Komentuj, obserwuj tematy,
Załóż profil w salon24.pl
Mój profil
Witold Jurasz Witold Jurasz
579
BLOG

Mity Wschodnie

Witold Jurasz Witold Jurasz Polityka Obserwuj notkę 2

Tekst, który poniżej zamieszczam ukazał się wczoraj (25.09) w Dzienniku Gazeta Prawna. Redakcji DGP dziękuję za udostępnienie jej łamów. To zapewne najważniejsza rzecz, którą napisałem. Stanowi swoiste podsumowanie mojej pracy jako charge d'affaires RP na Białorusi i jest wynikiem konstatacji nieskuteczności polskiej polityki zagranicznej w stosunku do Ukrainy i całkowitej porażki w stosunku do Białorusi.


Od mojego powrotu z Białorusi minęło już półtora roku. Gdy wracałem obiecałem sobie, że poza tajemnicami, których ujawniać mi nie wolno, nie będę również opisywał tego, co tajemnicą nie będąc, uderzałoby wszelako w Polskę i tej, całkowicie dobrowolnej, obietnicy mam nadzieję dotrzymać. Liczę, że moi dawni Koledzy nie zmuszą mnie do złamania tej, danej samemu sobie, obietnicy.

Merytoryczną natomiast dyskusję nt. moich tez powitam z satysfakcją.

--------------------------

Wkrótce obchodzić będziemy dwie rocznice: 20 lat rządów Aleksandra Łukaszenki i 10 rocznicę pomarańczowej rewolucji na Ukrainie. Prezydent Białorusi jest niezmiennie głową państwa. A po rewolucji w Kijowie zostało już tylko wspomnienie. Czas więc może przeanalizować bilans polskiej polityki wschodniej.

W odniesieniu do Mińska chwila, gdy dowiadujemy się, że 120 km od naszych granic, ma się pojawić rosyjska baza lotnicza jest momentem, w którym nie wolno uciekać od trudnych pytań. Czy zgoda reżimu A. Łukaszenki na dyslokację pułku rosyjskich myśliwców tak blisko granic RP to naturalny proces czy też cena, którą Mińsk musi płacić Moskwie za wsparcie w konflikcie Białorusi z Zachodem. Sytuacja Ukrainy różni się oczywiście zasadniczo od Białorusi. Ew. podpisanie umowy stowarzyszeniowej Ukrainy z Unią Europejską będzie oczywiście sukcesem naszej dyplomacji. Ukraina nie będzie jednak członkiem UE ani za 10 ani za 20 lat. Rozumieją to władze w Kijowie, dla których umowa ta to li tylko narzędzie w targu z Moskwą.

Idea Jerzego Giedroycia, według której niepodległość Ukrainy i Białorusi są najlepszymi gwarantami bezpieczeństwa naszego kraju stała się słusznie podstawą polityki zagranicznej RP po 1989 r. Założono, że niepodległość ta będzie tym trwalsza, im bardziej demokratyczne będą odpowiednio Kijów i Mińsk. Czas zadać pytanie, czy walcząc o demokrację nie pomylono celu i metody. Może warto zamiast walki o demokrację twardo realizować nasz własny interes narodowy. Jest nim zaś nie demokracja na Białorusi i Ukrainie, a istnienie możliwie najbardziej niezależnych od Rosji państw za naszą wschodnią granicą. W imię tego interesu należy rozważyć akceptację systemu miękkiego autorytaryzmu (bez więźniów politycznych), co byłoby oczywiście kompromisem moralnym, ale przecież dokładnie taką politykę prowadzimy w stosunku do Rosji – nie byłoby to więc kopernikańskim przełomem. Co więcej - przesuwając akcent z demokracji na prawa człowieka możemy realnie więcej zdziałać na rzecz tych drugich. Podniesienie kwestii demokracji do rangi absolutu skutkuje tym, że nasza oferta stała się dla rządzących, tudzież elit za naszą wschodnią granicą mniej atrakcyjna od tej, którą proponuje im Moskwa. Jeśli założyć, że mielibyśmy kiedyś do czynienia z uczciwymi wyborami to nie one, a gospodarka zadecydują o przyszłości naszych sąsiadów. Wyobraźmy sobie Ukrainę lub Białoruś za 20 lat, z dominacją rosyjskiego kapitału (w tym w mediach), przemożnym wpływem rosyjskiej kultury oraz elitami, które, niczym arabscy książęta z państw Zatoki Perskiej, co prawda kształcą dzieci na Zachodzie, tamże – mają domy i konta bankowe, ale nijak wzorców zachodnich nie chcą przenieść na swój grunt. Będą to kraje, w których partia prorosyjska wygra, nawet już nie fałszując wyborów. Polityka wschodnia musi być adresowana do elit, a nie społeczeństw, gdyż to elity zdecydują o kierunku rozwoju swych państw, narody na wschodzie zaś, nie licząc oczywiście nielicznej grupy idealistów, nie są aż tak jak chcemy wierzyć przejęte brakiem demokracji. W relacji z elitami zaś nie wartości, a gwarancje bezpieczeństwa kapitału mogą stanowić o naszej przewadze wobec Moskwy.

Demokracja nie okazała się skutecznym narzędziem w polityce wschodniej. Nieprawdą przy jest argument, że rezygnacja z walki o nią osłabi polskie stanowisko wobec Moskwy, w stosunku do której de facto i nasi sojusznicy i my o demokracji i tak wspominamy już tylko tak, aby nadmiernie nie irytować Kremla.

