Nie czuję potrzeby formalizacji związków między ludźmi, bo miłość papierka i pieczątki nie potrzebuje. Niejednokrotnie zauważyłam, że sformalizowanie bycia razem, odziera wzajemne relacje z części spontaniczności i emocji. I zawsze podśmiewałam się, że śluby bierze się albo dla rodziny albo dla podatków. Pewnie powinnam tu jeszcze, wzorem modernistów, dodać coś o drobnomieszczańskich filistrach, ale rząd właśnie dodaje kolejny argument, żeby jednak dać na zapowiedzi.
Jak donoszą media, w Programie Rodzina na Swoim zajdą zmiany. Program nie obejmie osób samotnych i par, które nie są w formalnych związkach małżeńskich. Dodatkowo zostanie ograniczony do mieszkań z tzw. rynku pierwotnego, czyli krótko mówiąc do mieszkań nowych, dopiero zbudowanych przez developerów. Ciekawostką za to ma być radykalne obniżenie limitu ceny za metr kwadratowy mieszkania. Tyle ze strony rządu.
A niedawno - w listopadzie - w mojej ulubionej telewizji* rozmawiali eksperci o pomyśle, aby podnieść maksymalną cenę metra kwadratowego mieszkania, na które przysługuje publiczne wsparcie w ramach programu Rodzina na Swoim. Chodziło o to, aby cena metra mieszkania dopuszczalna programem była jednolita w całym kraju i na poziomie 6 tys zł. Ekspert dywagował, że to nie zaspokoi pewnie developerów, bo ci "przyzwyczaili się" do cen na poziomie 9 tys zł za metr na tzw. wolnym rynku. Ja przypomnę tylko, że koszt wybudowania metra mieszkania w budownictwie wielorodzinnym jest na poziomie rzędu 1,5 tys zł
Kolejny ekspert skądinąd słusznie zauważył, że będą to zmiany nie służące kredytobiorcom, chcącym zamieszkać na swoim, ale będzie to krok w kierunku developerów. Jedną z istotnych bowiem proponowanych zmian jest wprowadzenie zasady, że w ramach Rodziny na Swoim nie będzie można kupować mieszkań z rynku wtórnego, a jedynie nowobudowane przez firmy developerskie. Dotąd mieszkań z rynku wtórnego w tym programie były dwie trzecie. Trudno się dziwić - są tańsze i w przeciwieństwie do nowobudowanych nie trzeba na nie czekać
Jak patrzę sobie na statystykę porównującą ilość mieszkań, które oddawano do użytku na początku lat 80 i w ostatnich latach, to przy całej mojej niechęci do PRLu i jego wyjątkowo ciemnych i kryzysowych lat 80 - tamten czas był mieszkaniowym El Dorado. Budowano kilkakrotnie więcej mieszkań niż dzisiaj, a robiła to nie "zielona wyspa w morzu kryzysu", ale autentycznie plajtujące państwo! Nawet na tej odsądzanej od czci i wiary Fidelowskiej Kubie każde młode małżeństwo dostaje mieszkanie dla siebie. Większe czy mniejsze, lepsze czy gorsze, ale własny kąt. Pod tym względem obywatele Polski są nadal 2 kroki za Kubańczykami!
Głosy o to, aby gminy zajęły się na odpowiadającą potrzebom skalę budownictwem mieszkaniowym na wynajem (mieszkania komunalne) - pozostają wołaniem na puszczy. Bo samorząd woli dać zarobić kamienicznikowi czy innemu właścicielowi, niż zadbać o standard funkcjonowania obywateli. Jako społeczeństwo mamy spore i dobre, głównie przedwojenne, doświadczenia, jeśli chodzi o spółdzielczość mieszkaniową. Pół Żoliborza zostało przecież wybudowane w ramach spółdzielni mieszkaniowych, związanych zresztą z Polską Partią Socjalistyczną! Dzisiaj podobną rolę, organizowania tanich mieszkań na dogodnych warunkach niezbyt zamożnym ludziom, teoretycznie spełniają Towarzystwa Budownictwa Społecznego. Ale na jaką skalę? Przecież to co najwyżej ozdobnik... Zarówno państwo jak i samorządy umyły ręce, a gminy wyprzedają nawet te zasoby mieszkaniowe, które jeszcze mają. Główny "ciężar" dziś spoczywa jednak na prywatnych firmach developerskich. I to im właśnie przypada cały zysk
Wróćmy jednak do naszego programu wsparcia mieszkalnictwa dla młodych rodzin. W telegraficznym skrócie Rodzina na Swoim polega na tym, że państwo ułatwia młodemu człowiekowi wzięcie kredytu w prywatnym banku, po to by od prywatnego developera lub właściciela taki młody obywatel mógł je kupić. Ustalmy więc fakty. Czy aby nie należałoby zmienić nazwy programu na Developerzy na Swoim?
Na koniec włączmy jeszcze kalkulator i pomyślmy. Wybudowanie wielorodzinnego budynku typu 3 klatki, w każdej z nich 3 piętra, na każdym z nich 4 mieszkania - czyli 36 mieszkań - to koszt około miliona, nieco ponad miliona zł. Koszt działki na taki budynek również może być w zbliżonej cenie. Razem? Zaokrąglmy do 2,5 mln zł. Budżet każdej gminy sobie poradzi z takim kosztem, bo komunikacja miejska w mieście wielkości Gdańska to około 400 mln rocznie, wystawny samochód samorządowca to kilkaset tysięcy a jeden koncert gwiazdy rocka fundowanej z miejskiej kasy to również kilka mln. A teraz policzmy za ile te mieszkania sprzeda developer. Dla ułatwienia uśrednijmy, że wszystkie są takie same i mają tylko po 55 metrów. To nie jest zbyt wiele jak na obecne realia. W sam raz na ją, jego plus dziecko. Skoro koszt metra mieszkania w większym mieście jedynie w promocji schodzi w okolice 5 tys zł, to tylko wówczas za takie mieszkanie trzeba zapłacić jedyne 275 tys. Przemnóżmy to przez ilość mieszkań (36) co daje nam przychód developera po sprzedaniu wszyskich mieszkań w okolicach 9 mln 900 tys zł. Nawet po odliczeniu wszystkich możliwych podatków i cudów wianków, okazuje się że bez najmniejszego problemu developer notuje kilkakrotne przebicie (zysk w stosunku do wartości inwestycji). A liczyliśmy według promocyjnych cen i niewygórowanych metraży.
Kto za to płaci? Pan płaci, pani płaci... Państwo i samorząd na smyczy wielkiego kapitału umywa łapki i merda ogonkiem. Ślicznie aportuje łatwe ofiary swojemu panu!
* Post Scriptum: Wspomnianą moją ulubioną telewizją wbrew pozorom nie jest TVN, bo tam publicystykę już dawno zastąpiły ludyczne, gminne show. Jest nią TV Biznes. Nic innego mi tak nie podnosi ciśnienia. Polecam wszystkim tym, którzy jeszcze choć ciut przyjaźnie myślą o kapitalizmie.
Alicja Szczypta(Młodzi Socjaliści)