Mirosław Naleziński Mirosław Naleziński
134
BLOG

Nie miej pretensji, skoro ściemniasz

Mirosław Naleziński Mirosław Naleziński Społeczeństwo Obserwuj notkę 11
W marcu 2013 media zajęły się gdyńską fundacją o rozbrajającej i wzruszającej nazwie „Maciuś”. Prezes tej fundacji, Grzegorz Janiak, ogłosił na konferencji prasowej - „Około 800 tys. dzieci z klas 1-3 w Polsce jest niedożywionych”, czym wywołał burzę. I takie absurdalne informacje przetaczają się przez Polskę i świat.

Potem zapoznano się bliżej z działalnością tej fundacji i okazało się, że szefowie do swoich działań zaprzęgli… szwajcarską spółkę oraz że w istocie tylko jedna dziesiąta zgromadzonych środków została przekazana na dokarmianie biednych polskich dzieci. Wystarczy zajrzeć do roczników statystycznych, aby zorientować się w wysokości (jakichkolwiek) dochodów w Szwajcarii i w Polsce, że ta zagraniczna współpraca nie jest zbyt fortunna i że nie powinniśmy ani jednej złotówki przekazywać do bogatszych państw, chyba jedynie za towary lub usługi u nas nie do wykonania.

To jakaś groteska – owo zatrudnienie Helwetów w akcji żywienia biednych polskich dzieci, to jakiś koszmarny symbol. Zdaje się, że podczas wojny Szwajcarzy oddawali żydowskich uciekinierów niemieckiej policji, magazynowali złoto zrabowane nazistowskim ofiarom, uczestniczyli w inspekcjach obozów zagłady i byli godnie tam goszczeni przez ludobójców, a dzisiaj... pomagają nam w karmieniu naszych najmłodszych obywateli – żenada!

Działalność różnych fundacji dowodzi, że (a to od dawna twierdzą przeciwnicy takich dobroczynnych działań) na ofiarności zwykle wzbogacają się prezesi, ich rodziny i znajomi oraz spółki współpracujące. To, co pozostaje, spada z sutego stołu dla biedaków czekających pod tym meblem. Spadnie także, co jest oczywiste, ofiarność społeczna w dziedzinie przekazywania środków nie tylko na biedne dzieci, ale i na jakiekolwiek inne pożyteczne (w zamyśle) projekty, zwłaszcza że jeszcze pamiętana jest defraudacja sporej kasy dokonana przez innego prezesa (Jakub Śpiewak, fundacja Kidprotect.pl – pokajanie: „Wyznaję i przepraszam”). Aż dziwne, że fundacje nie są kontrolowane na bieżąco przez Państwo w stopniu porównywalnym z lustrowaniem kierowców przez fotoradary.

Tak po prawdzie, ponieważ nasi rodacy są niezłymi kombinatorami, to należałoby kontrolować bodaj wszystko – budowę autostrad, stadionów i pasów startowych i to nie po zakończeniu prac (bo jest wówczas stanowczo za późno), lecz na bieżąco. Co nam, Polakom, po stwierdzeniu, że ważne organa potwierdzą lipne wykonanie wymienionych budów, skoro wszystkie straty i koszty kontroli oraz procesów ponosi zwykle podatnik, a winni obławiają się i śmieją z głupawego narodu, który mądry jest – jak zwykle - po szkodzie?

Można byłoby jeszcze zainteresować się – jakimi autami jeżdżą i w jakich domach mieszkają pracownicy owej alpejskiej spółki i prezesi fundacji oraz jakie wczasy planują tego lata i co zwiedzili wcześniej. To by był dodatkowy czynnik w dyskusji na temat głodujących polskich dzieci. Może i one zapoznałyby się z fotograficzną dokumentacją dóbr materialnych będących udziałem wspomnianych osób? Może obejrzałyby widokówki z turystycznych atrakcji? Może od dziecka poprzyzwyczajałyby się do gorzkiej prawdy, że nawet na głodnych dzieciaczkach można sobie pozarabiać i w odpowiedni sposób pięłyby się w swej karierze, niejako śladem prezesa i Szwajcarów? Wszak przykład trzeba brać z góry - od szczęściarzy, nie zaś z dołu – od pechowców.

