Witold Jurasz Witold Jurasz
204
BLOG

Wspomnienie z procesu politycznego

Witold Jurasz Witold Jurasz Polityka Obserwuj notkę 0

Najpierw będzie o moralności, a potem o polityce. Zaznaczam, że najpierw o jednym, a potem o drugim bo tak się składa, że ja co prawda lubię gdy jedno idzie w parze z drugim, ale w realu zdarza się to rzadko.

Parokrotnie uczestniczyłem, jako obserwator z ramienia CD UE, w procesach politycznych. Po pierwszym (Andrieja Sannikowa) wraz z kilkoma zaprzyjaźnionymi ambasadorami pojechaliśmy na lunch, a potem - już w rezydencji jednego z kolegów - po prostu musieliśmy się napić wódki. Piliśmy w ciszy. I nawet nie dlatego, że widzieliśmy w klatce (oskarżeni siedzą na wschodzie w klatkach) znajomego, którego dobrze znaliśmy, ale dlatego, że byliśmy w przerwie procesu (w kawiarni w sądzie) świadkami sceny z innego świata. Oto prokurator, który na sali sądowej zachowywał się jak skończone bydle czule rozmawiał z synkiem przez telefon. Siedzieliśmy naprzeciwko siebie, a gdy prokurator zobaczył, że mu się przyglądamy z takim jakby niemakiem połączonym ze zdziwieniem (że taki drań może być też dobrym ojcem) nagle wstał, podszedł do nas i powiedział, że "przecież musi" i że nie miał wyboru. To było takie proste, ludzkie, podłe, być może szczere, a być może nie - na pewno jednak godne pogardy - ale nie dla jego podłości, a dla jego słabości, dla jego zwyczajności, dla banalności tego, co się działo. Równocześnie rozumieliśmy, że my jako dyplomaci (ambasadorowie i charge d'affaires) nie mamy prawa nakłaniać ludzi (innych opozycjonistów - nie pana prokuratora oczywiście) do bycia odważnymi - i nawet nie dlatego, że jest to wbrew regułom, ale dlatego, że namawiając do oporu my nie ryzykujemy nic, bo mamy immunitet i co najwyżej mogą dać nam PNG i 48 h na wyjazd. Tym, których byśmy namawiali do oporu, grożą realne konsekwencje. Być odważnym, gdy nic ci nie grozi to chyba coś moralnie podejrzanego.

Równocześnie widziałem (a w moim pokoleniu nielicznym jest to dane) ludzi, którzy w imię idei ryzykowali wolnością. Ciężko po tym, gdy się z nimi człowiek spotykał, jadał lunche i pił piwo być tchórzem.

Kilka miesięcy po procesie, który opisałem powyżej uczestniczyłem w innym (Siergieja Kowalienki, który prowadził wówczas głodówkęi jego stan był bardzo zły). Na sali sądowej posadzono mnie pomiędzy smutnymi panami. Jako, że proces był nudny (takie procesy są nudne bo i tak wiadomo o co chodzi) w jego trakcie zagadywałem ze smutnymi panami, komentując żartobliwie żenujący poziom procesu (do takich procesów wydelegowują co głupszych sędziów i prokuratorów - ci mądrzejsi biorą zwolnienia, no chyba, że chcą kupić nowy samochód). Smutni panowie nie byli zbyt politycznie uświadomieni więc zaczęli mnie pytać o to jak dostać wizę do Polski i czy zaświadczenie o pracy w KGB wystarczy (sic!). Po prostu czysty surrealizm. Dość powiedzieć, że w te trzy godziny przytulania się do siebie (takie procesy zawsze toczą się w małych salach, a potem upychają publiczność i siedzi się ściśniętym jak sardynki w puszce, co powoduje, że w sali brakuje tlenu, a to z kolei powoduje ogólne ogłupienie wszystkich, co skutkuje zabawnymi sytuacjami, gdy sędzia zasypia podczas procesu) - w każdym razie wrogość smutnych panów do mnie zmalała do zera. W efekcie podczas przerwy mogłem podejść do oskarżonego, porozmawiać z nim, a nawet podać mu ostentacyjnie rękę i wyrazić głośno poparcie. Sędzina na mnie pokrzykiwała (bo była jeszcze na sali i była bardzo pobudzona myślą, że zaraz wypije kawę), ale smutni panowie nie zrobili dosłownie nic, mimo, że łamałem przecież reguły. Smutni panowie w jakiś sposób polubili mnie, więc mogłem dzięki temu zrobić co chciałem. Po przerwie wróciłem na salę, proces wznowiono, ale sędzia znowu przysypiała co mnie na tyle zirytowało, że wstałem, powiedziałem, że wychodzę z sądu, bo i tak wyrok zapadł gdzie indziej. Dla jasności - nie powinienem był tego robić. Tym niemniej zrobiłem. Zresztą było mi wówczas, z zupełnie innych powodów, i tak już wszystko jedno. Potem udzieliłem jeszcze (nadmiernie) ostrego w tonie wywiadu. A jak wychodziłem z sali sądu jeden smutny pan mi zasalutował i powiedział, że mam "jaja". Znowu pełne schizo.

