Jeden ze skeczy sympatycznego kabaretu Smile dotyczy osoby ubiegającej się o stanowisko operatora koparki. Jednakże jego „interviewer” [ukłon dla korporacyjnego języka] podejrzliwie mu się przypatruje i konstatuje co chwila: Pan masz wyższe wykształcenie! Aplikant [ukłon raz jeszcze] zaprzecza z całych sił, ale jednak na końcu kapituluje, przyznając się do posiadania tytułu magistra z … filozofii.
Pamiętam jak kilka lat temu jeden z moich znajomych – dumny pracownik warsztatu samochodowego- pragnąc się dowartościować kosztem byle humanisty – zapytał mię, ile zarabiam [subtelny chłop, nieduży taki]. Gdy mu uczciwie odpowiedziałem, to z nutą pogardy dla wykształciucha rzekł był: „Ile?? Za tyle to mie by z łóżka wstać nie chciało”.
Popatrzyłem się na niego i poszedłem [ukłon dla kolegi z warsztatu] - cóż: nie wytłumaczę mu pewnych oczywistych prawd ekonomicznych. A on niech czuje że jest lepszy. Potem gdy jednak, wbrew sugestiom mojego zacnego kolegi, postanowiłem po studiach się uczyć dalej, to znów pojawiały się kłopoty: koleżanka w Urzędzie tłumaczyła mi, jaki ja głupi byłem, żem 5 lat studiował na dziennych studiach. Ona studiowała i pracowała i teraz O! Proszę ! [ fakt, była dwukrotnie lepsza: miała już dziecko w wieku, gdy ja o tym w ogóle jeszcze nie myślałem]. Inny kolega z Urzędu [ skąd oni wszyscy o mnie tyle wiedzieli, skoro ja nic nie mowiłem???] tłumaczył, że doktoraty to strata czasu i bzdury. Ale miał prawo jazdy i lubil samochodu. A ja nie.
Ludzie generalnie starają się jakoś swoje wybory życiowe usprawiedliwiać. I chcą wierzyć, że są lepsi od innych. I lepiej wszystko wiedzą. Np. parę dni temu wróciłem ze szpitala: byłem tam 3 dni: i lezy chłop, patrzy się reszcie pokoju i mówi z nutką zadowolenia: i nadal jestem najmłodszy tutaj! Chciałem odpowiedzieć bon-motem Pudzianowskiego, ale salowa weszła [młoda, o delikatnej buzi. 20 lat, poczęstowała mię nawet papierosem – ot sukces].
A piszę tak to sobie, gdyż dziś wyczytałem, że do Sejmu trafić ma projekt rządowy, zgodnie z którym, aby zostać ambasadorem, nie trzeba będzie mieć wyższego wykształcenia. POnoc ma wystarczyć doświadczenie, wiedza, umiejętności i – UWAGA! „background polityczny”. O tym czy dana persona jest „zdatna” – jak mawiała moja św. p. babcia – do tej funkcji, będzie decydował: UWAGA! „konwent złożony z przedstawicieli prezydenta, premiera i ministra spraw zagranicznych”.
1. W USA- już dziś oczywiście dobrych, a nie „faszystowskich” nadal pokutuje jakaś aberracja: otóż tam, aby mieć szansę na zostanie ambasadorem, należy:
2. „Earn a relevant bachelor's degree. ...
3. Earn a graduate degree. ...
4. Gain work experience. ...
5. Take the Foreign Service Officer Exam. ...
6. Receive Appointment.
Zadumałem się. U nas będzie lepiej. Szybciej. Po co tyle biurokracji? Przez chwilę pożałowałem, że tego nie zrobiono za ancien regime;u: Konwent złożony z Prezydenta Komorowskiego, Premier Kopacz i Ministra Sikorskiego.
Może kolega z warsztatu miał rację?
Pójdę go odwiedzę. Może weźmie mnie na pomocnika. Wreszcie będę mężczyzną.
I nikt mnie nie opluje, żem z budżetówki - i żyje z podatków ludu pracującego.
Miast i wsi.
Inne tematy w dziale Polityka