Fundacja „Maciuś” sama strzeliła sobie w stopę – nagłośniła jakieś nieprawdziwe dane a potem wykryto związki z bogatym państwem (przelewy bankowe) i obśmiano ją za współpracę ze szwajcarskimi ludźmi ciężkiej pracy żyjącymi w zbytku (z punktu widzenia nie tylko ubogich niedożywionych dzieci, ale także przeciętnych naszych rodaków) i zarabiających na słowiańskich dzieciach spoza byłej żelaznej kurtyny.

Nieprzemyślana działalność (i wystawianie się na śmieszność) to częsta przywara naszych rodaków – kompromitują się, zwracają na siebie uwagę, a kiedy media się nimi zajmą – mają pretensje.

A taka pisarka Magdalena Chomuszko (też z Trójmiasta)… Nie tylko poswawoliła sobie na słynnym portalu, ale kiedy to skrytykowano oraz opisano jej zniesławienie (nawiedzonej inteligentnej kobiecie przywidziało się, że ktoś założył dodatkowe konto, poza swoim właściwym, aby nikczemnie ją molestować) i sfałszowanie (w jej wykonaniu) podpisu, to udała się do paru sądów, aby powalczyć o swoją paskudnie (przez samą siebie) nadwyrężoną tamże godność osobistą, wciągając wskazanego przez nią obywatela RP w wieloletnią szarpaninę z sądami. A jakie są sądy, to kilka razy rocznie dowiadujemy się – Polacy i Amerykanie wychodzą z aresztów i więzień po wielu latach niesłusznej odsiadki!

To prawdziwy skandal, że sądy (prawnicy) wydają jakieś idiotyczne wyroki. Czy taki aresztant lub więzień ma prawo pisać o swojej niewinności, czy ma z pokorą siedzieć w celi oczekując na łaskę bożą lub na wynalezienie lepszych metod wykrywających zbrodnie? Albo na przyznanie się jakiegoś złośliwego świadka, że coś mu się przywidziało i po latach odwoła swoje omamy lub świadome działania?

Oczywiście, taki skazaniec, siedzący wiele lat za niewinność, to nie bardzo mógł pisać w internecie o swej krzywdzie, bo ongiś nie było takich możliwości a we współczesnych czasach mógłby mieć utrudniony dostęp do sieci za ogrylowanym oknem, bo naczelnik takiej instytucji „całkiem przypadkowo” wyrwał gniazdko ze ściany...

Powstaje zatem pytanie – czy niesłusznie skazany obywatel ma prawo opisywać swoje spostrzeżenia w internecie (i w innych mediach), czy nie ma takiego prawa? Istnieje wykładnia polskich i światowych a demokratycznych społeczeństw?

Czy niesłusznie skazany może wyzwać sędziego i innych prawników od kretynów za utracone lata? Czy ma prawo tylko do odszkodowania i czy ci częściowo winni togowcy nie powinni przeprosić i dołożyć się do zadośćuczynienia? A może to wyłącznie społeczeństwo powinno płacić za takie błędy? A co z awansami uzyskanymi po sukcesie ujęcia i skazania nibyprzestępcy? Większy gabinet, wyższa pensja, przeprowadzka do większego mieszkania, bardziej wypasione służbowe auto. Takie rozważania nasilają się po ujawnieniu kolejnego błędu państwowych funkcjonariuszy w nowym polskim filmie*.

