2 lipca 2009 dziennik "Fakt" publikuje kopię pisma otrzymanego z Biura Prasowego Kancelarii Sejmu, w którym czytamy - "Z przykrością muszę poinformować Pana Redaktora o złamaniu przez fotoreportera [...] rozporządzenia [...]. Rozporządzenie to [...] jednoznacznie stwierdza, że 'fotografowanie i filmowanie osób przebywających w restauracjach i innych punktach gastronomicznych znajdujących się w budynkach Sejmu jest zabronione' (w przeciwieństwie do napiętnowanego w artykule spożywania przez posłów kieliszka wina do obiadu, która to konsumpcja w restauracji zabroniona nie jest). Tymczasem takie właśnie zdjęcie zostało zrobione w restauracji sejmowej [...] i opublikowane w Państwa gazecie".
W dalszym ciągu poproszono o zwrócenie pracownikom uwagi na konieczność przestrzegania prawa a nawet zagrożono - "Nie respektowanie [jednak powinno być "Nierespektowanie" - przyp. MN] tych przepisów może spowodować brak zgody na wejście do budynków pozostających w zarządzie Kancelarii Sejmu".
Sprawa dotyczy akcji gazety, która ma szczytny cel - czytelnik wie, że każdy pracownik pijący w pracy może tę pracę stracić, ale są wyjątkowi Polacy (tu posłowie), którzy w pracy podczas obiadku mogą sobie wypić legalnie kieliszeczek alkoholu, zaś potem mogą podejmować ważne decyzje dla Ojczyzny, choćby poprzez głosowanie.
Jednak mamy do czynienia z zarzutem nieznajomości prawa - czy dziennikarze znają przepisy i czy nieznajomość przepisów jest usprawiedliwieniem? Czy osoby przedstawione na zdjęciu mogą czuć się urażone albo nawet uznać, że prasa ujawniając ich dane oraz wizerunek, jednocześnie godzi w ich dobre imię?
I dlaczego ani posłowie, ani Kancelaria Sejmu nie grozi procesem, skoro jednak wielokrotnie złamano prawo?
Pytania są o tyle zasadne, jako że zanosi się na proces, w którym żąda się przeprosin i sporego zadośćuczynienia za znacznie mniej widowiskowe przestępstwo (a może „przestępstwo”?). Otóż pewien pełnomocnik trójmiejskiej pisarki (ta pani kształci i kształtuje naszą młodzież na uczelni i podaje się za ważną postać świata księgowości i informatyki) uznał, że omówienie jej obszernych wypowiedzi na pewnym portalu i przeniesienie rozważań na inny portal jest niezgodne z przepisami - stąd proces zapowiadany na wrzesień br.
Z jednej strony mamy nieprzepisowe (nielegalne?) wykonanie zdjęcia oraz jego zamieszczenie (z ujawnieniem danych) i jedyna sankcja, to zaledwie pogrożenie palcem, że dziennikarze krnąbrnej gazety mogą nie zostać wpuszczeni do budynków Sejmu.
Z drugiej strony mamy żądania przeprosin i niezłej kasy (za zgodne z prawem omówienie różnych problemów na internetowych forach) i to bez żadnych wstępnych pertraktacji oraz z natychmiastowym powiadomieniem Policji. Wg prawnika - jego klientka ma ważną pracę i nie można jej ani cytować bez zgody, ani denerwować, bowiem aktualnie pisze książkę. No to posłowie i inni obśmiewani politycy mają znacznie ważniejsze sprawy do załatwienia dla Ojczyzny i jeśli przekazują podobne sprawy w tryby Temidy, to jednak znacznie ważniejsze...
Także 2 lipca, prezydent Zielonej Góry przeprosił za zachowanie radnej PiS Eleonory Szymkowiak na czerwcowym festiwalu „Rock Nocą”. Podczas imprezy, radna miała obrazić białoruskich muzyków krzycząc: "Wypier... z tymi Ruskimi do lasu". Miała czy nie miała (ona sama zaprzecza), choć prezydent wymienił sporą grupę świadków - "Jest nam niezmiernie przykro, że goście z Niemiec, Białorusi, Szkocji oraz przedstawiciele polskich miast: Poznania, Wałbrzycha, Bełchatowa, Żagania i Szprotawy, byli świadkami takiego zachowania".
Tegoż dnia media również poinformowały o nagim zdjęciu 20-letniej Madonny, którą sfotografował 30 lat temu pewien amerykański fotograf - za sesję "bez tajemnic" przyszła sława dostała od niego... 30 dolarów. Teraz fotka jeździ z wystawą po Europie i prawdopodobnie Madonna nie ma wpływu na to kto, kiedy i za ile ogląda ją w niemal pełnej krasie.
20 czerwca 2009 podczas programu "gadających głów", red. Wołek nazwał Napieralskiego "prymitywnym osobnikiem" w obecności setek tysięcy widzów, czym publicznie poniżył jego oraz jego rodzinę. Co na to prawnicy i komisja etyki dziennikarskiej? Na takie ekscesy pozwalają sobie osoby publiczne, zaś w ich ślady idą kolejne pokolenia, sądząc, że to właściwa i nowoczesna droga wymiany poglądów...
Zatem cóż się dzieje na tym świecie? Ludziska chlapią rozmaite teksty na lewo i prawo, ujawniają zdjęcia bez zgody zainteresowanych osób i nikt nikogo nie pozywa przed oblicze sądu? A jeśli już ktoś podaje, to w marginalnej sprawie, gdzie są dowody przeciwko pisarce i będzie mielona oczywista sprawa, bo ktoś ważny dla państwa poczuł się urażony, choć sam zaczął niebezpieczne latanie wzorem ćmy wokół płomienia świecy. Najbardziej zdumiewa stanowisko prawnika, który zachowuje się, jakby nie znał masy przykładów bardziej oczywistych, a jednak nie ruszanych przez Temidę.
Owszem, profesor Miodek wygrał sprawę o zniesławienie, ale ani kasy, ani przeprosin się podobno nie doczekał (dziennikarz nie chce uznać prawomocnego wyroku - "Nie będę nikogo przepraszał, bo powiedziałem prawdę"). Pozwany przegrał, bowiem nie potrafił ujawnić dowodów współpracy naukowca z bezpieką.
Inne tematy w dziale Społeczeństwo