źle. To akurat mnie ucieszyło, bo rozumiem to tak, że skoro krytykują go Rosjanie (przy całej mojej czysto ludzkiej dla Nich sympatii) to znaczy, że napisałem, coś, co uważają za istotne, a proponowany ew. zwrot Warszawy w kierunku twardej realpolitik uważają za zagrożenie. Istotnie – jestem przekonany, że Moskwa niczego tak nie pragnie, jak tego, byśmy nigdy nie zaczęli grać na serio – ostro i bez złudzeń.

W Polsce reakcje były różnorakie. Większość komentarzy, również tych dobiegających z Al. Szucha była bardzo pozytywna, co jest dla mnie źródłem osobistej satysfakcji. Zarzucano mi co prawda cyniczne podejście do polityki zagranicznej, ale tego akurat nie uważam za zarzut. Jeśli mogę sobie pozwolić na analogię historyczną a propos cynizmu w dyplomacji. Ilekroć słyszę u nas w kraju dyskusję o zachowaniu Brytyjczyków we wrześniu 1939 r. (lub wcześniej, gdy dawali nam swe, nic przecież nie warte, gwarancje), słyszę słowo „wiarołomstwo” („wiarołomne gwarancje”). A mi się wydaje, że Londyn po prostu grał o swoje – tyle i tylko (a może aż?) tyle i nie dziwi mnie to, że brytyjskie elity zdolne były do cynizmu i wyrachowania w imię swojej Ojczyzny (swoją drogą patrząc na politykę wobec wielu reżimów w Afryce, Bliskim Wschodzie czy też Azji trudno oprzeć się wrażeniu, że to się akurat nie zmieniło). A nasze elity? Jakżeż chciałoby się, by były one zdolne do cynizmu i wyrachowania… również wtedy, gdy rzecz dotyczy Ojczyzny.

Wiele osób dzwoniło, mówiąc mi, że napisałem dobry tekst, ale zaznaczając, że jest „odważny”. To skądinąd ciekawe sformułowanie w państwie demokratycznym. Mnie się wydaje, że teksty dzielą się na dobrze napisane i marnie napisane, długie i krótkie, ciekawe i nudne, wreszcie mądre i niemądre (albo zgoła głupie), ale odważne??? I trwałbym w swym zdziwieniu i zadumie nad stanem demokracji i wolnością debaty publicznej, aż tu usłyszałem, że tekst nie tylko był „odważny”, ale nawet gorzej – był „nie po linii”. Tekst „nie po linii. Toż to horror. Usłyszałem, że pisząc "takie rzeczy" zamknąłem sobie drzwi do MSZ, gdybym chciał tam wrócić. Ilość tabletek Prozacu, którą musiałem połknąć, gdy to zrozumiałem, jest doprawdy niewyobrażalna. Najśmieszniejsze jest jednak to, że osoba, która to mówiła (czy też raczej przekazywała) stwierdziła, że tak całkiem prywatnie to się ze mną zgadza. I teraz clou. Otóż ja nie wierzę w rychłe nadejście demokracji na Wschodzie właśnie dlatego, że gdy widzę jak mój znajomy po ćwierćwieczu od końca PRL, nadal gotów jest oddzielać to, co myśli od tego, co powinien myśleć to wówczas zastanawiam się jak jest z mentalnością tak ca. 500 km dalej na wschód. Demokracji narodom na Wschodzi życzę i będę się cieszył, gdy nadejdzie dzień jej tryumfu, ale nie wierząc w to, iżby miało się to stać wkrótce jestem przeciw budowaniu na odległej, choć pięknej, idei przyszłości mojego kraju.

Przy okazji – a propos tego czy u nas w Polsce należy pisać teksty „nie po linii”. Wydawało mi się, że w demokratycznym kraju – jak najbardziej i doprawdy nic nie poradzę, że gdy mówiłem moim rozmówcom np na Białorusi o zaletach systemu w Polsce, to nawet wierzyłem w to, co mówiłem (rzadki luksus dla dyplomaty, ale akurat tak było).

Wracając wszakże do reakcji na mój tekst. Były również reakcje bardzo negatywne i dobiegały one ze środowisk tzw „ekspertów od polityki wschodniej”. Zarzucano mi zdradzenie ideałów, bycie nie w porządku do opozycji etc. Pozostawało mi tylko czekać na to, aż owa opozycja mnie zaatakuje z równie pryncypialnych pozycji. Tymczasem dzisiaj w Dzienniku Gazecie Prawnej ukazuje się tekst Aleksandra Milinkiewicza, kandydata w wyborach prezydenckich 2006 r., a obecnie lidera ruchu „O Wolność”.