Czy wieloletnie opisywanie idiotycznych wyroków i osób, które spartoliły procesy można uznać za stalkowanie? Czy jakikolwiek polski sąd rozpatrywał już taką sprawę? Czy już Sąd Najwyższy nie mógłby zająć się takim teoretycznym przypadkiem, aby sądy miały gotową wykładnię, a nie dopiero po zaistnieniu takiego przypadku, co przecież w końcu nastąpi? A czy wcześniej mógłby ktoś zbadać skandaliczny wyrok IC692/09 wydany przez sędziego Wojciecha Midziaka z Sądu Okręgowego w Gdańsku w procesie z powództwa pisarki?

Po 18 latach procesowania i po przetrawieniu setek tysięcy (a może miliona?) złotych, nasz niezawisły (i groteskowo żartobliwy) sąd wydał satyryczny wyrok na Stanisława Kociołka, który jest współodpowiedzialny za dramat na Wybrzeżu w 1970, gdzie los uwarzył kocioł inicjujący upadek komuny w Polsce i w Europie, a sam Kociołek okazał się współmieszaczem w kotle historii ruchu robotniczego. Oskarżeni (w sumie trzech) zostali uniewinnieni (Kociołek) albo wydano (na dwóch pozostałych) „wyroki, które są po prostu obrazą, są śmieszne, są wyzwaniem dla społeczeństwa, bo to są wyroki za jakieś drobne przewinienia, a nie za ciężkie zbrodnie” - Jarosław Kaczyński, prezes PiS.

Prof. Antoni Dudek uznał, że ten proces i skandaliczny wyrok powinien być zamieszczony w książce – „Jak nie należy prowadzić procesu sądowego” i przypomniał, że w słynnej piosence o zabitym wówczas 18-letnim Zbyszku Godlewskim, ten wicepremier PRL został nazwany katem Trójmiasta. Media piszą wprost w tytułach - „Krwawy Kociołek, kat Trójmiasta - uniewinniony. Kolejny haniebny wyrok sądu w sprawie zbrodniarzy komunistycznych”.

Im dłużej przebywamy na tym świecie, tym mniej wierzymy w ludzkie sądy, które w wielu sprawach są bezradne, sędziowie popełniają błędy i są bezkarni i jest coraz więcej obywateli z jednej strony cwaniaczących, z drugiej zaś - rzucających podejrzenia na niewinne osoby, czego jednak sądy nie dostrzegają.

* - Od 5 kwietnia 2013 roku w kinach można oglądać najnowszy film Ryszarda Bugajskiego - „Układ zamknięty”. Powstał na podstawie prawdziwej historii i oparty jest na wydarzeniach z 2003 roku. Ówczesna prokuratura oskarżyła krakowskich biznesmenów o udział w zorganizowanej grupie przestępczej. Jako podejrzani spędzili w areszcie po niemal 300 dni. Doszukiwano się przekrętów finansowych, przez które Skarb Państwa miał stracić dziesiątki milionów złotych. Przez cały okres śledztwa zarzuty traciły swą wiarygodność, ponieważ nie było żadnych dowodów, aby taka grupa przestępcza faktycznie istniała. W końcu w 2009 roku sprawę umorzono, zaś sądowym ofiarom przyznano po... 10 tys. zł odszkodowania za poniesione straty moralne i fałszywe oskarżenia. Czy można pisać o kretynach, oszustach i cwaniakach, którzy powsadzali do więzień naszych obywateli i to nie z powodu niedbałości czy przeoczenia, ale z powodu perfidnej chęci wzbogacenia się i błyśnięcia zdolnościami przed przełożonymi? Mało tego – ci wysocy urzędnicy sfingowali nieprawidłowości w wybranej firmie, aby wyeliminować przedsiębiorców i podzielić się zyskami z ich działalności. I co począć z takimi przestępcami reprezentującymi nasze Państwo? Pisać? A jeśli ktoś to uzna za stalkowanie? Czy sądy miały już sprawę o stalkowanie w sytuacji, kiedy (nazwijmy to) ofiara jest osobą winną, ale uchodzi za społecznie ważną?

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (11)

Inne tematy w dziale Społeczeństwo