A teraz będzie o polityce. Moralnie to wszystko było okropne, ale, że nie byłem księdzem, a dyplomatą to starałem się patrzeć na to wszystko z boku (choć nie zawsze mi sie to udawało) - a co zrozumiałem to i opisuję. Widziałem zaś jedno - i to samo zobaczyłem oglądając relacje z procesu A.Nawalnego w Moskwie. Opozyjoniści to garstka - przy czym garstka inteligentów (tak naprawdę bardziej ruch dysydencki niż opozycja), a już Giedryc pisał, że "Rewolucję robią robotnicy, nikt inny. A rewolucja zwycięża, jeśli popiera ją inteligencja". No więc nie łudźmy się - rewolucji na wschodzie nie będzie. A jak się uda - jak w Kijowie - to jakość tejże inteligencji jest taka, że i rewolucja się kończy zwycięstwem kontrrewolucji. Inteligencja jest moralnie połamana przez komunizm, oligarchia popiera reżim (bo dzięki niemu się bogaci), ciemny lud wszystko kupuje (Tańce z Gwiazdami na Lodzie etc.), Cerkiew siedzi w kieszeni władzy, Kościół Katolicki jest słaby, ale tam gdzie jest obecny robi naprawdę cenną pracę u podstaw, ale to jest long run, Zachód ma to w nosie. A ludzie i tak mają poczucie, że mają swobody sto razy więcej niż ich rodzice.

 
A czemu to piszę - bo mam wrażenie, że my tak solidnie nie przepracowaliśmy o co nam w ogóle chodzi z wartościami w polityce. Polityka była i jest immanentnym sporem wartości i interesów. Widząc wszakże jak demokracja na wschodzie przegrywa myślę, że nie warto byśmy i my przegrali swoje interesy w jej imię - w imię idei tyleż pięknej, co i niestety - póki co - mało realnej. Łatwiej zdefiniować i realizować interes niż walczyć o coś, co jest na razie jedynie marzeniem i snem - pięknym ale niestety śnionym przez nielicznych. Interes zaś jest oczywisty - jest nim niepodległość Ukrainy i Białorusi. I tego się może trzymajmy. A moralność - no cóż - jesteśmy w UE i skoro polityka brukselska jest kompromisem to i tutaj zawierane są kompromisy. Gdy więc się raz za to samo kogoś obejmuje sankcjami, innego - prosi by zmienił politykę, a w stosunku do trzeciego - wydaje ledwie oświadczenia to proszę wybaczyć, ale moralne to to nie jest na pewno.

 

Zwolennik realpolitik, rozumianego nie jako kapitulanctwo, a jako coś pomiędzy romantyzmem nieliczącym się z realiami, a cynizmem ubierającym się w szaty pozytywizmu. W blogu będę pisał głównie, aczkolwiek nie wyłącznie, o polityce zagranicznej. Z przyjemnością powitam ew. komentarze, również te krytyczne, ale będę zobowiązany za merytoryczną dyskusję - choćby i zażartą, byleby w granicach dobrego smaku.

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze

Inne tematy w dziale Polityka