Tekst polecam i nie komentuję, bo się z nim zgadzam. Za najważniejsze zaś uważam to, co wyraźnie podkreśla A. Milinkiewicz (z białoruskiego punktu widzenia), a co i ja starałem się mocno zaakcentować w moim tekście (pisanym z polskiego punktu widzenia). Mamy otóż na Wschodzie do czynienia z rewanżystowską polityką Kremla (to cyt. z A.Milinkiewicza) czy też, jak ja to ująłem, z rosyjską rekonkwistą i to ona, a nie brak demokracji jest dziś najpilniejszym wyzwaniem.

------------------

Więcej Europy na Wschód

Dziennik Gazeta Prawna 16.10.2013

Aleksander Milinkiewicz

Kandydat w Wyborach Prezydenckich 2006, lider Ruchu „ O wolność”

Unia Europejska winna dokonać poważnej analizy swojej polityki wschodniej – nie da się bowiem już nie zauważać negatywnych tendencji i oczywistych porażek. Konieczne jest opracowanie i realizacja nowej strategii, mającej na celu wzmocnienie demokracji i zachowanie stabilności naszej części kontynentu. Sytuacja geopolityczna bowiem zmienia się na gorsze – wzmocnieniu ulega rosyjski rewanżyzm, który jest zarazem antydemokratyczny i neoimperialny. Bruksela powinna więc wdrożyć opartą na twardych realiach strategię , której podstawą muszą być wszakże konkretne działania, a nie retoryka. Potrzebne są działania, a nie wyrażanie, choćby i najpiękniejszych, uczuć. Trudno uciec od konstatacji, ze Partnerstwo Wschodnie nie ma zbyt wielu sukcesów – Kreml skutecznie neutralizuje powyższą inicjatywę nie żałując przy tym sił i środków na to, by wciągać państwa PW w sferę swoich wpływów. W Rosji wszelka aktywność służy polityce – w Europie polityka ma pobudzać aktywność. Trzeba to rozmieć, by pojąć skalę wyzwania.

Jakkolwiek kraje objęte programem Partnerstwa różnią się pomiędzy sobą, to łączy je jedno: Europy i europejskich wartości jest w nich dzisiaj nie więcej, a coraz mniej. Moskwa przeprowadza na naszych oczach pełzająca kontrrewolucje w Gruzji, wprowadziła faktyczna blokadę Mołdowy, wreszcie usiłuje na stale już związać ze sobą Białoruś i Armenię. Nie szczędząc środków (w tym i pieniędzy) Rosja kupuje sobie władzę (i władze) na obszarze postsowieckim, a nawet wpływa na procesy polityczne w krajach, które – wydawało by się - znalazły się już poza zasięgiem wpływów Kremla  i są już członkami UE. Przyczyną porażek polityki wschodniej UE jest jej niespójność i niekonsekwencja, co zasadniczo odróżnia Brukselę od Moskwy, która z kolei konsekwentnie realizuje jedną, jasna strategie: przeciwdziałania europeizacji i demokratyzacji byłych republik sowieckich. Niestety nie tak jeszcze dawno temu ostrzeżenia o rewanżystowskim charakterze polityki Kremla, często przyjmowane były w Europie jako dowód rusofobii i wiary w teorie spiskowe. Dzisiejsza jednak sytuacja dowodzi, ze obawy te były słuszne. Nieefektywność działań UE z jednej strony i niedocenienie przeciwdziałania Moskwy z drugiej skutkują odbudową imperium, tym jedynie różniącego się od swego poprzedniego wydania, ze komunizm zastąpiła oligarchia.

Na Szczycie PW w Wilnie należy koniecznie nie tylko wzmocnić perspektywę eurointegracji Ukrainy i Mołdowy, ale i zrobić wszystko, by nie pogrzebać choćby i odległej europejskiej perspektywy dla pozostałych państw PW, w tym również tych w których dzieje się wiele złego. Głównym elementem wschodniej strategii UE musi być cierpliwość. Zmiana mentalności postsowieckiej zajmie pokolenia, a tendencje pro i antyeuropejskie będą się wzajemnie przeplatać. Unia nie może jednak z tego powodu stawiać sprawy w ten sposób: „jak nie chcecie z nami to do widzenia”. Odbudowa kremlowskiego imperium nie tylko bowiem opóźnia przyjście demokracji do naszej części Starego Kontynentu, dzieląc go na dwie części, ale i szkodzi samej Moskwie. Im bardziej bowiem Rosja walczy o odbudowę minionej potęgi, tym bardziej oddala się od Europy, a co gorsza nawet konfliktuje z nią. Każde wzmocnienie niepodległości byłych republik sowieckich pomaga Moskwie pożegnać się z jej neoimperialnymi ambicjami. Dialog z Kremlem i zbliżenie UE i Rosji są konieczne, ale nie mogą się odbywać za wszelką cenę. Trzeba połączyć transparentny pragmatyzm relacji z równoczesnym zachowaniem wartości zjednoczonej Europy.

