Witold Jurasz Witold Jurasz
425
BLOG

O świętym spokoju i reformowaniu państwa

Witold Jurasz Witold Jurasz Polityka Obserwuj notkę 2

Z zasady staram się nie śledzić wiadomości o sprawach drugorzędnych – wypadkach, pożarach, celebrytach etc. Tym niemniej czasem z tych wiadomości można się jednak czegoś dowiedzieć.

I oto czytam, że jakaś czteroletnia dziewczynka, która zatruła się muchomorem sromotnikowym, musiała czekać na ratujący życie przeszczep wątroby dodatkowe dwa dni, bowiem w przypadku pierwszego dawcy sprzeciw wobec pobrania organu wyraziła rodzina dawcy. Tymczasem polskie prawo, jak rozumiem, expressis verbis, stwierdza, że organ można pobrać, o ile dawca nie zgłosił za życia sprzeciwu (ale praktyka jest tak, że pyta się rodziny czy nie wie o tym, że dawca ustnie wyraził sprzeciw, czyli de facto rodzina decyduje). Takie są podobno procedury.

W tym samym czasie dowiaduję się o tym, jak to Urząd Skarbowy zniszczył przedsiębiorcę, przy czym nawet urzędnicy w skarbówce byli tym oburzeni, ale nie reagowali, bo to była działka innego wydziału. Podobno zniszczono człowieka i jego firmę zgodnie z procedurami.

Kilka dni wcześniej czytam o tym, jak to kierowca TIR’a zablokował na dwie godziny rondo w Warszawie, a policja z nim negocjowała, by łaskawie odjechał. Podobno nie było podstaw by użyć siły – takie są procedury.

Ca. miesiąc wcześniej wpada mi w ręce gazeta, w której czytam o tym jak to mieszkańcy kamienicy na Powiślu nie mogą się doprosić, by Straż Miejska i Policja uciszyły imprezowiczów, którzy nie dają im spać. Podobno procedury są długotrwałe.

Mniej więcej w tym samym czasie w drodze do pracy słucham radia i słyszę o tym jak to nagle zabrakło jakiegoś leku, ale wg NFZ nie da się go ściągnąć od ręki, ale „procedura jest w toku” (i nic to, że brak leku oznacza przerwanie chemioterapii dla iluś tam pacjentów).

Etc. etc, etc.

Czytam więc te news’y niby mało ważne, lokalne, pozornie bez związku, ale gdy ich ilość staje się już niepokojąca zastanawiam się czy aby nie jest tak, że moja Ojczyzna zaczyna coś tak jakby za bardzo przypominać PRL. Z tych wszystkich historii wyłania się bowiem obraz straszliwego konformizmu i „tumiwisizmu” ludzi, którzy mają, teoretycznie, na coś wpływ. Co gorsza – im większy mają wpływ tym częściej mniej im zależy (w tym miejscu uwaga – znam szlachetne wyjątki, również na bardzo wysokim szczeblu). Mam wrażenie, że owi lekarze, policjanci, urzędnicy zamiast stosować procedury w imię usprawnienia swej pracy traktują je jako swoisty parawan, dzięki któremu mogą mieć święty spokój. Wiem zarazem, że są też inni (lekarze, policjanci, urzędnicy), ale też sam, z własnego doświadczenia, wiem jak kończą się kariery tych, którzy wybierają inną drogę i czasem, w imię tego, co ważne, idą pod prąd. Kończą się źle. Wiem, że strachem nie da się ludzi zdopingować do działania, ale sam dobry przykład to też za mało. Czy potrzebny jest jakiś przełom moralny? Pewnie tak, ale tego akurat nie da się zarządzić ani uchwalić. Może warto rozpocząć debatę o tym jak sprawnie zarządzać państwem – może warto odwołać się do wzorców sprawdzonych w administracji w innych państwach, ew. do teorii zarządzania, które dały wyniki w biznesie. Tej debaty chyba nam brakuje.

Spytałem niedawno kilku zaprzyjaźnionych ambasadorów (dużych i silnych) państw UE o to, jak zarządzane są ich ministerstwa (wysłałem maila z listą 40 pytań). I co się okazało. Np. różnice w wynagrodzeniach w  zachodnich MSZ są niewielkie. Dyrektor zarabia więc np. 6000 Euro, wicedyrektor ca. 5500, a naczelnik wydziału 5000. U nas te różnice są wielokrotnie większe. Tym samym wysoki rangą urzędnik na Zachodzie zakładając, że popadnie w „niełaskę”, ryzykuje utratę stanowiska. U nas – dodatkowo grozi mu dramatyczna nieraz pauperyzacja. Pomijam już to, że samo wyrażenie opinii na Zachodzie jest mile widziane, a w Polsce często staję się powodem owej niełaski, a zatem i pauperyzacji. Tym samym już sam system wynagrodzeń promuje postawę BMW (Bierny, Mierny, ale Wierny).