Powrót do podstawowych, wyjściowych, sformułowanych na początku niezawisłego bytu Rzeczypospolitej założeń, mógłby stać się okazją do odbudowy konsensusu dot. polityki zagranicznej. Licytacja o to, kto jest bardziej zasadniczy wobec np. A. Łukaszenki konsensusem bowiem na pewno nie jest. Jego odbudowie musiałoby towarzyszyć twarde postanowienie o tym, iż wszelkie działania w polityce wschodniej muszą opierać się wyłącznie na realiach, a nie mitach.

Nasz brak realizmu tymczasem najlepiej widać na Białorusi, gdzie zdecydowana większość narodu mówi po rosyjsku, co traktowane jest przez nas nieomal z pogardą, a przecież historia dowodzi, że odrodzenie narodowe i kwestia języka wcale nie muszą iść w parze. Jeśli zaś jest coś, czego w polityce zagranicznej nie wolno robić nigdy, to tym czymś jest okazywanie wyższości.

Miarą słabości naszego rozpoznania sytuacji jest to, że spośród czterech teoretycznie możliwych scenariuszy ewolucji na Białorusi (władzy A. Łukaszenki / przetasowań we władzach / dopuszczenia części opozycji do władzy / wygranej „twardej” opozycji) Polska konsekwentnie od 20 lat obstawiała dwa najmniej prawdopodobne, zapominając, że wszystkie przemiany na obszarze postsowieckim odbywały się zawsze nie wbrew, a za zgodą lub wręcz z inspiracji władz.

Ewentualny scenariusz „okrągłostołowy” oznaczałby udział we władzach przedstawicieli reżimu, z którymi my obecnie nie mamy praktycznie żadnych kontaktów, co jest skądinąd ewenementem w historii dyplomacji dwóch państw, które łączy granica. Na Ukrainie zaskoczeniem dla Polski była skala politycznej głupoty, katastrofalnej nieumiejętności rządzenia i zwykłej korupcji „pomarańczowych”.

Niestety większość polskich ekspertów od spraw wschodnich ma emocjonalny stosunek do naszych sąsiadów i wydaje się zajmować bardziej swoimi wyobrażeniami tego, jak powinny wyglądać Ukraina i Białoruś, a nie chłodną analizą status quo. W takiej sytuacji nietrudno o błędy.

Problemem w relacjach z Mińskiem jest też kwestia polskiej mniejszości, przy czym w konflikcie wokół ZPB kwestie stricte polityczne wysunęły się zdecydowanie na czoło. W efekcie już teraz coraz mniej dzieci z polskich rodzin uczy się polskiego. Co gorsza, nasza mniejszość depolonizując się ulega rusyfikacji, a nie białorutenizacji. Źle to wróży na przyszłość, a warto przecież uniknąć w przyszłości scenariusza litewskiego. Polonii na Białorusi normalizacja relacji na linii Warszawa – Mińsk może tylko pomóc. Trzeba jednak wyraźnie oddzielić działalność polonijną (nauczanie języka, popularyzacja kultury, intensyfikacja, a nie tylko kultywowanie związków z ojczyzną) od działalności stricte opozycyjnej.

Gdy formułowano podstawy naszej polityki zagranicznej chodziło nam o to, by mieć strefę buforową pomiędzy nami a Rosją. Białoruś, z racji słabszej gospodarki i mniejszego poczucia odrębności jest bardziej podatna na program rosyjskiej rekonkwisty niż Ukraina, a zatem próba walki o jej przyszłość wydaje się być w istocie pilniejszym zadaniem. Ukraina, chociażby z racji siły swego nacjonalizmu, potęgi klanów oligarchicznych (których część ciąży ku Zachodowi), w najgorszym nawet scenariuszu, pozostanie stosunkowo niezależna. Innymi słowy - jeśli chcemy „oderwać” Ukrainę i Białoruś od Rosji to rzeczywiście musimy walczyć przede wszystkim o Kijów. Jeśli jednak uznamy, że póki co wcale nie wygrywamy i że sił, woli i potencjału wystarczy nam (być może) zaledwie dla tego, by Rosja nie pochłonęła Białorusi i nie podporządkowała sobie Ukrainy, to walczmy najpierw o Mińsk.

Czy warto próbować? A może lepiej po prostu „przehandlować” Ukrainę i Białoruś? Nie wolno nam tego zrobić. Po pierwsze – bo to wbrew naszym interesom. Po drugie – bo to wbrew naszej historii. Wreszcie - bo nie mamy niestety czym handlować. Niech nas też nie usypia, skądinąd niepewne jeszcze, podpisanie Umowy Stowarzyszeniowej Ukrainy z UE, skoro w tle, tyle, że dużo ciszej, toczy się rosyjska walka o gospodarkę, przychylność elit i dominację w sferze kultury.

Zwolennik realpolitik, rozumianego nie jako kapitulanctwo, a jako coś pomiędzy romantyzmem nieliczącym się z realiami, a cynizmem ubierającym się w szaty pozytywizmu. W blogu będę pisał głównie, aczkolwiek nie wyłącznie, o polityce zagranicznej. Z przyjemnością powitam ew. komentarze, również te krytyczne, ale będę zobowiązany za merytoryczną dyskusję - choćby i zażartą, byleby w granicach dobrego smaku.

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (2)

Inne tematy w dziale Polityka