Co do roli Polski w naszym powrocie do Europy, to jest rzeczą oczywistą, że Warszawa jest naszym głównym partnerem w procesie zbliżania do UE. Żaden inny kraj nie prowadzi takiej ilości programów, mających na celu demokratyzację Białorusi. Nikt inny nie zrobił tak wiele, by tematyka białoruska była słyszalna w Brukseli. Taka solidarność jest i w interesie Polski, bowiem słowa Jerzego Giedroycia, który mówił, ze niepodległość Białorusi i Ukrainy są podstawą bezpieczeństwa RP są aktualne jak nigdy. Walcząc o niezawisłość swoich sąsiadów Warszawa wzmacnia swoją pozycję regionalnego lidera i zwiększa swoje znaczenie w UE. Dla Białorusinów bardzo ważne jest to, ze Polska polityka w stosunku do A. Łukaszenki oparta jest na wartościach. Oprócz jednak racji moralnych niezbędne są realne instrumenty wpływu na tych, którzy podejmują dziś decyzje na Białorusi, a już szczególnie gdy decyzje te dotyczą niepodległości. Takich instrumentów dziś de facto nie ma, tak jak i nie ma kontaktów między władzami Polski i Białorusi. Tak być nie powinno.

Artykuł Witolda Jurasza (DGP z 25.09.2013) o polskiej polityce wschodniej jest okazją do rozpoczęcia dyskusji na ten temat. Autor wyraża opinie, które wydawać się mogą chwilami prowokacyjne, a niektóre tezy część białoruskich demokratów może odebrać jako cyniczne. Tym niemniej, b. charge d’affaires RP na Białorusi, który dobrze rozumie sytuację, proponuje logiczną koncepcję, oczywiście wychodząc przy jej konstruowaniu z punktu widzenia polskich interesów.

Jest oczywistym, że A. Łukaszenka nie może być gwarantem niepodległości Białorusi i że w Mińsku panuje dziś twardy autorytaryzm. Powyższe nie może jednak oznaczać, że Polska zrezygnuje z aktywnej polityki poszerzania współpracy gospodarczej, czy też kulturalnej – słowem od europeizowania Białorusi, tylko dlatego, że za Bugiem nie ma demokracji. Potrzebny jest szeroki dialog Polski i UE z Białorusią, warunkiem którego winno być jednak zwolnienie i rehabilitacja więźniów politycznych, umożliwiająca powrót skazanych do życia politycznego.

Los Białorusi zdecyduje się zapewne podczas pierwszych wyborów „po”. Po Łukaszence. Wówczas dokonany zostanie wybór geopolityczny, ale by był on wyborem na rzecz Europy konieczne jest, by w społeczeństwie i we władzach dominowały nastroje proeuropejskie. Bez dialogu dzisiaj, nie będzie to jednak realne jutro. Dialog taki musi być oparty na jasnych warunkach i na umiejętności realnej oceny rzeczywistości. Jego celem nie może być uczynienie z Łukaszenki demokraty – to się nie uda. Ale nawet biorąc powyższe za pewnik nadal warto ów dialog prowadzić, bowiem tylko on daje Brukseli narzędzia wpływu do ręki i w efekcie zmusza władze do zmniejszania represji. Dialog poszerza możliwości działania społeczeństwa obywatelskiego i wyzwala jego energię – pomaga pokonywać strach. Co nie mniej istotne - w naszej historii to dialog, a nie sankcje otwierały bramy więzień. Przede wszystkim jednak dialog zawsze wzmacnia nastroje proeuropejskie i pozwala ocalić, choćby i odległą, europejską perspektywę dla Białorusi. Wydarzenia ostatnich lat pokazują, że im bliżej jesteśmy Europy tym więcej mamy suwerenności i tym rzadziej łamane są w Mińsku prawa człowieka. Każdy krok w stronę Zachodu jest przy tym lepszy od kroków prowadzących do uzależniania od Rosji i w efekcie utraty suwerenności. Hasłem niech więc będzie: „Więcej Europy na Białoruś” – „Więcej Europy na Wschód”.

Zwolennik realpolitik, rozumianego nie jako kapitulanctwo, a jako coś pomiędzy romantyzmem nieliczącym się z realiami, a cynizmem ubierającym się w szaty pozytywizmu. W blogu będę pisał głównie, aczkolwiek nie wyłącznie, o polityce zagranicznej. Z przyjemnością powitam ew. komentarze, również te krytyczne, ale będę zobowiązany za merytoryczną dyskusję - choćby i zażartą, byleby w granicach dobrego smaku.

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (1)

Inne tematy w dziale Polityka