W polskim życiu publicystycznym od czasu do czasu pojawia się teza o potrzebie zminimalizowania w dyskusjach publicznych retoryki politycznej poprawności.
Przecież przyszła ona do nas, jak wszystko co „złe”, z Zachodu, po to, żeby w sposób siłowo-systemowy zabronić ludziom mówienia co im się podoba – jeśli w swoich wypowiedziach nie przestrzegają reguł tolerancji i krzywdzą innego człowieka.
Odwrót od politycznej poprawności również przyszedł z Zachodu. Jednak z miejsca został skwapliwie przyjęty przez publicystów, którzy zdawali się nie dostrzegać, że okres dominacji political correctness był w krajach zachodnioeuropejskich kilkakrotnie dłuższy. Więc może przez to właśnie skuteczniejszy? Nie, nie ma mowy o żadnej skuteczności, odpowiadali publicyści ze szkoły freudowskiej. Poprawność polityczna, wedle nich, opiera się na stłumieniu poglądów, a żadne stłumienie nie jest zdrowe dla organizmu. Skuteczność może i była, ale do czasu. „Freudowcom” wtórowali publicyści ze szkoły liberalnej. Polityczna poprawność służy do tego, żeby wychować społeczeństwo, a nasze społeczeństwo jest już na szczęście wychowane - mówili.
Chociaż jeszcze kilka lat temu nie było. Wszyscy pamiętamy mroczne wieki, kiedy na korytarzach sejmowych straszył LPR z Samoobroną. Pamiętamy słowa Andrzeja Leppera o tym, że „nie można zgwałcić prostytutki”. Pamiętamy posła Łyżwińskiego, zgoła nie przejmującego się poprawnością stosunków pracy w swoim biurze.
Na szczęście teraz, cztery lata później, jest już inaczej. Teraz Polska pokazała światu swoje uśmiechnięte, nowoczesne, liberalne światopoglądowo, tolerancyjne oblicze. Mamy koalicję PO-PSL, więc jest... No właśnie, jak?
Okazuje się, że równie dowcipnie jak dawniej! Tylko, że w granicach przyzwoitości. A to co niedopowiedziane, zrozumie się samo przez się i potwierdzi charakterystycznym mrugnięciem do kolegów polityków.
Tak właśnie działo się podczas sejmowej i senackiej dyskusji wokół projektu ustawy o wdrożeniu przepisów Unii Europejskiej, w zakresie równego traktowania. Ustawy będącej, przypomnijmy, efektem postępowania Komisji Europejskiej, która wymusiła na Polsce uchwalenie przepisów antydyskryminacyjnych funkcjonujących w innych krajach europejskich. Dyskusja w Sejmie, pozostawiona na koniec posiedzenia, została ograniczona do wystąpień klubów, bo przecież temat właściwie nieistotny i lepiej szybciej rozejść się po hotelach. Stąd nawet ci, którzy chcieli, nie mogli rozwinąć skrzydeł argumentacji – za wyjątkiem posła Franciszka Stefaniuka, który głosem pełnym troski referował stanowisko PSL. Ludowcy obawiają się „niewłaściwych” skutków tej ustawy, bo przecież polskie obyczaje są tak odmienne od zachodnich. „To, co w Polsce nazywa się grzecznością, na Zachodzie czy w Ameryce może być określone mianem molestowania”. Trzeba więc będzie „strzec się, by nie nadużyć” regulacji ustawowych. Na szczęście, rzecznikiem do spraw równego traktowania jest pani Elżbieta Radziszewska, więc można być spokojnym o „właściwą” i nieprzesadnie rygorystyczną implementację przepisów.
Tradycyjny, chłopski i konserwatywny PSL, powiedzą niektórzy. Czegóż się po nim spodziewać?
Przejdźmy więc do polskiego gremium mędrców, do Senatu.
Tu prym w dowcipnej kontestacji nowych przepisów wiedli senatorowie Platformy Obywatelskiej – Łukasz Abgarowicz i Jan Rulewski.
Jan Rulewski nie wahał się zadać wprost trudnego pytania o granice słownego molestowania, bo przecież dane określenie jednych może obrażać, a innych nie. Możemy podpowiedzieć panu senatorowi, że na przykład tych, którzy są obrażani notorycznie, obraża mniej, a nawet jeśli obraża, to i tak nic z tym nie zrobią. Zaś co do molestowania niesłownego, tu już nie było żadnych wątpliwości: jak stwierdził senator Rulewski „wobec eksplozji urody kobiet trudno będzie określić granice molestowania ”.
Wtórował mu senator Abgarowicz, który sprzeciwił się zasadzie odwróconego dowodu – według której to na oskarżonym spoczywa ciężar udowodnienia, że nie molestował swojej ofiary, a ofiara musi akt molestowania jedynie uprawdopodobnić – podając efektowny przykład, przemawiający do wyobraźni kolegów senatorów. Co bowiem może zrobić biznesmen, albo senator, który jechał sam na sam z kobietą niemonitorowaną windą, jeżeli ta oskarży go o molestowanie właśnie w tej windzie? Taki biznesmen, albo senator, pozostaje bezbronny. To narazi osoby publiczne na konieczność „kompletnej zmiany swoich obyczajów i zachowań” i może skutkować wręcz „utrudnieniem rozmaitych kontaktów społecznych”. Co więcej, głupie kobiety, domagając się przepisów o równym traktowaniu, same strzelają sobie w stopę. Przecież każdy rozsądnie myślący biznesmen, zupełnie słusznie obawiając się bezpodstawnych oskarżeń, wszystkie młode kobiety z pracy pozwalnia. Przynajmniej senator Abgarowicz na jego miejscu tak właśnie by zrobił, oczywiście przy wielkim aplauzie i gromkim śmiechu senatorskiej publiczności (i mimo słabego sprzeciwu obecnej na sali minister Radziszewskiej).
Jak widać, oblicze koalicji PO-PSL nie jest nowoczesne i liberalne, lecz konserwatywne i bardzo wąsate. Co skłania do stwierdzenia, że politycznej poprawności – podobnie jak szacunku i tolerancji – nigdy za wiele w dzikim kraju nad Wisłą.
Agnieszka Grzelak
(sympatyczka MS)
W dziale publicystyka zamieszczamy wypowiedzi członków, sympatyków i zaproszonych do dyskusji z nami osób. Debata ma służyć wypracowaniu stanowisk Młodych Socjalistów i wymianie poglądów w ramach pluralistycznej dyskusji. Jednocześnie głoszone w tekstach tezy są poglądami prywatnymi autorów.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Kultura