Od momentu wstąpienia wirusa w nasze polskie progi opozycja grzmiała, że wybory trzeba przełożyć. Na początku trochę mylili stan wyjątkowy z nadzwyczajnym, ale później jasne już było, że chodzi im o stan klęski żywiołowej. Po prostu cokolwiek, co pozwoli przełożyć wybory.
Szybko narzucili narrację, że wybory w ustalonym terminie to zbrodnia, grzech i w ogóle dążenie do anihilacji narodu. Może kilku by się ostało. Ogólnie chyba każdy już wie, że listonosz oprócz listu przynosi śmierć. Bo co innego. Oczywiście zajmując takie raczej skrajne stanowisko nie pozostawili zbyt szerokiego pola manewru rządzącym, którzy jednak i tak, z nawyku raczej niż wg taktyki politycznej, zaczęli bronić daty 10 maja jako tej jedynej, prawdziwie demokratycznej i niepodważalnej.
Nic nowego właściwie. Scena polityczna w Polsce tak funkcjonuje i nikogo to nie dziwi. Jak powiedział Michał Boni „istotą polityki jest konfrontacja, jest spór”. Zatem, dla zasady, trzeba stać na stanowisku przeciwnym do innej grupy politycznej. Żeby stworzyć poczucie rywalizacji, sytuację gdy zwycięzca może być tylko jeden, a kompromis w ogóle nie może być brany pod uwagę.
Życie polityczne może się tak nawet toczyć, ale jedynie do momentu, gdy nadejdą prawdziwe problemy do rozwiązania. A takie właśnie nadeszły. Bezprecedensowy kryzys gospodarczy i zagrożenie życia obywateli z powodu epidemii. To są sprawy, na których uwaga całej elity politycznej powinna być skupiona. Ale trudno porzucić utarte schematy. Jeszcze trudniej wprowadzić w życie skuteczne rozwiązania. Łatwiej za to, i w zgodzie z tradycją III RP, jest rzucić, że jedni chcą zniszczyć Polskę, a drudzy stworzyć system autorytarny. Ludzie rozumieją taki spór i nie trzeba im tłumaczyć, jak konkretnie będzie ratowana gospodarka, czy ich życie. Ważne, żeby tylko "tamci" nic nie mogli zrobić, bo na pewno doprowadzą do tragedii.
I tu dochodzimy do Gowina. Członka zjednoczonej prawicy, który zachował się jak odpowiedzialny polityk. Zwyczajnie szukał rozwiązania problemu, a nie zwalczał jedynie przeciwników. Proponując rozwiązania starał się doprowadzić do kompromisu i zbudowania pewnego konsensusu, który pozwoliłby wszystkim wyjść z impasu z twarzą.
I na koniec osiągnął to, o czym mówił. Po pierwsze, wybory w maju się nie odbędą. Tak jak prezes Porozumienia chciał od początku sporu w Zjednoczonej Prawicy. Po drugie, Zjednoczona Prawica pozostała kruchą, ale całością. Czyli wciąż mają większość w Sejmie i tym samym Rząd. Po trzecie, zachował się w zgodzie z własnym sumieniem. Nieważne czy inni oceniają jego postępowanie jako słuszne, czy nie, on będzie mógł spojrzeć w lustro i może nawet się uśmiechnąć. A to chyba dla niego najważniejsze. Przy okazji opozycja też może odtrąbić zwycięstwo.
Nie wiemy kto wygra najbliższe wybory prezydenckie, jak sobie poradzi rząd z kryzysem gospodarczym i ile osób jeszcze umrze z powodu koronawirusa. Wiemy jednak, że czasy, gdy największym problemem był dzik, czy inny kornik, przynajmniej na chwilę, minęły. Przyszedł czas poważnych wyzwań, które politycy będą zmuszeni rozwiązywać, a nie tylko o nich głośno mówić. W takich warunkach niezbędna jest współpraca, krytyka, ale też gotowość do ustępstw w celu osiągnięcia najlepszych rezultatów. Taką postawę pokazał Jarosław Gowin i mam nadzieję, że zostanie ona doceniona.
P.S. Chociaż pewnie nie. Ważne, że wybory, fundamentalny element demokracji, nie będą jednak kompletną farsą.
Inne tematy w dziale Polityka