Kolejne spostrzeżenie – z odpowiedzi moich kolegów wynika, że dyrektorzy w ich ministerstwach mają dużą władzę (ale też dużą odpowiedzialność). U nas zaś mają mało władzy i mało odpowiedzialności. Żeby coś „przepchnąć” w jakimkolwiek polskim ministerstwie trzeba się wokół tego „nachodzić” i mieć „sprzymierzeńców”. Ergo – tworzą się układy wzajemnych zależności. Tylko czy ci, którzy chcą nasz kraj reformować chcą wzmocnić podległych im politycznie urzędników czy też – na odwrót – mianować swoich i zaraz potem całkowicie ich ubezwłasnowolnić, zamieniając po prostu jeden bizantyjski system zarządzania na inny, tyle, że swój?

W zachodnich ministerstwach chętnie tworzy się zespoły zadaniowe („ad hoc” /”task force”) – do wykonania zadań, nie mieszczących się z zakresie zadań konkretnych departamentów.  U nas to nadal rzadkość.

Kompetencje departamentów są – tam: ściśle rozgraniczone – u nas: w wyniku kolejnych, zazwyczaj przygotowywanych „na kolanie” reform, nachodzące na siebie.

Ministrowie – tam: pracują z wiceministrami i dyrektorami i wicedyrektorami departamentów (a czasem nawet naczelnikami wydziałów) – u nas: z gabinetami politycznymi i sekretariatami ministrów (które potrafią liczyć – sic! – nawet ponad 50 osób); departamenty zaś funkcjonują jakby obok.

Na postawie odpowiedzi, które otrzymałem sporządziłem większe opracowanie, którego nie będę tutaj wszakże zamieszczał – chodzi mi po prostu o to, że polityka i reformowanie państwa wymaga czegoś więcej niż tylko woli zmian w bardzo generalnym sensie, na poziomie wielkich idei. Wymaga przygotowania i profesjonalizmu. Wymaga wiedzy. Reformowania nie da się robić na zasadzie „ad hoc” – trzeba je przygotować. Reformowaniu państwa zaś bezwzględnie musi towarzyszyć reforma jej podstawowego narzędzia czyli administracji. Bez sprawnej bowiem administracji zmiany, kto by ich nie realizował, okażą się farsą.

Dzisiejszy wpis nie zakończy się konkluzją – zamieściłem kilka tylko przykładów tego, na co można zwracać uwagę, by pokazać, że rozmawiając o reformowaniu państwa można wymyślić coś bardzo konkretnego. Niepokoi mnie bowiem to, że debata o sanacji państwa (lub też – w wydaniu części mediów -  o braku powodów dla tejże) jest całkowicie wyabstrahowana od takiego właśnie praktycznego wymiaru. Mam wrażenie, że wielkie idee bez pomysłu jak je wdrażać w życie, bez umiejętności zarządzania „everyday business” to po prostu wydmuszka. Nie wiem (OK – wiem, ale tylko w jakiś wycinku rzeczywistości), co zrobić, by było inaczej, ale wiem, że jeśli inaczej nie będzie i państwo nie stanie się generatorem impulsów rozwojowych (a na tych istniejących tj. uwolnionej po latach komunizmu inicjatywie obywatelskiej i  środkach unijnych nie da się „jechać” wiecznie) to Polska przegra swoją szansę. Dzisiejsza administracja publiczna, w tym stanie, w którym jest, takim generatorem owych impulsów po prostu nie jest i być nie może.

Zwolennik realpolitik, rozumianego nie jako kapitulanctwo, a jako coś pomiędzy romantyzmem nieliczącym się z realiami, a cynizmem ubierającym się w szaty pozytywizmu. W blogu będę pisał głównie, aczkolwiek nie wyłącznie, o polityce zagranicznej. Z przyjemnością powitam ew. komentarze, również te krytyczne, ale będę zobowiązany za merytoryczną dyskusję - choćby i zażartą, byleby w granicach dobrego smaku.

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (2)

Inne tematy w dziale Polityka